Dlaczego Ukraina NIGDY nie przeprosi nas za Wołyń?
Flaga Ukrainy (foto: Canva)
Z racji kolejnej rocznicy rzezi wołyńskiej tradycyjnie pojawiają się w Polsce oczekiwania, że Ukraina powinna nas przeprosić i uznać tę zbrodnię za ludobójstwo. Sęk w tym, że najprawdopodobniej NIGDY do tego nie dojdzie.
Dla Polski sprawa jest jasna. Ukraińska Powstańcza Armia od lutego 1943 do maja 1945 przeprowadziła na obszarze okupowanych przez Niemców południowo-wschodnich województw masową eksterminację ludności polskiej, co wpisuje się w definicję zbrodni ludobójstwa.
Diabeł tkwi jednak w szczegółach. UPA usuwała wszelkie dowody, które mogłyby jej przypisywać odpowiedzialność za organizację i przeprowadzenie tej zbrodni. Stąd mamy tylko poszlaki wskazujące na odpowiedzialność poszczególnych dowódców. Zresztą zdaniem strony ukraińskiej, to nie UPA, a po prostu zwykli ludzie postanowili zemścić się na Polakach za lata (wieki?) upokorzeń, a banderowcy to jedynie się przyłączyli do tego „ludowego zrywu”. Na to nałożyły się walki z polskim podziemiem, które również dopuszczało się ataków na ludność cywilną.
Zobacz także:
Taka interpretacja wydarzeń już nam eliminuje zakwalifikowanie rzezi wołyńskiej jako ludobójstwa, bowiem jak głosi Konwencja z 1948 z ludobójstwem mamy do czynienia, gdy jest zamiar zniszczenia danej grupy narodowej, a tu zamiaru nie było, lecz spontaniczny zryw.
Warto zwrócić też uwagę, że ludobójstwo w prawie międzynarodowym pojawiło się dopiero w 1948 roku, stąd zbrodnia z lat 1943-1945 z prawnego punktu widzenia nie może być w ten sposób zakwalifikowana. Trzymając się zatem ściśle przepisów Wołyń NIE BYŁ ludobójstwem.
Wróćmy jednak do ukraińskiej narracji. To bowiem z jej powodu już od dwóch dekad co jakiś czas z Ukrainy płyną gesty w duchu „wybaczamy i prosimy o wybaczenie”. W 2003 r. takie słowa znalazły się w liście otwarty ukraińskich intelektualistów. W podobnej formie powtórzono je w 2016 roku.
Pogrzeb pomorodowanych przez UPA, 1944 r.
Zresztą w 2016 roku była kumulacja ukraińskich gestów pojednania. Prezydent Poroszenko klękał przed pomnikiem ofiar Wołynia. Pojawiły się spoty ze wspomnianym już hasłem „wybaczamy i prosimy o wybaczenie”. I akurat też wtedy Sejm uznał 11 lipca Dniem Pamięci i Męczeństwa Ofiar Ludobójstwa dokonanego przez ukraińskich nacjonalistów na obywatelach II Rzeczypospolitej Polskiej. Ukraina przyjęła to jako policzek.
Naturalnie Ukrainę zabolało słowo ludobójstwo. Paradoks polega jednak na tym, że państwo ukraińskie (abstrahując już od kwestii temporalnych) żadnego ludobójstwa nie popełniła, lecz tylko grupa obywateli polskich ukraińskiej narodowości. W czym zatem problem?
UPA, wbrew temu co niektórzy sądzą, nie jest na Ukrainie otoczona jakimś nadzwyczajny kultem, ale jest ważnym elementem tożsamości. Zwłaszcza teraz – jest to jeden z tych punktów sztafety dziejów walki o niepodległości i walki z Rosją. Zbrodniarze z czasów wojny mieli po wojnie piękną kartę walki z Sowietami, w dodatku bardzo skutecznej.
Z polskiej perspektywy najwłaściwsze byłoby odcięcie się przez Ukrainę od banderowców i potępienie ich przez ukraińską historiografię. Problem polega na tym, że oprócz tego, że są to bohaterowie walki z Sowietami, to jeszcze da się ich w pewien sposób bronić.
Bo nie ma jednoznacznych dowodów, lecz tylko poszlaki. Bo to było powstanie ludowe za krzywdy ze strony Polaków. Bo w sumie to nie wiadomo, czy to Sowieci wszystkiego nie sprowokowali, a tego nie się dowiemy, dopóki nie otworzą archiwów NKWD. Czyli na święty nigdy. Chyba że znowu wspólnie zajmiemy Moskwę.
Ofiary banderowców, 1943 r.
Dopóki zatem nie będzie jednoznacznych dowodów obalających ukraińską narrację, dopóty pomniki banderowców i czerwono-czarne flagi nadal będziemy spotykać na Ukrainie. A przypisywanie ukraińskim nacjonalistom ludobójstwa będzie budzić nad Dnieprem irytację.
Z kolei idea „przepraszania za Wołyń” ma jedynie sens, jeżeli założymy, że to był spontaniczny zryw narodu ukraińskiego przeciwko Polakom. Państwo ukraińskie nie miało bowiem z tą zbrodnią nic wspólnego. UPA była grupą, od której można się odciąć. Ale jeżeli Kijów stara się ich oczyścić, to wracamy do wersji 1 i wpisujemy całą zbrodnię w wielowiekowe rachunki krzywd między Polakami a Ukraińcami.
Nie ma zatem żadnych szans, aby w dający się przewidzieć horyzoncie czasowym na Ukrainie zaczęły upadać pomniki Szuchewycza i Bandery, a prezydent Ukrainy kajał się za Wołyń, pomijając przy tym bliższe i dalsze zbrodnie dokonane przez Polaków na Ukraińcach. Co zatem jest możliwe?
Odblokowanie ekshumacji i stworzenie cmentarza ofiar rzezi wołyńskiej, gdzie co roku będą odbywały się wspólne obchody. Oczywiście, rokrocznie na tych obchodach każdy będzie mówił swoje, zgodnie ze swoją wersją wydarzeń. I pewnie jeszcze przy rocznicy Sahrynia czy innej akcji odwetowej trzeba będzie uczcić ukraińskie ofiary. Ale to jest maksimum polskich oczekiwań. A ich podnoszenie w stylu: „niech przeproszą, uznają za ludobójstwo, a najlepiej niech płacą reparacje” sprawie nie pomoże.
Nikt jeszcze nie skomentował. Bądź pierwszy! Dodaj komentarz