cookies

Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. Mogą też stosować je współpracujące z nami podmioty. W przeglądarce można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszego portalu bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia. Jeżeli nie zgadzasz się na używanie cookies możesz również opuścić naszą stronę. Więcej informacji w naszej polityce prywatności.

Sobota, 27.04.2024

W poszukiwaniu nieżywego króla. Władysława Warneńczyka „cudowne ocalenia”

Tomasz Boruta, 28.08.2018

Fragment obrazu Stanisława Chlebowskiego: Śmierć Władysława Jagiellończyka pod Warną

„A tak dobrze się zapowiadał” - te słowa z jednego ze skeczy znakomitego kabaretu „Dudek” do pewnego stopnia pasowały do Władysława II zwanego Warneńczykiem. Był młody, rządził dwoma potężnymi państwami, walczył w obronie wiary chrześcijańskiej. Cóż, pech chciał, a raczej niefortunna decyzja o wznowieniu działań wojennych przeciwko Turkom, że poległ na polach pod Warną 10 listopada 1444 r. No właśnie, czy poległ? Bo co do tego długo pojawiały się wątpliwości.

Gdzie jest król?

Wątpliwości były na tyle duże, że koronacja nowego monarchy przeciągała się. Nie było pewnych informacji, co do tego, co się stało na Węgrzech. Nie było pewności, że Władysław II nie żyje. Ciała nie znaleziono, a nagle pojawiły się wieści, że król wciąż jest wśród żywych. Powszechnie nie dawano wiary, że rycerz w wyróżniającej się królewskiej zbroi nie został odnaleziony. Widziano go w Konstantynopolu jako jeńca sułtana. Strona turecka jednak to dementowała, chełpiąc się głową polskiego i węgierskiego króla. Przeczył temu z kolei wenecki poseł, który uważał, że głowa zanurzona w miodzie przekazana przez zwycięzców spod Warny jako dar dla sułtana i symbol triumfu nad światem chrześcijańskim należała do blondyna, a nie ciemnowłosego Władysława Jagiellończyka.

Zmarłego monarchę widywano też w Albanii, Serbii, Siedmiogrodzie oraz Wenecji. Szybko dorobiono do tego opowieść, że król wprawdzie żyje, ale nie ujawnia się, bo pokutuje ze względu na to, że feralną wyprawą zerwał zawarty z Turkami traktat, mający kończyć zmagania wojenne. Ale jak chrześcijaństwo będzie w prawdziwym niebezpieczeństwie, to Władysław ponownie przywdzieje zbroję, wsiądzie na koń i zrewanżuje się za dawną porażkę.

Bitwa pod Warną na obrazie Jana Matejki

Prawda jest taka, że to brak znalezionych zwłok potęgował takie historyjki. Ich popularność podkręcały niedawne wielkie nadzieje, jakie z młodym królem wiązała cała chrześcijańska Europa. Padały w stosunku do niego takie określenia, jak „zesłaniec niebios” czy porównania do Aleksandra Wielkiego. Trzeba przyznać, że Władysław II jak na niedoświadczonego władcę miał bardzo dobry piar.

Polscy samozwańcy

Niepewna sytuacja związana z okolicznościami śmierci króla była wysoko niekorzystna dla państwa polskiego. W XVII w. Rzeczpospolita wykorzystała analogiczną sytuację przy festiwalu samozwańców w Rosji. W polskim przypadku uniknięto obcych interwencji, ale samozwańcy też się pojawili.

Władysław Warneńczyk według Jana Matejki

W połowie XV stulecia do wielkopolskiego Międzyrzecza zawitał człowiek, który podawał się za nieżyjącego króla. Część ludzi mu uwierzyła, lecz szybko okazało się, że to niejedyna tożsamość niejakiego Jana z Wiczycy. W innych rejonach Polski, a także w Czechach zwykł przedstawiać się księciem mazowieckim, królem Polski, a nawet królem Arturem. Występ wielkopolski prawdopodobnie był jego ostatnim. Aresztowany w 1451 r. został przewieziony do lochów poznańskiego zamku. Dalszy jego los jest nieznany.

