cookies

Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. Mogą też stosować je współpracujące z nami podmioty. W przeglądarce można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszego portalu bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia. Jeżeli nie zgadzasz się na używanie cookies możesz również opuścić naszą stronę. Więcej informacji w naszej polityce prywatności.

Niedziela, 28.04.2024

O Kościuszce inaczej... Recenzja filmu "Kos"

Blanka Ciborowska, 01.02.2024

Jacek Braciak jako Tadeusz Kościuszko (kadr z filmu "Kos")

Skrzyżowanie brutalnego westernu, groteskowej komedii i jednego z największych polskich mitów narodowych brzmi jak wybuchowy eksperyment. Mógł zaowocować albo doskonałym dziełem, albo żenującym niepowodzeniem. Na szczęście reżyser Paweł Maślona, nazywany polskim Quentinem Tarantino, dał na ekranie prawdziwy popis filmowego talentu. Pokazał, że o naszej historii można mówić bez idealizacji i pretensji, z werwą i dystansem... i zupełnie inaczej, niż dotychczas. ,,Kos” jest filmem bardzo nowoczesnym i, co ciekawe, wcale nie wpływa to negatywnie na jego historyczny aspekt. Być może dlatego, że produkcja tak naprawdę wcale nie próbuje być ani szczegółową biografią Tadeusza Kościuszki, ani typową rekonstrukcją insurekcji... Czym zatem jest ten intrygujący film i co sprawia, że tak mocno – i pozytywnie – wyróżnia się na tle innych?

Tadeusz Kościuszko od przeszło dwustu lat ma swoje miejsce w panteonie największych polskich bohaterów narodowych. Stał się postacią, której nikt już nawet nie próbuje odbrązawiać, o której jak gdyby wszystko już powiedziano. ,,Patrz, Kościuszko, na nas z nieba, jak w krwi wrogów będziem brodzić. Twego miecza nam potrzeba, by Ojczyznę oswobodzić” – śpiewano przez cały okres zaborów o człowieku, którego same nazwisko stało się jak gdyby modlitwą o niepodległość. Często zdarza się, że kult danej postaci niejako odrywa się od jej faktycznej biografii i zaczyna żyć własnym życiem. Tadeusza Kościuszkę w pewnym stopniu można uznać za przykład tego zjawiska. Był bez wątpienia wybitnym inżynierem i twórcą fortyfikacji, jednak dowodząc w polu, popełniał wiele błędów. Wbrew narodowemu mitowi, nie był to zatem największy ,,bóg wojny” w naszej historii. A jednak zajął w niej miejsce bardziej poczesne niż postaci, które nawet przewyższały go strategicznym talentem. Źródłem jego wielkości było bowiem coś innego.

Lord Byron pisał, że imię Kościuszki jest ,,dźwiękiem, które przeraża ucho tyrana”. Dla Europejczyków i Amerykanów był wzorem rewolucjonisty, niezłomnie broniącego praw wolności i równości. Dla Polaków – kimś jeszcze ważniejszym. Ten ubogi szlachcic z Polesia, który uciekł wcześniej do Ameryki przez nieszczęśliwą miłość i bohaterem został w zasadzie przez przypadek – stał się symbolem niepodległości Rzeczypospolitej, źródłem nadziei i sumieniem wielu pokoleń Polaków. Gdy spojrzymy na jego dokonania maksymalnie trzeźwym okiem, nie sposób nie dostrzec, jak głęboko zmienił on Polskę i Polaków. Był demokratą, republikaninem, egalitarystą, bez ogródek krytykował przewinienia magnatów i duchowieństwa. To właśnie Konstytucja 3 maja i insurekcja kościuszkowska wykuły nowy naród polski – składający się nie tylko ze szlachty, ale także z mas ludu. To również insurekcja stworzyła koncepcję wystąpienia wszystkich klas społecznych przeciwko zaborcy. Jeśli za kryterium uznalibyśmy masowość zrywu, to właśnie insurekcja kościuszkowska, nie konfederacja barska, była pierwszym polskim powstaniem narodowym.

