cookies

Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. Mogą też stosować je współpracujące z nami podmioty. W przeglądarce można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszego portalu bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia. Jeżeli nie zgadzasz się na używanie cookies możesz również opuścić naszą stronę. Więcej informacji w naszej polityce prywatności.

Piątek, 26.04.2024

Dziedzictwo rosyjskiego prezydenta Warszawy Sokratesa Starynkiewicza

Jacek Radzymiński, 26.03.2018

Ulica Krakowskie Przedmieście w Warszawie w końcu XIX w.

Dla współczesnych był zupełnym fenomenem, człowiekiem z tak innego świata, że musieli mu dopisać romantyczną legendę. W polskiej pamięci zapisał się jednak jako prezydent Warszawy – wówczas gubernialnego miasteczka na zachodnich rubieżach Imperium. Co zostało z dziedzictwa „naszego prezydenta”, jak Sokratesa Starynkiewicza nazywała warszawska prasa, pomimo ustawicznych interwencji cenzury?

Opowiadano, że miał polskie korzenie. Plotka głosiła, że z armii wystąpił, aby nie tłumić powstania styczniowego. Podobno na Węgrzech w czasie Wiosny Ludów skrycie przekonał się do idei wolnościowych i w aparacie carskiej biurokracji działał potem jak Konrad Wallenrod. Kiedy w latach trzydziestych dwudziestego wieku prace na Cmentarzu Prawosławnym zagrażały jego grobowi, przy ponownym pochówku znowu zebrały się tłumy wdzięcznych mieszkańców stolicy. Czym jednak tak naprawdę zasłużył sobie na zaszczytne miejsce w polskiej i warszawskiej pamięci?

Spacer po nieistniejącym mieście

Sokrates Starynkiewicz

Ciężko nam sobie wyobrazić ówczesną Warszawę. Po zniszczeniach ostatniej wojny odbudowano ją w zupełnie innym kształcie, a o mieście z czasów Starynkiewicza uczą się przede wszystkim maturzyści, bo „Lalka” Bolesława Prusa praktycznie co roku trafia się na egzaminie pisemnym z języka polskiego. Jeśli już coś przenika do świadomości co do stołecznej historii, to monumentalne plany z międzywojnia, Wielka Warszawa Stefana Starzyńskiego.

W odróżnieniu od Starzyńskiego, Starynkiewicz nie planował monumentalnie. Jego działania miały poprawić życie zwykłych ludzi. Może dlatego, przez swoją niepozorność, aż tyle elementów jego działalności się zachowało do dnia dzisiejszego.

Czystość nie tylko w intencji

Kiedy rząd zapytał, czemu Warszawa, miasto buntownicze i niewierne, miałoby dostać kanalizację, skoro nawet stolica imperium Romanowów takiego systemu nie miała, Starynkiewicz miał odpowiedzieć, że ciężko wymagać od Williama Lindleya sukcesu w kanalizowaniu Petersburga, jeżeli wcześniej nie poćwiczy na czymś mniejszym. Filtry Warszawskie, gdzie w tzw. wolnych filtrach wskaźnikiem czystości wody są ryby i małe żyjątka, które by umarły przy minimalnym zanieczyszczeniu, do dzisiaj w czasie dni otwartych przyciągają tłumy ciekawskich. Odnowione niedawno budynki z czerwonej cegły świadczą dalej o wielkim skoku cywilizacyjnym, jaki wtedy się dokonał.

Rokrocznie na Powązkach kwestują ludzie kultury. Cmentarz większy od Watykanu należy do najważniejszych polskich zabytków. Jerzy Waldorf nie miałby zapewne za czym kwestować, gdyby w 1884 roku nie założono drugiej miejskiej nekropolii na Bródnie – co jest zasługą właśnie Starynkiewicza. W sztucznie ściśniętym pierścieniem umocnień mieście bardzo brakowało miejsca na chowanie zmarłych. Wiele zabytkowych grobowców, tak ważnych dla zachowania tożsamości narodowej, było systematycznie niszczonych pod nowe pochówki. Rozładowanie Powązek przyczyniło się też do wygaszenia kolejnego z potencjalnych ognisk epidemii.

Cywilizowany handel i transport

Odnowiona hala na Koszykach, ważne miejsce na mapie hipsterskiej Warszawy, razem z halami mirowskimi stanowią przykłady innego ważnego aspektu działalności „naszego prezydenta”. Kramarska rzeczywistość miasta, sprzedawanie żywności wprost na ulicy, miało ustąpić cywilizowanemu handlowi w odpowiednio przystosowanych pomieszczeniach, gdzie byłaby kontrola jakości zwłaszcza żywności. Dla poprawy zaopatrzenia miasta, Sokrates Starynkiewicz bardzo mocno zaangażował się w pomoc spółce budującej pierwszą kolej w Warszawie. Miała ona połączyć mostem dwa brzegi Wisły. Ciężko to sobie wyobrazić, ale przez długie lata most przy Cytadeli był jedyną przeprawą kolejową, a i tak zbudowaną przy wielkim oporze władz zaborczych.

Hala Mirowska na początku XX w.

