Stanisław Bagieński - Rozbrajanie Niemców przed Główną Komendą na placu Saskim w Warszawie
Trudno uznać 11 listopada 1918 roku za dzień, który znacząco wybija się w procesie odzyskiwania przez Polskę niepodległości. A jednak zdecydowano, że to właśnie on będzie tym najważniejszym.
Dzień Piłsudskiego
Poniedziałkowy poranek 11 listopada 1918 roku był dla Józefa Piłsudskiego trudny. Bardzo trudny. Spał mało, jeśli w ogóle. Wczorajszy dzień spędził głównie na rozmowach z niezliczonymi delegacjami. Najważniejsza była ta z niemieckiej Rady Żołnierskiej. W Warszawie stacjonował uzbrojony okupacyjny garnizon, który młodzi członkowie Polskiej Organizacji Wojskowej, po dobroci albo nie, pragnęli rozbroić. Nie wszyscy Niemcy zaś chcieli dobrowolnie oddać broń. W mieście wybuchały już polsko-niemieckie starcia. Mogło się to wszystko skończyć tragedią, gdyby nie sukces spotkania, jakie odbył Komendant w Pałacu Namiestnikowskim. Tam, w wspomniany poniedziałek po godzinie 8. powtórzył niemieckim wojskowym to, co powiedział dzień wcześniej ich przedstawicielom: zapewni im bezpieczny powrót do domu w zamian za oddanie Polakom broni i amunicji.
Gdy to mówił dochodziły do zebranych odgłosy walk z okolic ratusza, gdzie mieściło się niemieckie Prezydium Policji. Bito się również przy Dworcu Wiedeńskim, a pomniejsze rozruchy miały miejsce na ulicach. Najbardziej oporni wobec Polaków byli żołnierze cytadeli, skłonni walczyć nawet do ostatniego żołnierza. Rada Żołnierska jednak okazywała inną postawę. Bezpieczny powrót do Niemiec był dla niej ważniejszy niż starcia z POW na warszawskich ulicach. Przystali zatem na warunki Piłsudskiego.
Jeszcze tego samego dnia na zachód ruszyły pierwsze eszelony niemieckich żołnierzy. Broń oddawali albo na granicy, albo peowiakom w Warszawie. Cały proces wycofywania się Niemców z Kongresówki (poza częścią Podlasia i Suwalszczyzną) trwał do 19 listopada.
Na koniec pracowitego dnia Komendant miał do przeprowadzenia jeszcze jedną trudną rozmowę. Późnym wieczorem 11 listopada przybył do Warszawy Ignacy Daszyński i Edward Rydz-Śmigły. Piłsudski był na nich zły. Uważał, że utworzony przez nich cztery dni wcześniej rząd lubelski ogranicza mu swobodę działania. Według brygadiera potrzebny był gabinet, jednoczący wszystkich Polaków, a nie zorientowany tylko na jedną opcję polityczną. W efekcie Daszyński i Śmigły zapewnili przyszłego Naczelnika o swojej lojalności i oświadczyli, że ich rząd poda się do dymisji.
Oficjalnie 11 listopada ogłoszono również decyzję podjętą dzień wcześniej. Rada Regencyjna przekazała naczelne dowództwo i władze wojskową Józefowi Piłsudskiemu. Armia, którą mu powierzono była na razie śmiesznie mała. Tworzony po Akcie 5 listopada 1916 roku tzw. Polnische Wehrmacht, czyli Polska Siła Zbrojna liczył zaledwie 9 tys. żołnierzy.
Kubki z Józefem Piłsudskim (i nie tylko) można nabyć drogą kupna w Sklepie Wokulskiego
Z perspektywy zwykłego Polaka
Gdy w zaciszach gabinetów toczyły się negocjacje polityczne dla zwykłych Polaków 11 listopada 1918 roku był dniem jak co dzień. Na ulicach Warszawy i w innych miejscowościach Kongresówki było wprawdzie niebezpiecznie w związku z wspomnianymi próbami rozbrojenia Niemców, ale ta nieciekawa sytuacja będzie się jeszcze ciągnąć przynajmniej przez kilka najbliższych dni, a skutki warszawskiego porozumienia odczuje się na prowincji w najlepszym razie dopiero 12 listopada.