To zatem bohater bezsprzecznie wielki, a zarazem niezwykle barwny i zaskakujący. Jego nazwisko i najważniejsze dokonania znane są chyba każdemu Polakowi, choć mniej oczywista jest całość jego biografii, a zwłaszcza poglądy. Niejeden zdziwiłby się na przykład, gdyby dowiedział się, że ten wielki Polak był antyklerykałem i zadeklarowanym deistą... Historia Kościuszki to materiał na doskonały film, ale nawet takie życiorysy polska kinematografia potrafiła już uprościć. Będąc kilkukrotnie zawiedziona kinowymi dziełami z ostatnich lat, przypuszczałam, że w najlepszym wypadku otrzymamy coś w rodzaju ruchomej ,,Panoramy Racławickiej”, a w najgorszym – sztampową, a zarazem duszną od patosu biografię. Kiedy jednak zaczęłam oglądać ,,Kosa”, natychmiast uderzyły mnie obrazy, które w polskim kinie widuje się niesłychanie rzadko – rozmach rodem z westernu, sceny dynamiczne i pełnokrwiste, a przy tym odarte z patetyczności, dialogi przesycone humorem i ironią. A zatem nareszcie coś oryginalnego! Paweł Maślona spojrzał na rok 1794 ze współczesnej perspektywy, nałożył na historię filtr obecnych nastrojów społecznych. Losy Rzeczypospolitej w epoce rozbiorów są jak gdyby lustrem, w którym odbijają się odwieczne przywary Polaków i problemy, które jak bumerang powracają także w XXI wieku... Maślona ukazał nam przy tym taki obraz insurekcji, jakiego z reguły nie odnajdziemy w podręcznikach.

 

Zaskakująca jest nie tylko estetyka i wymowa filmu, ale także jego fabuła. Nie poznajemy całego życiorysu Kościuszki, nie skupiamy się też na wszystkich politycznych i militarnych meandrach insurekcji. Film nie jest lekcją historii, ale zarazem nie próbuje jej udawać – widz od początku czuje, że ma do czynienia raczej z czymś w rodzaju intelektualnej komedii, współczesnej perecepcji etosu insurekcji kościuszkowskiej, nie rekonstrukcją samych wydarzeń. Obraz ten ocieka gorzkim humorem i groteską, a nawet karykaturą. Można by mu zarzucić, że zdemonizował szlachtę, przemilczał kwestię przemian, które w tej epoce zaszły w narodzie. Istotą tego filmu jest jednak szokowanie, przesada, wyrazistość, absurd – nie mógł zatem wchodzić w niuanse. Z tego też powodu od razu zaznaczam, że nie będę oceniała go pod kątem zgodności z historią, analizowała prawdopodobieństwa każdej sceny ani rozliczała twórców z wszystkich historycznych wątków, bo nie to jest istotą gatunku a’la Tarantino. ,,Kos” nie jest filmem historycznym w typowym tego słowa znaczeniu – to refleksja o naszej przeszłości, a zarazem teraźniejszości i przyszłości, która bardziej porusza swego rodzaju historyczne toposy, niż obrazuje konkretne fakty.

Ma formę krótkiego urywku z 1794 roku. Obserwujemy w nim dwa główne, na pierwszy rzut oka odrębne wątki, które na koniec zepnie zarówno bieg wydarzeń, jak i przesłanie tej historii. Z jednej strony Tadeusz Kościuszko powraca do Polski z zamiarem wywołania powstania. Od początku czeka na niego jednak wiele przeciwności. Kraj nie jest ani militarnie, ani mentalnie gotowy do insurekcji. Szlachta dzieli się na biernych, carskich serwilistów, skupionych jedynie na obronie własnego majątku i pozycji, i zapalczywych, skorych do bitki sarmatów, którzy strategię i przygotowanie zastępują jednak polską filozofią ,,szlachta na koń wsiędzie i jakoś to będzie”. Pokazują Kościuszce zakurzoną, zniszczoną broń i mówią, że skoro służyła w dawnych wojnach, to może służyć i w tej. Trudno o scenę, która lepiej obrazowałaby XVIII-wieczny, sarmacki konserwatyzm... ,,Wy to chyba nie chcecie wygrywać tych wojen” – mówi im generał. Jeszcze bardziej naczelnika razi jednak pełne pogardy, wprost nieludzkie traktowanie chłopów. Za katowanym włościaninem stawia się już w pierwszej scenie. ,,Pan brat” odpowiada mu wówczas: ,,mój chłop, nie wasza rzecz”. Uciemiężenie polskiej wsi zostaje na ekranie przedstawione w całej rozciągłości, a społeczne konflikty okazują się w filmie w zasadzie ważniejszym motywem od samej walki z Rosjanami.

