„Za króla Sasa jedź, pij i popuszczaj pasa” – czyli było tak dobrze czy było tak źle?
Portret Augusta III Sasa na obrazie Louisa de Silvestre'a
Czasy saskie nie mają dziś dobrej prasy. Słynne wtedy powiedzenie „Za króla Sasa jedź, pij i popuszczaj pasa” dziś podawane jest jako przykład tego, że w tamtym okresie mniej myślano o sprawach ojczyzny, a bardziej o własnym brzuchu. Ci natomiast, którzy wymyślili to zdanie bardziej mieli na myśli panujący wówczas dobrobyt. Skoro zatem było tak źle, to dlaczego było tak dobrze?
Mit dobrobytu?
Omawiane tu powiedzenie narodziło się za czasów Augusta III, który wśród szlacheckiej braci był wyjątkowo dobrze postrzegany i zapewne, gdyby panowie bracia dowiedzieli się, że ich umiłowany król otrzymuje dziś zazwyczaj negatywne oceny, to zapewne nie mogliyby w to uwierzyć. Dla nich czasy saskie to były czasy pokoju, odbudowy gospodarki i prosperity. Ksiądz Jędrzej Kitowicz w „Opisie obyczajów za panowania Augusta III” nakreślił potomnym wręcz obraz najwspanialszego okresu w dziejach Rzeczypospolitej.
Niewątpliwie, w czasach saskich gospodarka mogła odetchnąć po długim czasie wojen. Poza przerwą związaną z wojną o sukcesję polską, to od 1717 roku obywatele mogli cieszyć się długim spokojem i pokojem. Jednak jeżeli spojrzymy na dostępne dziś szacunki, to wcale nie było tak świetnie. Według Marcina Piątkowskiego z Banku Światowego polska gospodarka była wtedy na poziomie około 55 proc. średniej 17 gospodarek państw Europy Zachodniej. Według danych Maddison Project, przeanalizowanych przez Rafała Hirsha z Buisness Insider wzrost realnego PKB na mieszkańca za panowania drugiego z Wettinów wyniósł jedynie 4 proc. Dla porównania za czasów Jana III Sobieskiego ta zmiana wyniosła prawie 23 proc. Oznaczałoby to, że albo wszystkie opowieści o dobrobycie czasów saskich są mocno przesadzone, albo beneficjantami wzrostu była przede wszystkim szlachta. I raczej ta druga teza ma większe uzasadnienie. Choć czarny obraz czasów saskich dla warstwy chłopskiej również jest przesadzony. Dość wspomnieć, że omawiane tu powiedzenie miało swoją włościańską, białoruską wersję w postaci:
Za Sasa bylo chleba i miasa; Nastau Poniatowski, uż chleb nie takouski
Pozycji szlachty sprzyjała słaba administracja i niskie podatki. Sejmy były zrywane, więc nowe obciążenia się nie pojawiały. Nie było też wojen, więc nie było obowiązku wydawania pieniędzy na kosztowne uzbrojenie czy liczenie strat związanych z przemarszem wojska. Można się było zatem tylko bogacić i szlachta z tego korzystała. Do niebotycznych rozmiarów powiększają się wówczas fortuny największy rodzin magnackich. Wraca także, przynajmniej częściowo, koniunktura na zboże, co doprowadza przy okazji do odbudowy spustoszonych po wojnach ziem ukraińskich. A to czego nie udało się sprzedać szło na produkcję wódki, którą obowiązkowo musieli wykupywać chłopi.
W XVIII wieku doszło również do powiększenia obowiązków pańszczyźnianych, gdyż szlachta w ten sposób obniżała swoje koszty prowadzenia folwarków. Był to naturalnie efekt działania zapóźnionej, peryferyjnej gospodarki. Jednakże to właśnie w tym okresie pojawiły się pierwsze poważniejsze próby odchodzenia od tego modelu. Dzięki unii z Saksonią do Rzeczypospolitej przybyli sascy specjaliści. Powstają manufaktury. Unowocześniana jest kopalnia soli w Wieliczce. W obfitości płynną do Polski towary z Zachodu. Rozwijają się też miasta. W Warszawie budowana jest Oś Saska. W czasie wojny siedmioletniej, gdy Saksonia była okupowana przez Prusaków, to do Warszawy przeniósł się cały drezdeński dwór. Stolica Rzeczypospolitej zyskała wtedy rzeczywiście europejski sznyt. Drgnęło także w kulturze i nauce. W 1740 roku powołane zostaje Collegium Nobilium, w 1747 roku Biblioteka Załuskich, a roku później Operalnia – pierwsza opera w Polsce. Rośnie także sieć stojących na dobrym poziomie szkół pijarskich i jezuickich.
Życie na wesołości
Obraz czasów saskich to przede wszystkim jednak obraz bawiącej się szlachty. Jak pisał ksiądz Kitowicz:
Panowie […] kochali się w wielkich stołach, dawali sobie na publice nawzajem obiady i wieczerze; do tych zapraszali przyjaciół, obywatelów, wojskowych i sędziackich; w domach zjeżdżali się do nich bliżsi sąsiedzi, rzadki był dzień bez gościa; częste biesiady z tańcami i pijatyką. W całym kraju pędzono życie na wesołości.
