cookies

Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. Mogą też stosować je współpracujące z nami podmioty. W przeglądarce można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszego portalu bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia. Jeżeli nie zgadzasz się na używanie cookies możesz również opuścić naszą stronę. Więcej informacji w naszej polityce prywatności.

Piątek, 26.04.2024

Pałac w Kozłówce – rezydencja arystokratycznej drugiej ligi?

Jakub Wojas, 23.05.2019

Pałac w Kozłówce (foto: Janmad/CC BY-SA 3.0/Wikimedia Commons)

Każdy wielki ród arystokratyczny miał swoją siedzibę, która odzwierciedlała jego potęgę i znaczenie. Czasami było nawet kilka takich rezydencji - każda związana z inną z gałęzi danej rodziny. I tak Radziwiłłowie mieli m.in. Nieśwież i Ołykę, Potoccy - Tulczyn oraz Łańcut, Lubomirscy - Nowy Wiśnicz, a Zamoyscy – Kozłówkę.

W gościnie u hrabiego Konstantego

I jak spojrzymy na ten XIX-wieczny podlubelski pałac to dużo możemy się dowiedzieć o ówczesnej kondycji rodziny hrabiów Zamoyskich. Za czasów Żelaznego Kanclerza, twórcy potęgi rodu - Jana Zamoyskiego odzwierciedleniem pozycji jego rodziny było miasto Zamość, lecz już XVIII wieku Zamoyscy nie należeli do magnackiej pierwszej ligi. I właśnie pod koniec tego stulecia pałac w Kozłówce zakupił XI ordynat na Zamościu hrabia Aleksander Zamoyski.

Pierwszą rezydencję wybudowali tutaj w połowie XVIII wieku Bielińscy. Z kolei ten kształt, w jakim dzisiaj możemy zobaczyć pałac został mu nadany na przełomie XIX i XX stulecia. Stało się to za sprawą hrabiego Konstantego Zamoyskiego, który nakazał dobudować tu wieże, portyk z tarasem kolumnowym oraz urządzić park francuski. W ten sposób otrzymaliśmy reprezentacyjną arystokratyczną siedzibę, która jednak nie powala swoim ogromem czy przepychem (przynajmniej z zewnątrz). Posiadłości hrabiego Konstantego sporo brakowało do rezydencji Radziwiłłów czy Potockich. Ale też fortuna była nie ta. Wymownym jest, że dopiero w 1954 roku dotarła tu elektryczność, podczas gdy u pszczyńskich Hochbergów stało się to już przed I wojną światową. Tylko należy też mieć świadomość, że mówimy tu o różnicach między milionerami a multimilionerami lub miliarderami.

Pałac w Kozłówce - wejście od frontu (foto: Robsuper/CC BY-SA 3.0/Wikimedia Commons)

Przebudowa Kozłówki i nadanie jej bardziej reprezentacyjnego charakteru wiązała się z uczynienia jej siedzibą ordynacji w 1903 roku. Oznaczało to, że dobra te nie podlegał podziałowi i był w całości dziedziczone przez najstarszego syna. Ten zabieg pozwalał Zamoyskim na utrzymanie dość dobrej sytuacji finansów rodzinnych aż do końca II RP. Całe założenie pałacowo-parkowe zagubione jest w rozległych lasach, co w 1944 roku uchroniło pałac przed grabieżą ze strony Armii Czerwonej, która nieświadoma, że gdzieś w tej głuszy znajduje się taka rezydencja po prostu ominęła to miejsce. Potem gdy już tu dotarła sowiecka delegacja, to uznała to miejsce za... muzeum i darowała sobie plądrowanie. I to również była zasługa hrabiego Konstantego, gdyż oprócz tego, że umiał on zadbać o finanse, to był także wielkim miłośnikiem sztuki. Ściany kozłowieckiego pałacu są wręcz przesycone obrazami, kupowanymi przez hrabiego rzekomo z linijką w ręku, tak aby idealnie dopasować dzieło do miejsca, na którym ma ono docelowo się pojawić. Niestety, część z nich spłonęła podczas powstania warszawskiego. Zamoyscy sądząc, że w stolicy będzie bezpiecznie przechowywać cenne pamiątki przewieźli je do swojego pałacu na ulicy Foksal w Warszawie. Tym samym w sierpniu 1944 roku prawdopodobnie poszło z dymem m.in. płótno Jana Matejki upamiętniające zwycięstwo Jana Zamoyskiego nad arcyksięciem Maksymilianem Habsburgiem w bitwie pod Byczyną z 1588 roku. Zamówił je rzekomo brat hrabiego Konstantego na złość Habsburgom, po tym jak odmówiono mu audiencji na dworze wiedeńskim. Z mistrzem Matejko wiąże się też historia jak to malował obraz hrabiny Anieli z Potockich Zamoyskiej – żony hrabiego Konstantego. Po ukończeniu tego dzieła hrabia stwierdził, że nie tak wygląda jego małżonka. Na to malarz odpowiedział:

Ale powinna tak wyglądać, panie hrabio.