Choć, oczywiście, Kościuszko zmaga się także z zewnętrznym zagrożeniem – bazą dla scenariusza jest ucieczka przed ścigającym go oddziałem carskim pod wodzą bezlitosnego rotmistrza Dunina. We wszystkich trudach towarzyszy mu czarnoskóry Domingo, dawny niewolnik, wierny przyjaciel z Ameryki. Zanim ktoś oburzy się, że ,,poprawność polityczna” zmusza Polaków do umieszczania czarnoskórych postaci w filmach, uspokajam – Domingo, a w zasadzie Jean Lapierre, istniał naprawdę. Wykupiony przez Kościuszkę z niewoli, został jego kamerdynerem i powiernikiem, przez wiele lat dzielił z nim dolę i niedolę, dobrowolnie przebywając u jego boku w rosyjskim więzieniu i podczas tułaczki po Europie. W Polsce musiał czuć się bardzo dobrze, skoro odmówił powrotu do Ameryki i osiedlił się na stałe w Białej Podlaskiej... Film bardzo wiernie obrazuje jego losy. Nie sposób także nie docenić, że twórcy ukazali postać tak ciekawą, a praktycznie nieznaną ogółowi Polaków.

Z drugiej strony Ignac, de iure chłop, de facto nieślubny syn umierającego szlachcica, kradnie testament ojca, w którym ma nadzieję znaleźć gwarancje swojej wolności i nobilitacji. Zmierza do Krakowa, by zatwierdzić go w sądzie, ale po piętach depcze mu prawowity syn jego ojca, który nie chce dopuścić do wyzwolenia przyrodniego brata. Na drodze Ignaca staje Domingo, z którym zaprzyjaźniają się pomimo bariery językowej. Ostatecznie zarówno Ignac uciekający przed zemstą brata, jak i umykający Rosjanom Kościuszko i Domingo, znajdują schronienie w dworku pułkownikowej Marii Giżyńskiej. To jednak nie koniec – we dworze zatrzymuje się także oddział rotmistrza Dunina. Jak nietrudno się domyśleć, sytuacja zmierza ku katastrofie. Najpierw bohaterowie usiądą przy jednym stole i przy węgierskim winie przystąpią do batalii na słowa, gry intryg, niedomówień, napięcia, zawoalowanej szydery – na krwawą rozprawę czas przyjdzie później... Zanim do niej dojdzie, czeka nas na ekranie zmierzenie się z – oczywiście, nieco przejaskrawionymi – wadami polskiego społeczeństwa, które doprowadzają Rzeczpospolitą do zguby. Ukazane zostają jak gdyby ku przestrodze. Brak jedności, wewnętrzna niezgoda, podziały społeczne, warcholstwo, prywata, przekładanie jednorazowego porywu serca ponad systematyczną pracę – wszystko to wybrzmiewa w filmie w tak wyrazisty sposób, bo i dziś nie jest nam obce...

Wizja ta pełna jest dowcipu i groteski, jednak nie jest to skecz tego rodzaju, co bijący rekordy popularności serial ,,1670”. Humor ,,Kosa” jest bardziej wyrafinowany, nienachalny, prowokujący do głębszych przemyśleń, a realia epoki zostały ukazane, bądź co bądź, wierniej niż w komediowym hicie Netflixa. ,,1670” mówił o współczesnych problemach, osadzając je w kabaretowej, pseudosarmackiej otoczce – ,,Kos” zauważa raczej paralelność i związek między rzeczywistością XVIII i XXI wieku. W dodatku w ,,Kosie” z humorem nieustannie przeplata się melancholia, zatem najprecyzyjniejszym określeniem filmu byłoby słowo ,,tragikomedia”. Podobna jest jednak koncepcja piętnowania i wykpiwania własnych wad, dla efektu ukazanych w nieco przerysowany, skrajny sposób; gorzkiej refleksji ubranej w absurd i błyskotliwą żartobliwość. Idea ta ma długie tradycje – wystarczy wspomnieć choćby utwory Ignacego Krasickiego, które powstały przecież w tej samej epoce. Twórcy ,,Kosa” odświeżyli tę technikę, nadali jej formę kostiumową, ale zarazem przystępną dla współczesnego widza.