W innym miejscu duchowny podkreśla, że w trakcie uczt „najbardziej przestrzegano wielkości, tak iż półmiski i misy musiały być czubate”. Na polskich stołach królowała wtedy dziczyzna. Do bardziej wyszukanych potraw należały: wargi łosia, niedźwiedzie łapy, faszerowany ogon bobra z fasolą czy pieczone jeże. Sławą cieszyła się gęś na czarno przyprawiana popiołem ze słomy, szczupak jednocześnie smażony, duszony i gotowany, a także kapłon, czyli wykastrowany, utuczony młody kogut, któremu jeszcze żywemu należało wlać do gardła tak dużo wódki, by stracił przytomność. Następnie go oskubywano i lekko podpiekano. W ten sposób „przyrządzone” danie wędrowało na stół. I gdy w którymś momencie jeden z ucztujących, chcąc je spróbować wbijał widelec w kapłona, ptak budził się i skakał po stole wzbudzając ogólną wesołość gości.
Skoro już przy alkoholu jesteśmy to staropolskie miody zaczęły w czasach saskich ustępować piwom i winie. Kitowicz wskazuje, że w Małopolsce uwielbiano piwa angielskie, które charakteryzowały się dużą ilością alkoholu. Wielkopolanie woleli piwo grodziskie, czyli z Grodziska Wielkopolskiego. Słynne były także piwa wilanowskie, wąchockie i bukackie. Wśród win pereferowano węgrzyna.
Zimą szlachta lubowała się w kuligach. Nie chodziło jednak tylko o zwykłą przejażdżkę saniami. Jeżdżono od dworu do dworu i spędzano tam niekiedy długie tygodnie na koszt gospodarza. Gdy już opróżniono wszystkie piwnice i spiżarnie nierzadko gospodarz wsiadał z biesiadnikami w sanie i jechał do kolejnego dworu, gdzie sam mógł sobie poużywać na czyjś koszt. W dworach przy tym nie żałowano gościny żadnemu podróżnemu, czasami wręcz do przesady, zwłaszcza w odniesieniu do ilości częstowanego alkoholu. Jędrzej Kitowicz przywołuje postać krajczego koronnego Adama Małachowskiego, który miał w zwyczaju pojenia winem do nieprzytomności. W swoim majątku w Bąkowej Górze trzymał on wielki półgarncowy kielich, w którym częstował gości każąc im wypić z niego wino duszkiem, a gdyby ktoś nie dopił, to natychmiast dolewano mu trunek do pełna i tak dopóki przybysz nie spełni swojego obowiązku. Kitowicz podaje, że niejeden przez takie picie zasnął w domu krajczego „snem śmiertelnym”.
Kolejny „pijak sławny” to książę Karol Radziwiłł nazwany Panie Kochanku, gdyż tego zwrotu używał w rozmowie niczym przerywnika. Kitowicz w „Opisie Obyczajów” serwuje jedną z licznych anegdot związanych z tą postacią:
…powiem tylko, co zrobił z Pacem, pisarzem w. x. litewskiego. Temu jednego razu przykremi psikusami swemi tak dokuczył Radziwiłł, że niemogąc ich ścierpieć dłużéj Pac, pogroził mu pojedynkiem. Ale Radziwiłł, nie chcąc z nim rozrywać przyjaźni, a chcąc go nastraszyć za ową groźbę, udał, jakby się o nią szalenie na Paca rozgniewał, kazał go natychmiast porwać, w kajdany okuć i wtrącić do więzienia. Nazajutrz kazał go ubrać w śmiertelną koszulę, wyprowadzić na plac w assystencyi kata i księdza, i dysponować na śmierć, wszyscy przyjaciele Paca i Radziwiłła struchleli na ten widok, rzucili się Radziwiłłowi do nóg za Pacem, który łzami i lamentami prosił go także o miłosierdzie; ale Radziwiłł udając zapalczywą cholerę, i czyniąc się głuchym na wszystkie proźby, naglił na Paca, aby klęknął pod miecz, z którym mistrz stał mu nad karkiem. Nareszcie gdy Pac prosił jeszcze o moment do poprawienia spowiedzi; Radziwiłł będąc już syt żartu, skoczył do Paca z miłym uśmiechem: a widzisz, ja ciebie lepiéj nastraszył, niż mię ty pojedynkiem!
Z tej perspektywy czasy saskie to rzeczywiście okres niepohamowanej zabawy. Biorąc pod uwagę stan państwa, to dla oświeceniowych działaczy czasów stanisławowskich było to coś obrzydliwego i to właśnie za Stanisława Augusta narodziła się czarna legenda panowania Wettinów w Rzeczypospolitej, wzmocniona dodatkowo przekazami pruskimi, w których próbowano umniejszyć dorobek Saksonii. Niewątpliwie kryzys wewnętrzny, brak koniecznych reform czy zapóźnienie gospodarcze nie pozwala patrzeć na ten okres jako na coś wspaniałego. Niemniej paradoksalnie, gdyby czas saskie trwały dłużej, to tragedia rozbiorów pewnie by się nie wydarzyła. Związany z pierwszymi domami panującymi Europy August III nie mógł zostać pozbawiony państwa. Rzeczypospolita powoli, bo powoli, ale przeszłaby modernizację, która przecież już raczkowała. Zarzut, że szlachta nie myślała wtedy o reformach tylko o własnych brzuchach jest o tyle nietrafiony, gdyż np. Familia Czartoryskich miała trzeźwiejsze i realniejsze pomysły niż stanisławowscy reformatorzy. A co się tyczy samego powiedzenia, to czyż można mieć za złe, że szlachcie żyło się wtedy dobrze? Bezpieczne państwo z zadowolonymi obywatelami to dziś marzenie wielu rządzących.
Nikt jeszcze nie skomentował. Bądź pierwszy! Dodaj komentarz