cookies

Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. Mogą też stosować je współpracujące z nami podmioty. W przeglądarce można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszego portalu bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia. Jeżeli nie zgadzasz się na używanie cookies możesz również opuścić naszą stronę. Więcej informacji w naszej polityce prywatności.

Piątek, 19.04.2024

Jak się żyje teraz na Ukrainie – relacja ze Lwowa

Jakub Wojasz, 15.03.2022

Umocnienia na ulicach Lwowa (foto: Jakub Wojas)

Ryk syren słychać w całym mieście. Mając na uwadze, że kilka godzin wcześniej zastanawialiśmy się, czy zgodnie z pojawiającym się przeciekami wojska białoruskie przekroczą granicę i ruszą w kierunku Lwowa jestem przekonany, że ten czarny scenariusz w tym momencie się ziścił. Jest późna noc, syreny wyją, ale ludzie nie zbiegają do schronów. Huku wybuchów nie słychać. Nikt też nie puka do hotelowego pokoju i nie nakazuje uciekać, by ukryć się przed bombami. Po kilku chwilach wahania idę zatem dalej spać. Niech się dzieje, co chce. Tej nocy alarm obudził mnie jeszcze raz, ale tym razem nie miałem już zamiaru się nim przejmować.

Czy ktoś tu zbiega do schronu?

Alarmy bombowe w nocy lub w ciągu dnia to jedne z tych nowych elementów rzeczywistości, które uzmysłowić nam mogą, że Lwów również dotyka ta wojna. Jednak wyjącymi co jakiś czas syrenami nikt specjalnie się nie przejmuje. Jak mówi nam Natalia – młoda lwowianka:

Taka samo jak zdarzają się jeszcze osoby, które chodzą po ulicy w maseczkach, tak samo zdarzają się tacy, którzy zbiegają do schronów.

Postępowanie wobec ustalonych procedur w wypadku alarmu było normą przez pierwsze dwa dni rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Kiedy jednak ludzie zorientowali się, że jak na razie nie idzie za nim żadne realne zagrożenie, to przestali do zbiegać do schronów. Trudno się dziwić. Jak na razie, a jest 14 marca 2022 roku, kiedy to piszę, żaden pocisk nie spadł szczęśliwie w obręb Lwowa. A pierwszym celem w okolicy są i tak pobliskie lotniska i inne obiekty wojskowe. Poza tym schrony, całkiem dobrze oznakowane w przestrzeni miejskiej, to ponure i zimne piwnice, co w mroźną noc stanowi dodatkowy problem.

Wejście do jednego schronów we Lwowie (foto: Jakub Wojas)

W każdym razie Lwów nie boi się wojny. Odniosłem nawet wrażenie, że trwającą inwazją bardziej przerażeni są Polacy niż Ukraińcy. Tu wszystko działa w miarę normalnie. Otwarte są sklepy i restauracje. Co do zasady wszystko jest dobrze zaopatrzone, choć bardzo szybko wyprzedawane są niektóre produktu jak kasza, mąka, ryż, makaron. W okolicach Lwowa może być także problem z zakupem paliwa, ale im bliżej polskiej granicy tym sytuacja lepsza, a ceny niższe.

Od 22 do 7 obowiązuje godzina policyjna i obowiązkowe zaciemnienie, które ma utrudniać bombardowania. Po ludziach nie widać w żadnym wypadku przerażenia. Oczywiście, wojna jest praktycznie jedynym tematem serwisów informacyjnych, ale to nie oznacza, że wszyscy non-stop śledzą, co się dzieje. W jednym z hosteli, którym przebywaliśmy z oglądania wieczornych wiadomości rezygnowano na rzecz gry na PlayStation. Nie zapominajmy bowiem, że wojna jest elementem ukraińskiej rzeczywistości od 8 lat, który od 24 lutego 2022 roku po prostu wszedł za mocno.