Ukazywanie polskich przywar w krzywym zwierciadle to nie jedyna z popularnych dziś tendencji, które echo wybrzmiewa w ,,Kosie”. Kolejną – a być może jeszcze ważniejszą – jest nurt tak zwanej ludowej historii Polski. Przez lata literatura, a następne kinematografia, ukazywały nam dzieje naszej Ojczyzny w optyce stricte szlacheckiej, ukształtowanej przez ,,Pana Tadeusza” i sienkiewiczowską Trylogię. Dziś okazuje się, że w optyce tej nie odnajdujemy odpowiedzi na nurtujące pytanie, kim tak naprawdę jesteśmy. Coraz więcej twórców pragnie być pośmiertnym głosem chłopstwa – grupy zapomnianej, niedocenianej, mimo że to jej sięgają korzenie większości Polaków. Chcemy zagłębić się w to, co dotychczas było wstydliwie przemilczane, w postpańszczyźniane i postfeudalne korzenie naszych traum. W ,,Kosie” perspektywa chłopska pojawia się równolegle ze szlachecką, a przy tym na tę pierwszą twórcy robią zdecydowanie większe zbliżenie. Fakt, że w insurekcji kościuszkowskiej po raz pierwszy wzięły udział oddziały chłopskie, zostaje zaakcentowany nawet w końcowym kadrze. Bo też film nie nawołuje do krwawej zemsty, raczej pojednania – choć dostrzega, jak wiele pracy ono wymaga i że wielowiekowych krzywd nie przekreśli piękny obrazek racławickiej kosy.

Na losy Polski nowe światło rzucają także zagraniczne postaci. Domingo ogląda plecy Ignaca, podziwiając, jak blizny po bacie wyglądają u białego człowieka, a następnie pokazuje mu własne, dowodząc dramatycznej zbieżności losów zniewolonych ludzi na całym świecie. W rozmowie z Kościuszką dochodzą do wniosku, że polscy magnaci różnią się od amerykańskich plantatorów tylko tym, że uprawiają pszenicę zamiast bawełny. W istocie los polskiego chłopa nie był taki sam, jak amerykańskiego niewolnika, jakkolwiek można dostrzec w nich wiele podobieństw. Nie o to jednak chodzi, celem filmu nie jest analiza polityczno-społecznych systemów, a ukazanie problemu palących nierówności społecznych, które okazują się niezależne od szerokości geograficznej. ,,Kos” pokazuje ogromną skalę ich brutalności, a przede wszystkim to, jak dzielą społeczeństwo i doprowadzają do narodowej zguby.

Niemniej ważna jest perspektywa rotmistrza Dunina. Krytyka z jego ust jest dla Polaka jeszcze cięższa do przyjęcia, niż z ust przyjaznego Afroamerykanina – a jednak zawiera w sobie ziarno prawdziwości. Zwłaszcza zapada w pamięć jego interpretacja hasła ,,Bóg, honor i Ojczyzna”. Zdaniem Dunina honor stoi przed Ojczyzną, bo Polacy bardziej, niż do jej obrony, skłonni są do prywatnych utarczek, unoszenia się pychą i ambicją, sobiepaństwa. Mordują się wzajemnie, a potem, jak to Dunin określa, ,,mateczka Rosja niańczyć musi”. Wiele oczywiście w jego słowach przesady i carskiej propagandy, i nie jest to ocena do końca sprawiedliwa. Zmusza jednak do zastanowienia się, czy naprawdę fałszywie pojmowany honor nie przysłania nam czasem nadrzędnych, wspólnych celów... Z drugiej strony, słowa krytyki nie zostają oszczędzone także państwu rosyjskiemu. Gdy Dunin stwierdza prostodusznie, że po po prostu nie każdy naród, jak Rosjanie, został przeznaczony do wielkości – Kościuszko mówi mu, ile trzeba zbudować więzień, jak wiele krwi przelać, nim zbuduje się ową potęgę...

