Wyście sobie, a my sobie. Każden sobie rzepkę skrobie, czyli ciągle aktualna diagnoza społeczna rodem z Wesela
"Chochoły" na obrazie Stanisława Wyspiańskiego
„Wesele” było dramatem z kluczem. Choć wbrew pierwotnej intencji autora postaci tego utworu nie nazwano z imienia i nazwiska, to w Krakowie od razu było wiadomo, że chodzi o uczestników wesela poety Lucjana Rydla i chłopki Jadwigi Mikołajczykównej. Pod pretekstem uwiecznienia tego sensacyjnego wydarzenia autor chciał przedstawić stan polskiego społeczeństwa na przełomie XIX i XX wieku. Cóż, wiele lat upłynęło, ale pewne rzeczy się nie zmieniły.
Ślub inteligenta i córki włościanina to efekt młodopolskiej mody. Chłopamanię zapoczątkował Włodzimierz Tetmajer (w „Weselu” Gospodarz), który ożenił się z siostrą Jadwigi Mikołajczykównej, Anną. Ten obyczajowy skandal, do którego doszło w 1890 roku szybko przerodził się w fascynację. Już wcześniej „na plener” do podkrakowskich Bronowic przyjeżdżali młodzi malarze z krakowskiej Akademii, a od śluby Tetmajera dołączyli do nich również inni artyści.
Inteligenci krakowscy sądzili, że w ludzie drzemie ta siła, która może wyzwolić Polskę z niewoli. I widać to „Weselu”. Gospodarz mówi, że w chłopie jest „coś z króla Piasta”, „chłop potęgą jest i basta”; Pan Młody „że ma do chłopów pociąg duży”. Ta fascynacja chłopskością przechodziła niekiedy do karykaturalnych rozmiarów, jak paradowanie Lucjana Rydla boso po Bronowicach, wykpiwane zresztą w dziele Wyspiańskiego.
Jednak z drugiej strony inteligenci w „Weselu” w żaden sposób nie chcą/nie potrafią porozumieć się z chłopami. Kiedy Błażej Czepiec próbuje porozmawiać z Dziennikarzem (Rudolfem Starzewskim) o wielkiej polityce, ten go po prostu zbywa i lekceważy. Pan Młody przestrzega Haneczkę przed całusami od drużbów, bo oni „za głupi na to”. Sam praktycznie nie rozmawia z włościanami. Jego małżeństwo z Mikołajczykówną jest oparte na kruchych podstawach wyidealizowanej chłopskiej arkadii. W dramacie Pan Młody mówi do swojej małżonki rzeczy, których ona niekoniecznie pojmuje. Zresztą nie tylko ona. Jeżeli już się odbywają rozmowy między inteligentami a chłopstwem, to przypominają one bardziej serię monologów niż dialogi.
Dobitnym tego przykładem jest rozmowa Radczyni z Klimą – wdową po wójcie. Pod postacią Radczyni Wyspiański ukrył rzekomo nielubianą przez siebie ciotkę Rydla, autorkę książek „Historia żółtej ciżemki” i „Paziowie”, doktorową Antoninę Domańską. W dramacie widać wyraźnie, że z dystansem podchodzi ona do chłopomanii. Zosię i Haneczkę przestrzega przed tańcami z chłopami. Państwa młodych dopytuje jak oni sobie wyobrażają sobie wspólne życie, skoro tyle ich dzieli. W czasie rozmowy z Klimą za bardzo nie podobają się jej sugestie dalszego spoufalania się panów z miasta z chłopskimi córkami. I to wtedy pada ta słynna fraza:
Wyście sobie, a my sobie. Każden sobie rzepkę skrobie.
Radczyni w ten sposób daje do zrozumienia, że inteligencja i chłopi to dwa różne światy. Obydwie grupy myślą zupełnie innymi kategoriami. Mają zupełnie różnie postrzeganie rzeczywistości. To też udowadnia zresztą sama Radczyni pytając Klimę o listopadowe zasiewy, których przecież nie ma.
Gospodarz i większość zebranych na weselu inteligentów wyobraża sobie, że będzie przewodzić ludowi w walce o wyzwolenie Polski. Jednocześnie jednak nie rozumie tego ludu i nie ma też wystarczająco dużo woli, by sprostać swojej misji. Ba, nawet nie chce z nim za bardzo rozmawiać. Tymczasem Wyspiański przestrzegał przed powierzchownym brataniem się z chłopami, bez ich upodmiotowienia, poznania ich potrzeb, ale także wyjaśnienia sobie wzajemnych krzywd.
Diagnoza, jaką poeta postawił 120 lat temu wydaje się aż nazbyt aktualna. Na przełomie XIX i XX wieku dystans między panami i chamami był zrozumiały. Jeszcze nie tak dawno chłopi odrabiali pańszczyznę, a w wielu wsiach włościanin nadal nie miał prawa przejść progu dworu. Inteligencja w znakomitej większości wywodząca się ze szlachty przejęła jej obyczajowość i choć czuła się w obowiązku służyć ludowi w drodze do polskości, to ciągle między obydwoma grupami stała niewidzialna ściana.
Chłopomania w gruncie rzeczy była krótkotrwałą ekstrawagancją, z czego wydaje się, że zdaje sobie sprawę Radczyni. Zarówno wcześniej, jak i później takie związki traktowano jako mezalians. Jednakże chłopomańskie mechanizmy myślenia okazały się nadzwyczaj żywotne. Z jednej strony wieś w wielkomiejskiej wizji świata wydaje się miłym, spokojnym miejscem jak Wilkowyje z „Rancza”, ale jednocześnie, co się ujawniło zwłaszcza w warunkach wojny polsko-polskiej, zamieszkuje je ciemny, nieokrzesany lud, który będzie głosować na tego, kto mu więcej zapłaci.
Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że jest w tym myśleniu echo ideologii sarmackiej. Szlachta polska uważała się za potomków Sarmatów – wojowniczego plemienia przybyłego do Polski z obszaru dzisiejszego Iranu. Natomiast chłopi to potomkowie tutejszych ludów. Inteligencja, która zastąpiła szlachtę jest pod tym względem znacznie bardziej demokratyczna, ale też chyba nawet znacznie bardziej odległa od zrozumienia szarego człowieka, o czym możemy się przekonać, kiedy elity kolejny raz kompromitują się wyciągając rękę po różnego rodzaju przywileje, które po prostu „im się należą”, jaką tym „narodowym skarbom”, a nie pogardzanym „Januszom” i „Grażynom”.
Nie raz od tych 120 lat lud i inteligencja szli razem, ale za każdym razem finał był taki, że inteligencja porzucała lud. Tak było po odzyskaniu niepodległości, w PRLu i po 1989 roku. Bo to w końcu inteligencja wie lepiej, czego narodowi potrzeba. Ale małpująca w znacznej części elity zachodnie, będąc stale z dala od prostych ludzi inteligencja ciągle będzie uderzać o ścianę niezrozumienia, a to będzie nakręcać wzajemną spiralę. Inteligencja pogardza ludem, bo ten nie chce się podporządkować jej woli. Lud nie chce się podporządkować, bo inteligencja ją pogardza. I tak każda z grup żyje w swoich bańkach, obwiniając jedni drugich o wszelkie nieszczęścia. Po prostu każdy sobie rzepkę skrobie…
Nikt jeszcze nie skomentował. Bądź pierwszy! Dodaj komentarz