cookies

Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. Mogą też stosować je współpracujące z nami podmioty. W przeglądarce można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszego portalu bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia. Jeżeli nie zgadzasz się na używanie cookies możesz również opuścić naszą stronę. Więcej informacji w naszej polityce prywatności.

Sobota, 20.04.2024

Jak odrabiano pańszczyznę w II RP

Michał Zoń, 12.07.2018

Zamek w Niedzicy w czasach międzywojennych

Czasy pańszczyzny kojarzyć się mogą z zamierzchłym okresem feudalizmu. Na ziemiach polskich proces jej znoszenia rozpoczął się na początku XIX w. w zaborze pruskim, a zakończył w 1864 r. w zaborze rosyjskim. Był jednak obszar Polski, w którym stosunki zbliżone do pańszczyzny zachowały się nawet do lat 30. XX w.

Żelarka

Mowa tu o Spiszu, a konkretnie dobrach rodów Salamonów (Niedzica), Jungenfeldów (Falsztyn) oraz majątkach ziemskich w Łapszach Niżnych. Tutaj część chłopów (żelorzy) w zamian za dzierżawę gruntu oraz serwitut, korzystania z pańskiego lasu i pastwisk (pozyskiwanie drewna, wypas bydła) była zobowiązana do pracy na polu pana lub innych posług (żelarki). Ta forma renty odrobkowej różniła się w zależności od miejsca. Najlżej było w dobrach kościelnych. Tutaj żelarka wynosiła 22 dni rocznie z jednego morga ziemi. Najgorzej było w Niedzicy - średnio 47 dni z jednego morga w skali roku. Największy zanotowany wynik to 66,5 dnia z jednego morga.

Zamek Dunajec w Niedzicy na pocz. XX w.

Taka specyfika regionu była możliwa, gdyż obowiązywało tu prawo węgierskie. Jeszcze długo bowiem po odzyskaniu niepodległości w Polsce, na różnych obszarach, funkcjonowało kilka porządków prawnych. Spisz od 1867 r. był częścią Królestwa Węgier (a nie austriackiej Galicji), wchodzącej w skład dualistycznej monarchii austro-węgierskiej. Z tego też względu „ciemiężycielami” były tutaj rodziny węgierskie: Salamonów i Jungenfeldów. Choć granice się pozmieniały, to rody te próbowały utrzymywać styl życia sprzed 1918 r. Zimy spędzano w Budapeszcie, lata w Niedzicy lub Falsztynie.

Głową rodu Salamonów od 1920 r., czyli śmierci Gezy Salamona, była wdowa po nim Ilona Salamon. To ona wyprowadziła z zapaści finansowej majątek w Niedzicy. Dzięki niej dawny blask odzyskał zamek Dunajec. W pamięci okolicznych mieszkańców, w tym żelorzy, zachowała po sobie dobre wspomnienia, choć przyznawano, że „grofka”, jak ją tu nazywano, potrafiła być surowa.

Ciężka dola żelorza

Praca żelorza rozpoczynała się skoro świt. Jej rozpoczęcie oznajmiał specjalny dzwonek na domie administratora dóbr. Następnie karbowy obchodził domostwa żelorzy i pukaniem w drzwi wzywał ich do pracy. W czasie zbiórki przydzielano każdemu z osobna obowiązki na dany dzień.

Praca trwała od rana do południowego obiadu, a potem do wieczora. Po przepracowanym dniu chłop otrzymywał kolorową kartkę zaświadczającą o wykonanej dniówce. Gdyby uzbierał więcej kartek niż było wymaganych w danym roku, to mógł je zaliczyć na poczet przyszłego roku lub wymienić w karczmie na określone produkty. Żelarkę odrabiały również dzieci (najczęściej przy wypasie bydła). Trzy dni ich pracy liczono jak jeden dzień pracy dorosłego.

Pastusza melodia - obraz Alfreda Wierusz-Kowalskiego

Wszelkie przewiny: spóźnienia, niedbalstwo, niewykonanie dniówki były karane. Najczęściej karbowy w takiej sytuacji zajmował zwierzęta żelorza. Choć umowa była dobrowolna, to żelorz mógł opuścić wieś dopiero, gdy wypełnił wszystkie powinności wobec dworu. Bywało też tak, że dwór wydłużał pracę chłopów do późnych godzin nocnych czy nakazywał pracę w niedzielę, co budziło sprzeciw plebanów. Ponadto Salamonowie czy Jungenfeldowie mieli w zwyczaju ingerować w życie prywatne żelorzy, np. zakazywali podejmowania pracy poza dworem czy wyznaczali wiek na zawarcie małżeństwa.