Robert Więckiewicz jako rotmistrz Dunin (kadr z filmu "Kos")

Film, przy całym krytycyzmie wobec polskiej szlachty, nie jest bowiem ,,antypolski”, nie wyszydza polskości samej przez się ani idei walki o niepodległość. Przeciwnie, jest rodzajem wielkiego manifestu wolności – choć mówi jednocześnie, że niezbędnym składnikiem tej wolności jest równość, o czym nierzadko zapominaliśmy i zapominamy. ,,Kos”, choć przejaskrawiony i widowiskowy, zawiera w sobie egalitarną i braterską ideę kościuszkowską. Myślę, że gdyby naczelnik mógł obejrzeć ten film, nie obraziłby się – przeciwnie, byłby w pewnym sensie dumny. Cała historia weryfikuje też myślenie, jakoby wolność tę miała nam wywalczyć jedna wybitna jednostka, 44 z profetycznych wizji – skłóconego narodu nie jest bowiem w stanie zbawić nawet wizjoner Kościuszko. W ,,Kosie” ukazane zostaje przebudzenie Polaków, jednak jest ono chwilowe, zniweczone przez wewnętrzne rozbicie i wspólnotową niemoc. Opowieść o powstaniu zostaje potraktowana przy tym bardzo uniwersalnie, jako przestroga i punkt wyjścia do rozważań o narodowej tragedii, maraźmie – nie tylko tych, która nastąpiły w 1794, ale które są zbiorowym udziałem wielu pokoleń, stały się zamkniętym kręgiem, z którego od lat próbujemy uciec...

Nawet sam Kościuszko jako protagonista bynajmniej nie koncentruje na sobie całości naszej uwagi. Nie znajdziemy w filmie jednego, konkretnego bohatera, z którego perspektywy obserwowalibyśmy wydarzenia. Zamiast tego twórcy przedstawili nam całą galerię nietuzinkowych postaci. Co w porównaniu do wielu polskich filmów jest miłym zaskoczeniem – scenarzyści na każdą z nich mieli konkretny zamysł, każda ma stałe, przypisane sobie cechy, pewną (często symboliczną) rolę do odegrania. Filmowy naczelnik to wizjoner ze wzniosłymi marzeniami o Polsce wolnej i równej, dla wszystkich, ale także stanowczy, trzeźwo myślący pragmatyk, niepozbawiony dystansu, krytycyzmu i sprytu. Przy tym jednostka bez wątpienia górująca ponad ogółem szlachty, a zatem ograniczana przez magnackich kołtunów, skazana na niepowodzenie... Nikt nie próbuje go odbrązowić i odebrać mu tytułu zbawcy narodu, a jednak nie jawi nam się jako sylwetka zdjęta z cokołu, przytłaczająca doskonałością i majestatem, a jako prawdziwy człowiek. By zachować nimb bohatera, nie musi w każdej scenie epatować wzniosłymi monologami o Ojczyźnie i walce; zamiast tego staje w obronie uciskanych chłopów, wybornie oszukuje rosyjskiego oficera, ciętym językiem piętnuje przywary ówczesnego społeczeństwa. Taki Kościuszko jest żywy, intrygujący i jakże aktualny. Ignac jawi się z kolei jako symbol emancypacji chłopstwa, które powoli zacznie budzić się do walki – zarówno za prawa swojej klasy, jak i wolność narodu. Odważny, ambitny, z poczuciem własnej godności, choć nieco pozbawiony ogłady (w domu pułkownikowej próbuje ukraść nawet łyżkę!) – jest postacią mistrzowsko skonstruowaną, barwną, ujmującą swoimi zaletami, a realistyczną dzięki wadom. Domingo – sympatycznego, dobrodusznego, a przy tym błyskotliwego i trafnego w ocenie polskiej rzeczywistości – zwyczajnie nie da się nie polubić. Postaci kobiece – pułkownikowa Giżycka i młoda pocztylionka – to prawdziwe feministki swojej epoki, inteligentne, śmiałe, pełne wyrafinowania i klasy; nie znajdują się w cieniu mężczyzn, a dorównują im nieustępliwością i odwagą. Na koniec creme de la creme, najbardziej ognisty charakter, czyli rotmistrz Dunin: z jednej strony bezwzględny służbista, z drugiej – człowiek sprytny, charyzmatyczny, obdarzony nieprzeciętną przenikliwością, ubraną w dosadny, zabawny, niekiedy groteskowy język i wizerunek jowialnego gawędziarza. Ci ludzie (wliczając w to nawet carskiego oficera!) wzbudzają sympatię i ciekawość. Każdy z nich jest przy tym wyraźnie nakreślony, charakterystyczny, odznacza się nawet specyficznym sposobem zachowania i mówienia. Zjednują sobie widza stanowczością swoich zachowań, wyrazistością charakterów, barwnym i iskrzącym ironią językiem, jedynymi w swoim rodzaju powiedzeniami, humorem. Relacje pomiędzy nimi pełne są czułości, naturalności i emocji. Zostali nie tylko dobrze napisani, ale i wyśmienicie zagrani. Jacek Braciak, Bartosz Bielenia, Jason Mitchell, Agnieszka Grochowska, Matylda Giegżno, Robert Więckiewicz, a nawet odtwórcy epizodycznych ról – grają uczuciowo, ale i wyjątkową lekkością, bezpretensjonalnie.