11 listopada nie odnotowywano jakiś wielkich wieców i fet z okazji odzyskanej wolności. One, jeśli miały miejsce, to przede wszystkim w Małopolsce na przełomie października i listopada, gdzie proces przejmowania władzy przez Polaków był momentalny. W Królestwie natomiast władza formalnie zaczynała być polska od 5 listopada, ale 1916 roku, czyli z momentem ogłoszenia przez cesarza Wilhelma II i Franciszka Józefa aktu, zapowiadającego utworzenie państwa polskiego „samodzielnego z dziedziczną monarchią i konstytucyjnym ustrojem”. Choć szybko okazało się, że jest to w znacznej mierze wybieg, który ma pozyskać Polaków do walki u boku państw centralnych na froncie wschodnim, to na początku wzięto to za dobrą monetę i na licznych wiecach świętowano „odrodzenie”. Mimo wszystko powoli powstawała również polska administracja i instytucje.
11 listopada 1918 roku było jeszcze jednak sporo obszarów, dla których kompletnie nic się nie zmieniło. W zaborze pruskim Niemcy trzymali się mocno. Na wschód od Kongresówki stacjonowali wysoko nieprzychylnie nastawione do odradzającej się Polski oddziały niemieckiego Ober-Ostu, czyli Obszaru Głównodowodzącego Wschodu. Na Rusi Halickiej toczyły się zaś już walki z Ukraińcami.
W każdym z tych miejsc los Polaków był różny. Jedni mogli już co najmniej od kilku dni cieszyć się de facto polską państwowością, inni nadal żyli w obcej niewoli albo przy froncie. To co ich łączyło, to zainteresowanie biegiem spraw politycznych i obawa przed zbierającą wówczas obfite żniwo grypą.
Wiatr od zachodu
Jednakże to właśnie pod datą 11 listopada 1918 roku księżna Maria Lubomirska, małżonka przedstawiciela Rady Regencyjnej księcia Zdzisława Lubomirskiego zapisała takie oto słowa:
Dzień dzisiejszy należy do historycznych, do niezapomnianych do weselnych, do tryumfalnych. Jesteśmy wolni! Jesteśmy panami u siebie! Stało się, i to w tak nieoczekiwanych warunkach. Gdy dziś wyszłam na miasto, ulica wydawała mi się rozśpiewana, młoda, rozkołysana, poczuciem wolności.
Księżna zauważyła coś, co w ferworze politycznych zdarzeń wszystkim umykało. Nagle nad odradzającą się Polską znikła jakakolwiek obca zwierzchność. A wszystko przez to, co zdarzyło się tego dnia wczesnym rankiem w lesie Compiegne pod Paryżem. Tam w wagonie kolejowym marszałek Ferdynand Foch podpisał o godzinie 5:12 wraz z przewodniczącym niemieckiej delegacji Mathiasem Erzbergerem warunki rozejmowe. Negocjacje trwały od 8 listopada, kiedy wysłannicy cesarscy, jadąc pięcioma samochodami przekroczyli linię frontu. Od początku byli na straconej pozycji. W ich kraju panował głód i wybuchała rewolucja. 10 listopada abdykował Wilhelm II, a Cesarstwo przestawało istnieć. Państwo niemieckie ogarniał chaos.
Alianci traktowali przybyłych delegatów z góry. Rozmawiał z nimi nie Foch, ale niżsi oficerowie. Właściwie trudno to nazwać negocjacjami. Niemcy otrzymali warunki i 72 godziny na ich akceptację. Dodajmy, warunki trudne, bowiem blokada morska Rzeszy miała być jedynie częściowo zniesiona, a ponadto armia oddawała nie tylko zajęte terytoria, lecz również część własnych (np. Alzację i Lotaryngię) wraz z potężnymi zapasami broni i amunicji.