Obok „żelorzy pańskich" istnieli też w Łapszach Niżnych i Wyżnych, Trypszu, Frydmanie i Niedzicy żelorze kościelni. Było to ok. 10 rodzin na wieś. Ich obowiązki były znaczniej lżejsze i wynosiły średnio 20,5 dnia w ciągu roku. Umowy zawierano najczęściej ustnie między plebanem i niektórymi rodzinami, a ich przedmiotem nie było, jak u „żelorzy pańskich”, użytkowanie gruntów pod uprawę, lecz zazwyczaj łąk lub budynków. W zamian mieli oni dokonywać wpłat do kasy kościelnej oraz pracować przy kościele lub plebani. Zjawisko podobne do pańszczyzny notowano w czasach II RP również na Orawie we wsiach Jabłonka, Podwilk, Orawka. Tutaj miało to formę poddaństwa w dobrach kościelnych.

Nie aż tak źle?

To co dla nas wydaje się być skandaliczne, wówczas takich kontrowersji nie wzbudzało. Nie każdy spiski chłop zawierał umowę na rentę odrobkową. Dotyczyło to jedynie tych najbiedniejszych, w innych regionach Polski nazywanych fornalami. Poza tym, w odróżnieniu od pańszczyzny umowa miała charakter dobrowolny. Chłop był wolny i sam się na taką formę pracy decydował. Nie była to bowiem praca darmowa. Żelorz, oprócz wspominanej możliwości dzierżawy ziemi mógł również liczyć na coś w rodzaju pakietu socjalnego. W wypadku choroby, nawałnicy czy pożaru, to na Salamona czy Jungenfeldach spoczywał obowiązek wyratowania go z opresji. Wiedziano, że pod opieką dworu z głodu się nie pomrze. Zresztą tuż po zniesieniu pańszczyzny o zawieranie takich umów wnosili sami chłopi. Po reformach uwłaszczeniowych wiele rodzin zostało pozostawionych samych sobie – bez swoich panów nie potrafili sobie poradzić. Symptomatyczne, że w połowie XIX w. w Galicji, a zatem tuż po zniesieniu pańszczyzny namnożyło się po wsiach chłopskiej biedoty, ludzi luźnych, stale będących bez zajęcia.

Orka na polu - obraz Józefa Chełmońskiego

Charakterystyczne jest też to, że chłopi nie buntowali się przeciwko takiemu stanowi rzeczy. Ostatnim żyjącym żelorzem był Janusz Janos, który dożył sędziwego wieku 103 lat (zmarł w 2006 r.), zachował bardzo dobre wspomnienia o hrabinie Ilonie Salamon, choć za 3 morgi pola obrabiał aż 140 dni w roku w dobrach zamkowych. Niewątpliwie taki obraz stosunków społecznych był spowodowany tym, że podobne relacje były kształtowane tu przez wieki i wszyscy do nich się przyzwyczaili. Wszyscy byli zadowoleni i komu to przeszkadzało?

Pierwszym takim był w 1920 r. poseł Wojciech Roj z Zakopanego, członek Polskiego Stronnictwa Ludowego „Piast”. On wprost nawoływał z trybuny sejmowej do „zniesienia na Spiszu pańszczyzny”. Jego wysiłki bardzo długo spełzały na niczym, a wystąpienia budziły śmiech innych posłów, niedowierzających w istnienie takiej sytuacji. Żelarka stopniowo jednak sama odchodziła w przeszłość. Najwcześniej znikła w Falsztynie, w 1926 r., a w Niedzicy większość zaprzestała ją wykonywać w 1929 r. W 1931 r. było tam 20 żelorzy.

I wtedy właśnie uchwalono specjalną Ustawę o likwidacji stosunków żelarskich na Spiszu. Jak sama nazwa wskazuje akt ten dotyczył jedynie Spisza, a nie Orawy. Nie zdecydowano się zatem, by zapewne nie zadrażniać stosunków z Kościołem, na rozciągnięcie tego prawa o majątki kościelne na Orawie. Na mocy ustawy nieruchomości użytkowane przez żelorzy w zamian za pracę na rzecz dworu mogli oni wykupić przy wsparciu finansowym Ministerstwa Rolnictwa.

Warto też wspomnieć, że również na ziemiach wschodnich odnotowywano wiele form dzierżawy, które zbliżone były do pańszczyzny. Dzierżawcy oddawali zamiast czynszu dzierżawnego część swoich plonów lub odrabiali go na polu właściciela gruntów. Te kwestie, jak stosunki żelarskie na Orawie, nigdy nie zostały przez polskie prawo rozwiązane.





Udostępnij ten artykuł

,

Polecane artykuły
pokaż wszystkie artykuły
Reklama
Wszelkie prawa zastrzeżone. © 2017 Kurier Historyczny. Projekt i wykonanie:logo firmy MEETMEDIA