Starczy spojrzeć na dzisiejszą Warszawę, aby uświadomić sobie jak wielkim problemem jest brak obwodnicy i jak dużo zmieniło otworzenie jej krótkiego odcinka. Przed rządami Sokratesa Starynkiewicza, miasto dławiło się i dusiło. Cały tranzyt w mieście odbywał się w zawiły sposób. Pociągi rozładowywano na jednym brzegu Wisły, później towary przewożono nad rzekę, spławiano barkami, gdzie ładowano je na wozy, a potem do kolejnego pociągu. Skala tego problemu przypomina zatykający się codziennie most „Grota”-Roweckiego.

Kredyt zaufania do obywateli

Ludzie wtedy byli jeszcze bardziej przyzwyczajeni do arogancji urzędników niż teraz. Panowanie cara Aleksandra III przyniosło przypływ niekompetentnych i prymitywnych urzędników, przy których opisani ciętym piórem Czechowa czynownicy wewnętrznych guberni wydają się nowoczesną, przygotowaną do swoich funkcji administracją. Rusyfikacja wkracza w swój najbardziej absurdalny moment. Żart o żonie generał-gubernatora, Marii Andriejewnie Hurko, że kazała wystrzelać wszystkie wróble w Łazienkach i na ich miejsce kazała sprowadzić nowe z guberni tomskiej, żeby jej ćwierkały po rosyjsku, tylko trochę przebija treść rzeczywistych zarządzeń. Sprawdzano linijką, czy na pewno dwujęzyczne szyldy są równej wielkości, uczniów ze szkół wyrzucano za mówienie po polsku, odmawiano paszportu księżom prowadzącym pogrzeby (cmentarze znajdowały się za rogatkami miejskimi) – to wszystko należało do działań, których warszawiacy spodziewali się po carskiej administracji. Na tym tle prezydent miasta wydawał się postacią z zupełnie innego świata – przyjmował uprzejmie przedstawicieli inteligencji i arystokracji. Co więcej – dyskutował z nimi nad kształtami przyszłych zarządzeń! Nic dziwnego, że warszawscy Rosjanie z pewnym niesmakiem mówili o „spolaczeniu” Starynkiewicza.

Plac Grzybowski pod koniec XIX w.

Do tego wszystkiego dochodzi ten „nieszczęsny” kościół Wszystkich Świętych przy placu Grzybowskim. Wobec katolików władze odnosiły się wszędzie niechętnie, w okresie zaborów w Warszawie zbudowano jeszcze mniej kościołów niż w czasie PRLu. Świątynię zaczęto budować jeszcze przed powstaniem styczniowym, ale władze robiły co mogły, aby utrudnić postęp prac. Przełom nastąpił dzięki postawie Starynkiewicza. Prawosławny prezydent miasta stojący na czele komitetu fundacyjnego papistowskiej świątyni stanowił ewenement na skalę imperium.

Rozmach wizji

Nie wszystko udało się oczywiście zrobić. Przebicie ulicy Marszałkowskiej przez Park Saski i stworzenie z tej ważnej ulicy arterii Północ-Południe zostało w planach aż do okupacji hitlerowskiej. Powiśle jak straszyło na kartach „Lalki”, tak miejscami straszy dalej. Zabrakło pieniędzy, zabrakło energii, zabrakło ludzi, którzy by mogli tym wszystkim pokierować. Ale zostało przeświadczenie, że można inaczej myśleć o Warszawie.

Praga uniknęła wielkich zniszczeń w czasie ostatniej wojny. Przejście się okolicami ulicy Targowej mniej więcej daje obraz tego, jak wyglądała Warszawa przed Starynkiewiczem i jak starał się zmienić oblicze miasta. Przeludnione, zbudowane niewielkim kosztem i o niskim standardzie kamienice wypełniały stolicę Kraju Nadwiślańskiego, a w labiryncie uliczek gnieździły się tysiące ludzi o niewielkich szansach na poprawienie swojego bytu. Miasto potrzebowało wszystkiego – szerokich arterii komunikacyjnych (jak Targowa), dostępu do infrastruktury i rozwoju przemysłu, które mógłby zasilić proletariat. Przede wszystkim zaś nie mogło się obejść bez odpowiedniego gospodarza, mającego wizję i potrafiącego ją przekuć na konkretne działania.

Poza niewielkim popiersiem na terenie Filtrów i placem swojego imienia (kojarzącego się głównie z pobliskim Urzędem Skarbowym) Sokrates Starynkiewicz nie jest zbyt widoczny w miejskim krajobrazie. Bezpośrednie pozostałości jego działalności wrosły naturalnie w tkankę miejską i poza wąskim gronem pasjonatów rzadko kto sobie zdaje sprawę ze sprawczości „naszego prezydenta”. Nigdy też nie było dobrego klimatu na jego odpowiednie upamiętnienie. Nawet kiedy byliśmy konstytucyjnie prorosyjscy, to nie był tym rodzajem Rosjanina, którego miejsce w polskiej historii chciano podkreślać. Nie zmienia to jednak faktu, że jeżeli myśli się o Warszawie jako o nowoczesnym mieście, dobrym do życia dla zwykłych ludzi, to myśli się o niej dokładnie tak, jak Sokrates Starynkiewicz.

 

Artykuł ukazał się wcześniej na portalu Eastbook.





Udostępnij ten artykuł

,

Polecane artykuły
pokaż wszystkie artykuły
Reklama
Wszelkie prawa zastrzeżone. © 2017 Kurier Historyczny. Projekt i wykonanie:logo firmy MEETMEDIA