cookies

Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. Mogą też stosować je współpracujące z nami podmioty. W przeglądarce można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszego portalu bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia. Jeżeli nie zgadzasz się na używanie cookies możesz również opuścić naszą stronę. Więcej informacji w naszej polityce prywatności.

Sobota, 27.04.2024

Czy rządy sanacji aż tak bardzo różnią się od naszej współczesności?

Michał Zoń, 03.07.2019

Ceremonia podpisania przez prezydenta Ignacego Mościckiego konstytucji kwietniowej

Co jakiś czas pojawiają się próby odczarowania II RP. W powszechnym mniemaniu wypada ona zwyczaj lepiej niż PRL i obecna Rzeczpospolita. Niektórzy jednak starają zwracać uwagę, że sanacyjna Polska była państwem, gdzie kwitł autorytaryzm, prześladowano przeciwników politycznych i narastała bieda. Tego typu krytyka znalazła się m.in. w niedawnych spektaklach Teatru Telewizji „Paradiso” i „Dołęga-Mostowicz. Kiedy zamykam oczy”. Przy nich PRL-owski serial „Kariera Nikodema Dyzmy” jawi się jako pochwała przedwojennej Polski. Ale czy rządy sanacji aż tak bardzo odbiegały od tego, co możemy zaobserwować dzisiaj i to nie tylko w naszym kraju, ale też w tzw. krajach starej demokracji?

Zrozumiała zemsta?

Jednym z pierwszych cieni, które pojawiły się na sanacyjnych władzach była brutalna zemsta dokonana na generałach Rozwadowskim, Zagórskim, Malczewskim i Jaźwińskim. Całą czwórkę wsadzono do więzienia pod zarzutem pospolitych przestępstw, ale nie postawiono przed sądem. W ciężkich warunkach przetrzymywano ich bez pewności, czy kiedykolwiek stamtąd wyjdą. Presja społeczna doprowadziła do ich wypuszczenia po nieco ponad roku, co jednak nie oznaczało zakończenia kłopotów. Generał Zagórski niedługo potem z(a)ginął. Generałowie Malczewski i Jaźwiński poważnie podupadli na zdrowiu, a generał Rozwadowski zmarł. Przynajmniej w przypadku tego ostatniego nie powinno być wątpliwości, że mamy do czynienia z postacią wielce zasłużoną dla historii Polski. Tadeusz Jordan-Rozwadowski organizował odsiecz dla Lwowa w 1919 roku i był szefem sztabu w czasie bitwy warszawskiej. Jednakże jeżeli przyjrzymy się bliżej przyczynom, jakie mogły pchnąć zwycięzców przewrotu majowego do aż tak drastycznej formy politycznej zemsty sprawa nie mieni się już w tak czarno-białych barwach.

Wspomniana czwórka generałów w maju 1926 roku stała na czele wojsk rządowych. I trzeba zaznaczyć, że wykazywała się wobec zamachowców spod znaku Piłsudskiego sporą dozą bezwzględności. Jak podają w książce Tajemnice Marszałka Śmigłego-Rydza Sławomir Koper i Tymoteusz Pawłowski, generał Rozwadowski jako głównodowodzący całością sił wydał rozkaz „zlikwidowania 1 Pułku Szwoleżerów w koszarach”. To jeszcze można różnie interpretować i niekoniecznie dosłownie, ale inaczej jest z rozkazem, by „dostać w ręce przywódców ruchu, nie oszczędzając ich życia”. Niechybnie oznaczać to miało śmierć bez sądu dla Piłsudskiego i jego generałów.

Generałowie (od lewej) Włodzimierz Zagórski, Władysław Sikorski i Taduesz Jordan Rozwadowski

Nie lepszy był generał Włodzimierz Zagórski – wówczas dowódca lotnictwa. Nakazał on dywizjonom z Poznania przeprowadzenie bombardowania stanowisk rebeliantów na ulicach Warszawy. Należy pamiętać, że ówczesne naloty nie mogły być wykonywane z chirurgiczną precyzją. W rezultacie wypełnienie takiego rozkazu było równoznaczne ze skazaniem na śmierć sporej części ludności cywilnej. Na tle tych dwóch postaci generał Malczewski, który „tylko” upokarzał złapanych stronników Marszałka jawi się jako krystalicznie czysty.

Warto jeszcze przypomnieć, że za generałem Zagórskim ciągnęły się podejrzenia o dokonanie malwersacji finansowych w mającej produkować samoloty spółce Francopol. Oczywiście, mord polityczny, bo tego ofiarą najpewniej stał się były szef lotnictwa, nigdy nie powinien się zdarzyć w państwie prawa, ale czy dziś się nie zdarza? Tajemnicze śmierci polityków czy osób wpływowych mają miejsce również obecnie. Skąd się niby wzięło pojęcie „seryjnego samobójcy” czy, by nie skupiać się tylko na Polsce, francuskie opowieści o mordercach ze służb specjalnych wykonujących zlecenia polityków? Nie trzeba się odwoływać do czasów sanacji, by znaleźć też przykłady więzienia bez wyroku sądu, czego najlepszym przykładem jest słynny niekończący się areszt tymczasowy.

Problemy czwartej władzy

Na tle ówczesnych dyktatur sanacja znacząco się wyróżniała. Po zamachu majowym parlamentu nie rozwiązano, konstytucja nadal obowiązywała, a więzienia się nie zapełniły. Owszem, główną władzę posiadała osoba, która oficjalnie nie sprawowała aż tak poważniej funkcji, ale to przecież coś co również nam współczesnym nie jest obce.