Marszałek Ferdinand Foch przyjmuje delegację niemiecką - obraz Maurice'a Pillarda Verneuila
Dla Polski najważniejsze było jednak to, że wojska niemieckie miały wycofać się do granicy z 1914 roku. W ten sposób na obszarze Kongresówki powstała nisza. Niemcy byli na wychodzie, a Rosjanie daleko. Zaś na południu rozpadała się monarchia austro-węgierska. Warunki rozejmu gwarantowały, że Niemcy nie będą rościć sobie praw do znacznej części ziem polskich. Polacy zatem byli jedynymi, którzy mogli sięgnąć po władzę i to zrobili. Nie wiadomo było, jakie będą granice, jak wielka będzie Polska, ale wiedziano, że jakaś niepodległa Polska powstanie. Nie było innej opcji. To czy się utrzyma, to już zupełnie inna sprawa.
Polakom pomagało także to, że uznawano ją za członka Ententy. Była to m.in. zasługa sformowanej na froncie zachodnim Błękitnej Armii. Żołnierze tej jednostki doświadczyli tego dnia prawdziwej euforii. Właśnie 11 listopada wyruszała do boju część 1. Dywizji Strzelców Armii Polskiej we Francji. W miasteczku Rambervilles Polacy oczekiwali na ciężarówki, które miały ich przewieźć w pobliże pierwszej linii. Nagle rozległy się dzwony. Lotem błyskawicy przekazywano sobie wiadomość o zakończeniu wojny. Zapanowała ogólna radość, której kulminacja nastąpiła w czasie wieczornego festynu. Kilka tygodni później kompania honorowa polskich żołnierzy wzięła udział w paryskich uroczystościach związanych z zwycięstwem w Wielkiej Wojnie.
Kto ma władzę, ten ustala święto
Święto narodowe 11 listopada jest zasługą piłsudczyków, a raczej profrancuskich członków POW. Początkowo bowiem głównym konkurentem dla tego dnia był 14 listopada, kiedy Józef Piłsudski przejął od Rady Regencyjnej pełnie władzy. W 1920 roku to właśnie 14 listopada Komendant odebrał buławę marszałkowską. Po 1926 roku jednak forsowano przede wszystkim 11 listopada, a to ze względu na to, by podkreślić związek z zwycięstwem w I wojnie światowej. W grę wchodził jeszcze 10 listopada, ale jak przekonywał Stanisław Cat-Mackiewicz, termin ten odpadał, ponieważ w 1918 była to niedziela, a w niedziele wielkiej historii się nie tworzy.
Niemniej dominacja polityczna piłsudczyków zapewniała, że ma to być dzień związany z Naczelnikiem i przejmowaniem przez niego władzy. Kreowano przez to jego wizerunek jako męża opatrznościowego, który jako jedyny mógł zebrać i scalić postępujące od pewnego czasu procesy odradzania ojczyzny. On też jako jedyny miał być zdolny, aby tę odrodzoną Polskę utrzymać.
8 listopada 1926 roku powstał okólnik ustanawiający 11 listopada dniem wolnym od pracy dla urzędników państwowych. Na Placu Saskim dokonywano także od tego momentu uroczystego przeglądu wojska. Urządzano również defilady, uroczystości odsłonięcia pomników i wręczano ordery. Od 1932 roku dzieci miały tego dnia wolne w szkole, a w 1937 roku oficjalnie ustanowiono 11 listopada Świętem Niepodległości.
Początkowo ludzie obojętnie podchodzili do tego święta. Przede wszystkim nie wiedziano, dlaczego akurat wtedy mają świętować. W niektórych regionach uroczyście obchodzono rocznice przejęcia władzy od zaborców, co nie zawsze pokrywało się z listopadowym terminem. Z czasem jednak, siłą przyzwyczajenia, a także przez dorastanie nowego pokolenia Polaków 11 listopada (na równi z 3 maja) stał się rzeczywiście najważniejszym świętem niepodległej Polski, czego próbowano dawać wyraz zarówno w czasie okupacji, jak i PRL.
Komentarze
Nikt jeszcze nie skomentował. Bądź pierwszy! Dodaj komentarz
Nikt jeszcze nie skomentował. Bądź pierwszy! Dodaj komentarz