cookies

Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. Mogą też stosować je współpracujące z nami podmioty. W przeglądarce można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszego portalu bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia. Jeżeli nie zgadzasz się na używanie cookies możesz również opuścić naszą stronę. Więcej informacji w naszej polityce prywatności.

Środa, 24.04.2024

Zerwane zaręczyny - zbrodnie z miłością w tle na wokandzie sądów II RP

Paweł Filipiak, 29.09.2020

Proces Stanisławy Umińskiej

Chociaż termin „zabójstwo z miłości” nie występuje w żadnym współczesnym kodeksie karnym, to określenie to na stałe weszło do mowy potocznej i żargonu prawnego kilku krajów świata (angielskie - passion of crime czy francuskie - crime passionnel). Zbrodnie z wielką miłością w tle są obecne w historii od stuleci, a początek XX wieku nie był tu żadnym wyjątkiem. Dla przykładu sądy II Rzeczpospolitej pełne były głośnych spraw, w których głównym motywem morderstwa była miłość.

Żadna zbrodnia nie niesie ze sobą takiego ładunku emocjonalnego jak ta popełniona przez zdradzoną kochankę, zazdrosnego męża czy odtrąconego adoratora. Nie ma więc się również co dziwić, że tego typu sprawy ściągały na sale sądowe prawdziwe tłumy. Była to doskonała forma rozrywki dla gawiedzi i pożywka dla spragnionej taniej sensacji brukowej prasy. Podczas procesu o zabójstwo tancerki warszawskiego teatru „Ananas” Igi Korczyńskiej sala rozpraw dosłownie pękała w szwach. Sprawa ta była modelowym przykładem zabójstwa w miłosnym afekcie.

6 sierpnia 1931 roku Korczyńska została z zimną krwią zastrzelona przez swojego byłego partnera Zachariasza Drożyńskiego. Utrzymujący się do niedawna z pracy swojej dziewczyny, warszawski bumelant nie mógł znieść myśli, że ta zostawiła go dla innego, dużo bardziej wartościowego kawalera. Morderstwo Igi Korczyńskiej było jedną z  wielu tego typu podobnych spraw, które rozgrzewały emocje w  międzywojennej Polsce.

Iga Korczyńska

Moralność księżniczki Woronieckiej

Porywczość i mordercze żądze nie są domeną tylko skrzywdzonych i porzuconych kochanków. Kobiety w tej kwestii nie ustępują pola mężczyznom o czym świadczy przypadek księżniczki Zyty Woronieckiej. W listopadzie w 1931 roku ta mająca wówczas 24 lata arystokratka w przypływie zazdrości zabija swojego narzeczonego. Z racji tego, że zabójstwa dokonała, co prawda zubożała, ale jednak księżniczka, sprawiło że sprawa Zyty Woronieckiej była szczególnie mocno śledzona przez ówczesną prasę.

Para poznała się poprzez wspólnego znajomego jednak już od samego początku fundamenty ich związku były dość kruche. Księżniczka Woroniecka zakładała, że trafiła na bogatego przemysłowca i tym samym ich przyszłe małżeństwo podreperuje jej rodowy majątek. Niedoszły mąż, Brunon Boy przyjął podobny tok myślenia, gdyż nie był on żadnym finansowym potentatem, lecz właścicielem podupadającego przedsiębiorstwa importującego ze Szwecji artykuły gumowe. Majątek, który miała wnieść w posagu jego przyszła żona mógł postawić jego firmę na nogi. Jak się jednak potem okazało jedyną wartościową rzeczą jaką posiadała Woroniecka był jej tytuł książęcy. Oprócz tego nie dysponowała żadnym znaczącym majątkiem. Oboje pomylili się  więc w swoich pierwotnych założeniach.

Okładka "Tajnego Detektywa" z informacjami o sprawie ks. Woronieckiej

Niemniej jednak panna Zyta zapałała do Brunona dosłownie „piekielnie” silną miłością. W liście, który pisze do matki czytamy:

Kocham go miłością dziką, namiętną i niepohamowaną, gdyby mi go miano odebrać, to bym go zabiła, żeby nikt go nie miał.