Więcej informacji na temat rządów sanacji można znaleźć
w książce Tajemnice Marszałka Śmigłego-Rydza

Opozycja mogła swobodnie działać i miała swoje media, które zajadle krytykowały władze. Nie da się jednak ukryć, że ataki na prasę dokonywane przez „nieznanych sprawców” się zdarzały. Były to pobicia za artykuły, które nie spodobały się osobom wpływowym. Czasem dziennikarz trafiał przed sąd za wyrażenie swojej niepochlebnej opinii. Najbardziej kuriozalna była sprawa Stanisława Cywińskiego oskarżonego o nazwanie Józefa Piłsudskiego „pewnym kabotynem”. Groziło mu za to 5 lat więzienia. Redaktora również ciężko pobito na oczach żony i córki.

Aż tak skrajnych sytuacji w dzisiejszej Polsce nie uświadczymy, ale ciąganie dziennikarzy po sądach za pomówienia z art. 212 kodeksu karnego jest wręcz normą. A już nie tylko pobicia, ale też zabójstwa dziennikarzy najprawdopodobniej na zlecenie polityczne mają miejsce nawet w państwach Unii Europejskiej, by podać tu chociażby przykłady Słowacji czy Malty. Natomiast w II RP prasa opozycyjna związana z Narodową Demokracją ostatecznie odniosła największe zwycięstwo. Przewyższała swoją popularnością gazety prorządowe, a wpływ na opinię społeczną doprowadził do prawoskrętu władzy w ostatnich latach rządów.

Tortury i policyjna brutalność

Powszechne oburzenie budzą dziś w szczególności dwie sprawy: proces brzeski i Bereza Kartuska. W tym ostatnim przypadku mówi się nawet o „polskim obozie koncentracyjny”, co już niesie ze sobą określone skojarzenia. W rzeczywistości Miejsce Odosobnienia w Berezie Kartuskiej było czymś w rodzaju więzienia o zaostrzonym rygorze. Model osadzenia budzi skojarzenia z dzisiejszym aresztem tymczasowym (możliwość przedłużenia w nieskończoność co 3 miesiące), ale tu mogło się to odbyć bez udziału sądu. Kary jednak znacznie surowsze, coś w rodzaju Guantanamo: bicie pałkami, zmuszanie do pracy ponad siły, odmawianie możliwości oddania potrzeb fizjologicznych. Wówczas takie obozy zakładano w wielu krajach. Nie należy także zapominać, że docelowo było to miejsce, gdzie miano kierować ukraińskich i komunistycznych terrorystów i dziś podobne metody walki z terroryzmem stosują Stany Zjednoczone.

Problematyczna wydaje się również sprawa procesu brzeskiego. Choć bicie i upokarzanie polityków opozycji w więzieniu musi oburzać, to już kwestia samego skazania nie jest taka jednoznaczna. W latach 2005-2008 podjęto próbę sądowej rehabilitacji  skazanych w 1930 toku polityków Centrolewu. Okazało się, że nie ma na to podstaw. Proces Witosa i spółki o obalenie siłą ówczesnych władz nie mógł budzić zastrzeżeń, bowiem ówczesna opozycja rzeczywiście do tego dążyła i za to spotkała ich kara. Ba, nawet gdy składano w tej sprawie apelację, obrońcy nie podważali ustaleń faktycznych, poczynionych przez sąd I instancji.  

Ława oskarzonych w procesie brzeskim

Brutalność służb porządkowych w czasie pacyfikowania strajków i demonstracji dziś w Polsce jest niespotkana, lecz już obrazki, jakie płyną z Francji mogą nas przekonać, że nie we wszystkich krajach policja jest tak powściągliwa jak u nas. Jednak należy przyznać, że pewne praktyki, stosowane przez sanację dzisiaj byłby nie do pomyślenia, np. „tulipany”. W czasie akcji przeciwko nacjonalistom ukraińskim w Galicji Polakom zdarzało się zawieszać na drzewach do góry nogami młode Ukrainki, tak by ich suknie upadały na twarzy, a odsłaniała się bielizna. Podobnie tortury w więzieniach czy Berezie, choć w Stanach Zjednoczonych jeszcze być może by przeszły, ale w Europie wiązałby się z poważnymi konsekwencjami, o czym świadczy m.in. sprawa tajnych więzień CIA w Polsce. Tak samo „cudy nad urną” i ograniczenia swobody wyborów nie pozostałyby bez reakcji społeczności międzynarodowej, ale już majstrowanie przy ordynacji wyborczej na swoją korzyść zdarza się także w państwach unijnych.

Oczywiście, nikt nie chce usprawiedliwiać patologii II RP, jednak znajmy proporcje. Przy okazji warto zwrócić uwagę, że ówcześni polscy demokraci do schyłkowego okresu rządów piłsudczyków popierali sanację. Alternatywą byli bowiem nacjonaliści, którzy mieli bardziej radykalne pomysły na rządzenie. Niestety, ostatnie lata przedwojennej Polski wskazywał, że władza ulega podszeptom endeków. Jednakże to wszystko co dziś jest tak uwypuklane przez krytyków sanacji, wówczas, ale też niekiedy dziś, jest smutną normą, przy której sanacyjna Polska może się jawić nawet jako pozytywny przykład.

Artykuł powstał m.in. w oparciu o książkę Sławomira Kopera i Tymoteusza Pawłowskiego Tajemnice Marszałka Śmigłego-Rydza





Udostępnij ten artykuł

,

Polecane artykuły
pokaż wszystkie artykuły
Reklama
Wszelkie prawa zastrzeżone. © 2017 Kurier Historyczny. Projekt i wykonanie:logo firmy MEETMEDIA