Lwów się nie boi

Czy lwowiacy boją się rosyjskiego ataku? - To niech Rosjanie nas się boją! – odpowiada nam jedna z mieszkanek miasta na tak zadane pytanie. Lwów niewątpliwie szykuje się do obrony. Z każdym dniem naszego pobytu i wraz z jednoczesnym wzrostem pogłosek o włączeniu się armii białoruskiej do wojny na lwowskich ulicach rosła liczba żołnierzy. Worki z piaskiem układane są przed najważniejszymi budynkami w mieście. Zabezpieczane są także zabytki i tworzone blokady do ustawienia na głównych drogach. Nikt sobie nie wyobraża, aby gdy przyjdzie co do czego poddać Lwów. Nie ma też wątpliwości, że najeźdźca będzie miał przeciwko sobie tylko stacjonujących żołnierzy. On będzie musiał pokonać także mieszkańców. W obliczu już bezpośredniego zagrożenia część na pewno wyjedzie, ale sporo pozostanie. Jak udało nam się dowiedzieć, np. większość lwowskich Polaków deklaruje gotowość do obrony miasta, gdyż jak sami twierdzą: bez nich nie będzie już polskości Lwowa.

"Mała operacja wojskowa na Ukrainie" - wojenny plakat na ulicach Lwowa
(foto: Jakub Wojas)

Deklaracje obrony, choć ważne, to być może wcale nie będą musiały być zweryfikowane w praktyce. Ataki na cele w zachodniej Ukrainie zdarzają coraz częściej, ale póki nie dotykają obiektów cywilnych, to nie robią większego wrażenia na mieszkańcach. Spodziewane natarcie lądowe z terytorium Białorusi, biorąc pod uwagę dotychczasowe „sukcesy” najeźdźcy, może nawet nie dotrzeć do miasta: zatrzymać się pod Łuckiem lub wesprzeć oblężenie Kijowa.

Niemniej chętnych do wojska jest więcej niż wojenne zapotrzebowanie wymaga. Armia już musi odmawiać ochotnikom, ale jednocześnie nie wypuszcza z kraju mężczyzn w wieku od 18 do 60 roku życia, robiąc tylko nieliczne wyjątki np. dla ojców wielodzietnych rodzin. Ukraina jednak nie decyduje się na powszechną mobilizację. Rzekomo obecne skomplementowanie jednostek jest wystarczające, a liczba karabinów ograniczona.

Wielu jednakże, nomen omen, nie składa broni i próbuje za wszelką cenę dostać się w kamasze. Lecz powodem tego nie są tylko uczucia patriotyczne. Ukraińcy w wieku poborowym są w stanie nawet zapłacić „komu trzeba”, byle tylko dołączyć do obrony terytorialnej. W pierwszych dniach inwazji także w okolicach Lwowa spontanicznie tworzyły się oddziały ochotników, które od wojska otrzymywały broń i były oficjalnie włączane do obrony terytorialnej. Ich służba jest w obecnej sytuacji dosyć lekka. Na przedmieściach i w miejscowościach w całym obwodzie tworzą oni blok-posty, kontrolujące ruch na drogach. Jeszcze na początku zatrzymywano każdy samochód. Jednak z uwagi na tworzące się z tego powodu gigantyczne korki zdecydowano się już tylko na wyrywkowe kontrole pojazdów. Ten zatem, który teraz zostanie włączony do obrony terytorialnej na zachodniej Ukrainie może nosić dumne miano obrońcy ojczyzny, a jednocześnie uniknąć ryzyka, którego doświadczają żołnierze w Mariupolu, Mikołajowe, Charkowie czy na przedmieściach Kijowa. Oczywiście, przy założeniu, że ta część państwa ukraińskiego szczęśliwie uniknie białorusko-rosyjskiego ataku.

