cookies

Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. Mogą też stosować je współpracujące z nami podmioty. W przeglądarce można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszego portalu bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia. Jeżeli nie zgadzasz się na używanie cookies możesz również opuścić naszą stronę. Więcej informacji w naszej polityce prywatności.

Czwartek, 18.04.2024

„Zimna wojna” – opowieść o miłości niemożliwej [recenzja]

Jakub Wojas, 10.06.2018

Jednym z największych walorów "Zimnej wojny" są zdjęcia Łukasza Żala. Czarno-białe kadry są doskonałym dopełnieniem znakomitej muzyki i świetnego aktorstwa. Daje to w rezultacie bardzo dobry film.

„Zimna wojna” Pawła Pawlikowskiego bez wątpienia wejdzie do historii polskiej kinematografii: znakomite zdjęcia, muzyka, reżyseria, aktorstwo, opowieść o miłości niemożliwej. Zabrakło jednak swoistej kropki nad „i”.

Pierwsze sekwencje filmu pokazują nam Polskę roku 1949. Cała tragedia tego kraju, przeoranego mocno przez historię jest wypisana na twarzy Wiktora (Tomasz Kot), inteligenta, który wraz z inną inteligentką Ireną (Agata Kulesza) jeździ od wsi do wsi i nagrywa ludowe pieśni. Sprawiają oni wrażenie ludzi wypalonych, a ich wędrówka wydaje się być podróżą po świecie nieznanym, dotąd przykrytym jakąś warstwą, która została zmieciona.

Wiktor i Irena trzymają się razem, rozumieją więcej niż chociażby ich współpracownik z ramienia władzy, Kaczmarek (Borys Szyc). Są zdystansowani, gdy ten rozpoczyna coś w rodzaju komunistycznego „Idola” – przesłuchań do zespołu pieśni i tańca „Mazurek”. Przychodzi na nie Zula (Joanna Kulig) – dziewczyna z charakterem, która początkowo odstaje od reszty: słabo zna ludowe tańce, od wiejskich piosenek woli szlagiery filmowe, a jednak ma w sobie coś, co zauroczyło Wiktora. Powoli między tym dwojgiem kiełkuje miłość, która szybko okaże się miłością wiecznie niespełnioną.

 

Film Pawlikowskiego, choć skondensowany ok. 85 min, zawiera w sobie wiele płaszczyzn interpretacyjnych. Na pewno jest to opowieść o toksycznym związku dwojga ludzi, którzy żyć ze sobą i bez siebie nie mogą - prowadzą własną zimną wojnę. Jednak pod tą warstwą kryje się kolejna. Miłość Wiktora i Zuli jest może bardziej niszczona nie tyle przez nich samych, co przez sytuację polityczną, tą historyczną zimną wojnę. Obydwoje nie mogą razem wytrzymać w komunistycznej Polsce, gdzie krok po kroku tracą swoją godność i upadlają się, by móc spokojnie żyć i kochać. Lecz ucieczka do wolności także nie przynosi ukojenia. Ich relacja do ojczyzny również ma charakter toksyczny – nie mogą żyć w Polsce, ale i poza nią.

Wiktor jako polski inteligent nie może znieść wysługiwania się totalitarnemu reżimowi. Ucieka, lecz nawet w „wolnym świecie” nie jest sobą. Nie jest już tym „kimś”. Zula, która kocha go miłością totalną, która robi wiele by z nim być, nie potrafi wytrzymać z „Polakiem na wygnaniu”, czującym kompleks niższości wobec zachodniego świata.

W tej relacji Polaka-emigranta wobec Zachodu odzwierciedla się poczucie gorszości samej Zuli wobec Wiktora jako inteligenta, „burżuja”, jak go sama określa. Ten dystans społeczny, który jest (a raczej był) między nimi przestrasza ją, ale też fascynuje. Jednak w czasie wspólnego życia na emigracji to znika. „Ja w Ciebie nie wierzę” – mówi w pewnym momencie Zula, która lepiej widzi, że świetnie jazzowo zaaranżowane pieśni ludowe, ale śpiewane po francusku nie są już tym samym. Nie czuje pokory wobec salonów wielkiego Paryża i potrafi zadrwić z świata tak admirowanego przez Wiktora.