Cóż, jak napisała tak zrobiła. Brunon Boy był bawidamkiem, podrywaczem i stałym bywalcem domów publicznych. Kiedy dowiedział się, że Worniecka nie może zapewnić mu finansowego wsparcia zaczął traktować ich związek coraz bardziej liberalnie i wrócił do swoich dawnych zwyczajów. Nie krył się z tym, że spotyka się z innymi kobietami i robił wszystko, co w jego mocny by zrazić do siebie narzeczoną. W listopadzie 1931 roku w przypływie szczerości wyznał jej, że uważa ich związek za zakończony. Nie spodziewał się jednak, że w odpowiedzi dostanie 7 strzałów z pistoletu. Wszystkie celne.

Mimo tego, że proces księżniczki Zyty Woronieckiej został utajniony to jak już wcześniej było wspomniane, cieszył się olbrzymim zainteresowaniem prasy brukowej, która raportowała o każdej wyniesionej z sali rozpraw informacji. Ostateczny wyrok brzmiał: trzy lata twierdzy. Po procesie apelacyjnym zmieniono go na  trzy lata więzienia.

Pan życia i śmierci

W majowy wieczór 1923 roku do warszawskiego klubu „Nirwana” wchodzi Piotr Rokossowski. Po chwili podchodzi do siedzącej w holu pary, wyjmuje pistolet i oddaje trzy śmiertelne strzały do młodej 26-letniej kobiety. Jego ofiarą jest Helena Rokossowska, jego własna żona. Proces Rokossowskiego był przykładem sprawy, która szczególnie mocno angażowała opinią publiczną, gdyż dotyczyła osoby szeroko znanej. Piotr Rokossowski był człowiek majętnym, stałym bywalcem warszawskich salonów oraz postacią obracającą się w kręgu znanych polityków. Jego proces nie mógł więc nie wzbudzać wielkiego zainteresowania.

Według wyjaśnień Rokossowskiego zabił on swoją żonę gdyż ta swoim zachowaniem plamiła jego honor. „Łajdaczyła się”, zdradzała go i okradała, a także zaniedbywała swoje obowiązki domowe i opiekę nad czwórką ich dzieci. Pozycja kobiety w tamtych czasach oraz dobra opinia o Piotrze Rokossowskim, szanowanym powszechnie arystokracie, zwiastować mogły szybki i kończący się symboliczną karą proces. W toku śledztwa wychodziły jednak na jaw kolejne brudne sekrety Rokossowskiego, które mogły znacząco zmienić przebieg procesu. Helena pochodziła z ubogiej rodziny i nie posiadała żadnego wykształcenia. Była półanalfabetką, lecz do tego bardzo ładną i spokojną dziewczyną. Rokossowski poznał ją, kiedy ta miała 16 lat i pracowała jako kucharka w jadłodajni dla bezrobotnych. Wkrótce oboje wyjechali do Rosji, gdzie pobrali się, a Rokossowski zaczął powoli budować swój majątek.

Nie można zaprzeczyć, że dźwignął on swoją żonę z nizin społecznych, lecz już wtedy zaczął ją zaniedbywać i maltretować (a także zaraził kiłą). Wielokrotnie bita i wyrzucana z domu (w którym Rokossowski regularnie urządzał hazardowe imprezy) bez słowa żalu godziła się ze swoim losem. Po powrocie Rokossowskich do Polski sytuacja długo się nie zmieniała, ale w końcu w młodej kobiecie coś pękło. Miłość do męża wyparowała, a kobieta szukać zaczęła pocieszenia w ramionach innych mężczyzn. Na rozwód Rokossowski nie wyraził jednak zgody. Co więcej, kierowany zazdrością i gniewem zaczął rozpuszczać kłamliwe plotki na jej temat, a finalnie zadała jej śmierć tłumacząc się później urażonym honorem męża.