„Ta rzecz nie należała do Zamoyskich”

W czasie zwiedzania kozłowieckiego pałacu krążymy, głównie na piętrze, po kilku- góra kilkunastu pomieszczeniach, które ku zgrozie wielbicieli nowoczesnego budownictwa mają charakter przechodni. Wszystko stylizowane jest na czasy, gdy mieszkał tu hrabia Konstanty. Nie wszystko jednak co tutaj oglądamy było własnością Zamoyskich. Ci bowiem część pamiątek zabrali ze sobą - albo za granicę, albo do wspomnianej przedpowstaniowej Warszawy. Dlatego często powtarzaną przez przewodników frazą podczas wycieczki jest: „ta rzecz nie należała do Zamoyskich, ale...” i tu następuje uzasadnienie obecności danego przedmiotu w danym miejscu – najczęściej na zasadzie identyczności epoki bądź podobieństwa do czegoś utraconego.

We wnętrzach robi wrażenie wspomniane wręcz przytłaczające nagromadzenie obrazów, wypełniających niemal każdy milimetr ściany. Najbardziej reprezentacyjną komnatą jest salon Czerwony, zwany też salą Balową lub Alabastrową. Jest to największe i najwyższe pomieszczenie. Prócz wielu pamiątek narodowych i dzieł sztuki wzmagających patriotyczne uczucia na uwagę zwraca tu wielki piec. Składa się on z biało-niebieskich kafli wykonanych na specjalne zamówienie hrabiego Konstantego. Nigdzie indziej nie znajdziemy podobnych wzorów, gdyż na życzenie hrabiego zniszczono formy do tychże kafli, tak by w Kozłówce był jedyny na świecie tak oryginalny i piękny egzemplarz.

Fragment bramy wjazdowej do pałacu w Kozłówce
(foto: Aisog/CC BY 2.5 pl/Wikimedia Commons)

Poza tym kozłowieckie wnętrza trzymają się arystokratycznego standardu. Uderzać może jeszcze wyraźna fascynacja Francją, czego wyrazem jest m.in. kaplica pałacowa wzorowana na tej z Wersalu. Jako to też w siedzibie rodowej bywa jest tu również wiele odwołań do historii rodziny Zamoyskich. Już na bramie wjazdowej widnieje herb Jelita wraz z dewizą herbową: „To mniej boli niż rany zadane Ojczyźnie”. Tak naprawdę ta fraza powinna brzmieć: „To mniej boli niż rany zadane przez złego sąsiada”. Jest to nawiązanie do legendy o protoplaście Zamoyskich – Florianie Szarym. Ten rycerz w trakcie bitwy pod Płowcami został raniony trzema kopiami w brzuch. Król Władysław Łokietek widząc to litował się nad cierpieniem swego dzielnego rycerza. Ten jednak mu wówczas rzekł:

Miłościwy królu, to mniej boli niż rany zadane przez złego sąsiada.

Monarcha niejako w odpowiedzi na to nadał wojownikowi nowy herb – Jelita (gdyż w nie był raniony rycerz) – na którym znalazł się wizerunek trzech kopi. Łokietek też obiecał, że jeżeli Florian przeżyje to wybawi go od problemów z uciążliwym sąsiadem.

Pałac w Kozłówce, pomimo braku elektryczności, był zapewne przed II wojną światową bardzo przyjemnym miejsce do życia. Otoczenie rozległych lasów ordynacji, piękny park i dzieła sztuki wewnętrzu tworzyły piękną wyspę z dala od zgiełku. Po przymusowej wyprowadzce Zamoyskich już w listopadzie 1944 roku utworzono tu muzeum, a raczej zalegalizowano pomyłkę sowieckiej delegacji. Lecz choć dziś pałac nie jest już własnością prywatną, to potomkowie ostatnich właścicieli, żyjący obecnie głównie w Kanadzie żywo się nim interesują. Świadczy o tym, m.in. obecność w komnatach niedawnych fotografii ślubnych przedstawicieli rodu Zamoyskich - specjalnie przez nich tu przekazanych, by podkreślić pewną ciągłość i związanie tego miejsca z dziejami rodziny.

W latach 50. w pałacu powstała Centralna Składnica Muzealna. Po październikowej odwilży ’56 roku sprowadzono tu wiele dzieł epoki socrealizmu. To właśnie w Kozłówce kręcono początkowe sekwencje filmu Andrzeja Wajdy „Człowiek z marmury”, w których Krystyna Janda jako Agnieszka kręci „z ręki” tytułowy marmurowy posąg przodownika pracy. Nagromadzenie w tym miejscu podobnych dzieł spowodowało, że niedaleko rezydencji utworzono Galerię Sztuki Socrealizmu. I tak obok rezydencji „wyzyskiwaczy” stoi monumentalny Lenin sprowadzony z Poronina, który w siedzibie ordynacji Zamoyskich znalazł ratunek przed wylądowaniem na śmietniku. Istny chichot historii.  





Udostępnij ten artykuł

,

Polecane artykuły
pokaż wszystkie artykuły
Reklama
Wszelkie prawa zastrzeżone. © 2017 Kurier Historyczny. Projekt i wykonanie:logo firmy MEETMEDIA