Lwowski hub

- Stój! Dokumenty proszę – zatrzymuje nas wieczorem we lwowskim parku ukraiński żołnierz Gwardii Narodowej. Pokazujemy paszporty i legitymacje dziennikarskie. Wojskowy pyta o miejsce zakwaterowania, czy mamy ze sobą broń i narkotyki. Jest to standardowa procedura, która ma wyłapywać potencjalnych dywersantów. Nie jest to wcale wyimaginowane zagrożenie. W pobliskim obwodzie stanisławowskim Służba Bezpieczeństwa Ukrainy aresztowała grupę spiskowców szykujących się do przejęcia władzy w tym regionie i stworzenia  prorosyjskiej republiki ludowej. Państwowe ostrzeżenia na temat podobnych prób dotyczą również okolic Lwowa.

Znaczenie miasta wyraźnie wzrosło w ostatnich tygodniach. Lwów prawdopodobnie jest obecnie głównym punktem komunikacyjnym na całej Ukrainie. Stąd każdego dnia wyruszają transporty ze wsparciem dla walczących na froncie. Pomoc ta w znacznej mierze opiera się na ruchu wolontariuszy. Około tysiąca z nich przygotowuje racje żywnościowe, które są następnie wysyłane żołnierzom. Prócz jedzenia dostarczana jest im również odzież, a także hełmy i kamizelki kuloodporne, których stale brakuje. Poza tym, co nie jest przecież tajemnicą, to w tych okolicach zbiera się przybywającą z Zachodu amunicję i ochotników. Gdy mowa z Ukraińcami o tych ostatnich najczęściej wspomina się o Francuzach i Polakach. W przypadku naszych rodaków nie chodzić ma wcale o tutejszą polską mniejszość, lecz członków słynnego już Legiony Międzynarodowego. Polska ogólnie ma zresztą tu wielkie poważanie za swoją postawę wobec Rosji i wsparcie dla Ukrainy. Przy czym powszechna jest świadomość, że w agresywnych planach Moskwy nasz kraj jest następny w kolejce.

Zabezpieczenie posągu na lwowskim rynku (foto: Jakub Wojas)

Lwów przyjmuje też tysiące uchodźców. Po chaosie pierwszych dni inwazji przybywający na dworzec znajdują się od razu pod opieką wolontariuszy, którzy dają im jedzenie, leki czy ubrania, i pomagają się dostać na kolejny pociąg. Nie wszyscy jednak chcą opuszczać Ukrainę. Wielu zamierza przeczekać wojenną zawieruchę na zadaje się bezpiecznej zachodniej części państwa. Pomagają im w tym m.in. sztaby humanitarne, które zapewniają lokum nie tylko we Lwowie, ale także w innych miejscowościach w całym obwodzie. W mieście trudno także znaleźć miejsce w hotelach czy hostelach. Niektórzy bowiem nie korzystają z pociągów ewakuacyjnych, ale dostają się do Lwowa na własną rękę i tu czekają na dalszy rozwój wypadków.

Ruch do Polski wyraźnie osłabł, co nie znaczy, że go nie ma. Wyjazd z Ukrainy jest zatem łatwiejszy niż jeszcze dwa tygodnie temu, ale swoje na granicy trzeba odczekać. Ponadto jest to de facto tykająca bomba, bowiem jeżeli wojska rosyjskie czy białoruskie zdecydują się na atak w kierunku Lwowa, to natychmiast ci wszyscy, którzy chcieli tu przeczekać wojnę ruszą w stronę granicy, co z pewnością spowoduje kryzys humanitarny.

Słysząc wspomniany na początku nocny alarm, który w moim mniemaniu wtedy niechybnie zwiastował taki rozwój wypadków postanowiłem jak Scarlett O’Hara, że pomyślę o tym jutro, bo przecież jeśli to są ostatnie chwile lwowskiego spokoju, to warto się nim jeszcze nacieszyć.





Udostępnij ten artykuł

,

Polecane artykuły
pokaż wszystkie artykuły
Reklama
Wszelkie prawa zastrzeżone. © 2017 Kurier Historyczny. Projekt i wykonanie:logo firmy MEETMEDIA