Powyższy kadr z filmu pokazuje jeden z ostatnich momentów, gdy Wiktor i Zula byli w Polsce szczęśliwi. Niedługo później podejmą decyzję, która całkowicie zmieni ich życie.

W konsekwencji ich miłość może być tylko spełniona w Polsce, lecz w czasach zimnej wojny ma to swoją cenę, co powoduje kolejne zapętlenie. Czy jednak gdyby nie system to Wiktor i Zula byliby szczęśliwi? Nie jestem przekonany. Dopiero wojenne-powojenne postawienie świata na głowie pozwoliło na przemieszanie odseparowanych dotąd grup społecznych. Warto w tym kontekście przywołać film Wojciecha Hasa „Pożegnania”, na który powoływał się w wywiadach sam Pawlikowski. Tu przedwojenne spotkanie chłopca z dobrego domu i fordanserki nie może przerodzić się w nic więcej. U Hasa fordanserka musiała zostać hrabiną i zamieszkać w pałacu, by mogło dojść do kolejnego spotkania. U Pawlikowskiego to pałac musiał stać się miejscem, gdzie potomkowie pańszczyźnianych chłopów uczą się od inteligentów jak dobrze śpiewać i tańczyć, by Wiktor i Zula mogli się zetknąć.

W „Zimnej wojnie” obserwujemy jedynie fragmenty z życia głównych bohaterów. Wiele rzeczy zostaje przemilczanych, o części wydarzeń dowiadujemy się z rozmów, części musimy się domyślać. Akcenty w powyższych motywach nie są rozłożone równomiernie. Reżyser postawił przede wszystkim na osobiste relacje między Zulą a Wiktorem (postaci inspirowanych jego rodzicami). Kwestie polityczno-społeczne, chociaż ważne, mają znaczenie drugorzędne. Nie jest to tym samym film rozliczeniowy w stylu polskiej szkoły filmowej, choć nawiązań do niej jest wiele. Bohaterowie „Zimnej wojny” mogliby zakrzyknąć niczym Maciej Chełmicki z wajdowskiego „Popiołu i diamentu”: „Ja chcę żyć, po prostu żyć”, ale poza tym nie ma w nich refleksji politycznych. Jest natomiast moralna. Wiktor ma jasno wyznaczoną nieprzekraczalną granicę, czego nie może zrobić, by nie stracić do siebie szacunku. Żałować jedynie można, że momentów dylematów moralnych, które pokazują jakimi ludźmi są Wiktor i Zula, a nie tylko jaka jest ich miłość, jest stosunkowo niewiele. Być może zmarnowano szansę, by stworzyć z tej dwójki bohaterów przedstawicieli swoich czasów – ludzi, przez których historię można opowiedzieć o całym koszmarze tego okresu.

Całość jednakże przykuwa uwagę, wszystko jest zgrabnie poprowadzone i w dodatku mistrzowsko pokazane (wielkie ukłony dla autora zdjęć Łukasza Żala). W każdym epizodzie towarzyszy nam muzyka, która na czele z piosenką „Dwa serduszka” stanowi komentarz do życia bohaterów. Joanna Kulig i Tomasz Kot, a także Borys Szyc zagrali tutaj życiowe role. Sceny z filmu pozostają z nami na długo, a sam film ma już pewne miejsce w kanonie polskiego kina.

Nasza ocena: 8/10





Udostępnij ten artykuł

,

Polecane artykuły
pokaż wszystkie artykuły
Reklama
Wszelkie prawa zastrzeżone. © 2017 Kurier Historyczny. Projekt i wykonanie:logo firmy MEETMEDIA