Cały film jest zresztą pełen pasji i ognia. Krew leje się strumieniami, trup ściele się gęsto, akcja jest dynamiczna i pełna zaskakujących zwrotów, trzymająca w napięciu, niekiedy wprost szalona i mrożąca krew w żyłach. 22 milionów, które zostały przeznaczone na produkcję, zdecydowanie nie zmarnowano. Na ekranie dzieje się wiele, to nie typowy film fabularny, a raczej emocjonujące widowisko. Zrealizowane zostało z rozmachem, ale zarazem bez tandetnego efekciarstwa i patosu. Maślona fenomenalnie przeniósł amerykański styl w polskie realia, tworząc prawdziwy, pełen ognia ,,eastern”. Polskiemu kinu historycznemu często brakuje ,,rumieńców” i ekspresji – ,,Kos” z kolei emanuje nimi niemal w każdym kadrze. O ważkich tematach mówi z dystansem i dowcipem, okraszając to wszystko awanturniczą, sensacyjną fabułą. Czyżby współcześni reżyserzy nareszcie odkryli, jak zainteresować widza historią?

O insurekcji kościuszkowskiej można by nakręcić film historyczny w pełnym tego słowa znaczeniu, prawdziwą panoramę zrywu. To samo można powiedzieć o całościowej, burzliwej biografii Tadeusza Kościuszki. Jak najbardziej przydałyby się one w polskiej kulturze. ,,Kos” nie jest filmem tego rodzaju – a jednak polska kinematografia go potrzebowała. To produkcja świeża, nowatorska, kreatywna, i tego nie sposób nie docenić, niezależnie, czy osobiście jesteśmy fanami stylu rodem z dzieł Tarantino. Zmorą polskiego kina historycznego jest bowiem powtarzalność i bezpieczna konwencjonalność, z której dzieło Maślony się wyłamuje – z wielkim przytupem. To nie tylko spektakularny i zabawny eastern ze scenariuszem, grą aktorską i stroną wizualną na wysokim poziomie. W ,,Kosie” znajdziemy znacznie więcej – to tragifarsa o nas samych, przenikliwa wiwisekcja naszych wad, traum, sentymentów i resentymentów. Wiwisekcja potrzebna – bynajmniej nie po to, by wzbudzać w nas poczucie wstydu czy niższości, a po to, by pomóc nam przepracować to, co ciężkie, naświetlić to, co wymaga przemian. Krytycyzm nie stoi w sprzeczności z patriotyzmem, przeciwnie, jest jego elementem.

Nasza ocena: 9/10





Udostępnij ten artykuł

,

Polecane artykuły
pokaż wszystkie artykuły
Reklama
Wszelkie prawa zastrzeżone. © 2017 Kurier Historyczny. Projekt i wykonanie:logo firmy MEETMEDIA