Najsłynniejszym polskim samozwańcem był jednakże Mikołaj Rychlik z Krukieniec w ziemi przemyskiej. Może nieco dziwić, że rycerz ten zdecydował się zagrać rolę zaginionego monarchy, gdyż Rychlik we własnej osobie nie był wcale anonimową postacią. Miał za sobą służbę na dworze królewskim. Uczestniczył również w bitwie pod Warną, po której prawdopodobnie dostał się do niewoli. W ojczyźnie ponownie pojawił się dopiero po 15 latach. Zapewne wykoncypował wtedy, że znając dworskie maniery po takim czasie będzie nie do rozpoznania i może się podać choćby i za Warneńczyka.

Rychlik jako król objawił się w Poznaniu. Tu jak pisze kronikarz Paweł Żydek z Pragi, „mieszczanie z przedmieścia poczciwie poznali”. Zaufać też musiało sporo szlachty, gdyż wymuszono na wojewodzie Łukaszu Górce, by Rychlika od razu nie ścinać, lecz skonfrontować go z matką poległego władcy. Rzekomy Warneńczyk został tym samym przewieziony na zjazd walny w Piotrkowie. Tam królowa Zofia kategorycznie zaprzeczyła, aby ten delikwent był jej synem. Po torturach Rychlik sam zdradził swoją prawdziwą tożsamość. Nie skazano go jednak na śmierć. Bano się, że mogą pójść w świat plotki, że Polacy „króla swojego zabili”. Samozwaniec z nałożoną na głowie papierową koroną został wychłostany pod pręgierzem, a resztę życia spędził w lochu.

Ojciec Kolumba

Nieco wcześniej, w 1452 r. dominikanin Mikołaj Floris zarzekał się przed wielkim mistrzem zakonu krzyżackiego, że widział Władysława Warneńczyka w Portugalii. Portugalski trop pojawił się również całkiem niedawno. Amerykański historyk Manuel Rosa twierdzi, że Krzysztof Kolumb był synem Władysława Warneńczyka. Badacz opiera się na założeniu, że cały dotychczas nam znany życiorys odkrywcy Ameryki jest zafałszowany. Kolumb nie miał pochodzić z biednej genueńskiej rodziny, ale rycerskiego rodu z Madery. Świadczyć o tym ma jego obycie, znajomość języków, wpływowe towarzystwo, w jakim się obracał oraz ślub z portugalską arystokratką Filipa Perestrello da Moni. Na podstawie badań heraldycznych Rosa wskazał, że prawdziwym ojcem Kolumba był nie tkacz z Genui, a rycerz zwany Henrykiem Niemcem, który został obdarowany przez króla portugalskiego wyspą Madera. Zdaniem historyka rycerz ten był tak naprawdę polskim królem. Monarcha musiał ukrywać swoją tożsamość, gdyż zbiegł z pola bitwy pod Warną. Potem uciekł na kraniec kontynentu, gdzie postanowił się osiedlić. Tu go jednak rozpoznano i potraktowano po królewsku. Aby nie hańbić rycerskiego honoru, król Portugalii postanowił nie rozgłaszać, kim jest władca Madery.

Ta wersja ma tłumaczyć wszystkie następne honory, jakie spadły na Kolumba jako królewskiego syna i dlaczego prawdziwa tożsamość Jagiellona nie mogła zostać ujawniona. Tyle tyko, że o ile jeszcze historia ta trzyma się kupy, jeśli chodzi o rycerskie pochodzenie odkrywcy, to w przypadku jakichkolwiek konotacji z Jagiellonami wyraźnie już nie. Mogło być 1001 różnych powodów, dla których Kolumb ukrywał swoje prawdziwe pochodzenie. Mógł być chociażby nieślubnym dzieckiem jakiegoś możnowładcy. Nie ma jednak śladu, aby coś w jego biografii łączyło go z Polską, Litwą czy Węgrami, a chyba ten kierunek powinien być naturalny dla dziedzica tronu tych państw.

Tymczasem w Polsce po sprawie Rychlika kwestia cudownie odnalezionych Warneńczyków nie budziła większego zainteresowania. Wszyscy uznali, że król na pewno już nie żyje. Zginął, ale ciała nie odnaleziono. Przecież na wojnie takie rzeczy się zdarzają.

Zobacz także:

Jak przebiegało panowanie Władysława Warneńczyka





Udostępnij ten artykuł

,

Polecane artykuły
pokaż wszystkie artykuły
Reklama
Wszelkie prawa zastrzeżone. © 2017 Kurier Historyczny. Projekt i wykonanie:logo firmy MEETMEDIA