W trakcie procesu wszystkie te detale stopniowo wychodziły na jaw. Rokossowski, aby zdyskredytować swoją żoną w oczach opinii publicznej wynajął nawet agencję detektywistyczną aby ta preparowała kłamliwe dowody świadczące o jej złym prowadzeniu się i podstawiała fałszywych świadków oczerniających ją przed sądem. Mowa końcowa prokuratora Józefa Wasseberga mocno podsumowywała wszystkie przewiny Piotra Rokossowskiego. 

Piotr Rokossowski uruchomił na swą żonę, męczęnicę, ofensywę błota i brudu. Gdyby Helena Rokossowska mogła w tej sali przemówić, słyszelibyśmy zapewnię oskarżenie nie o zadanej śmierci lecz o to że jej mąż zniszczył jej życie jadem nienawiści i oszczerstwa.

Rokossowski uznany został winnym morderstwa lecz finalnie jego karę złagodzono gdyż uznano, że działał pod wpływem silnego wzburzenia emocjonalnego. Wyrok to zaledwie 4 lata ciężkiego więzienia. Nie były to niestety jeszcze czasy, gdzie kobieta mogła liczyć na sprawiedliwe traktowanie przed obliczem sądu.

Dobra śmierć

Zwrot „zabójstwo z miłości” nabiera kompletnie innego, przewrotnego znaczenia kiedy przyjrzymy się dwóm bliźniaczo podobnym procesom, które rozgrzewały opinie publiczną w Polsce w 1925 roku. Pierwszy proces nie toczył się na terenie RP, lecz we Francji, niemniej jednak dotyczył bezpośrednio polskiej pary artystów: Jana Żyznowskiego i Stanisławy Umińskiej. Żyznowski był obiecującym pisarzem i członkiem warszawskiej bohemy, a Umińska z kolei zaczynała dobrze zapowiadającą się karierę aktorską. Sielankowe życie młodych polskich artystów zburzyła jednak choroba nowotworowa Żyznowskiego. Polscy lekarze rozłożyli ręce i stwierdzili, że jedynie eksperymentalna terapia w jednej z paryskich klinik daje szanse na jego powrót do zdrowia. Umińska nie zastanawia się długo. Zawiesza swoją aktorską karierę i jedzie razem z narzeczonym do Francji. Niestety terapia nie przynosi spodziewanych rezultatów. Żyznowski bardzo cierpi i zaczyna powoli namawiać swoją miłość, aby ta skróciła jego męki i go zastrzeliła. Umińska, która do tej pory dzielnie trwała przy szpitalnym łóżku narzeczonego w końcu zgodziła się wypełnić jego prośbę. 15 lipca 1924 roku przykłada rewolwer do skroni ukochanego i naciska na spust.

Więcej o zabójstwa z miłości i innych głośnych sprawach II RP
można znaleźć w książce Przed sądem II RP

Niecały rok później w marcu 1925 roku dwóch studentów Politechniki Warszawskiej uczy się do egzaminów. Dwaj dobrzy przyjaciele Bohdan Gabler i Dionizy Smoleński zamiast jednak przykładać się do nauki wpadli w melancholijny nastrój i zaczęli zwierzać się sobie ze swoich życiowych niepowodzeń i miłosnych rozterek. Obaj czuli się odrzuceni przez kobiety, które obdarzyli uczuciem. W toku dyskusji stwierdzili, że najlepszym rozwiązaniem będzie jeżeli obaj znikną z tego świata i zabiją siebie nawzajem. Pokrętna logika trzeba przyznać. Smoleński strzelił do Gablera, lecz ten nie umarł od razu i w chwili, kiedy Smoleński mierzył już w swoja głową Gabler przewrócił sie na niego, a strzał chybił głowę Smoleńskiego o milimetry. Rewolwer sie zaciął a po chwili do pokoju studentów wpadła właścicielka mieszkania, która uniemożliwiła Smoleńskiemu dokończenie zadania. Jak pech to pech.

Procesy, które odbyły się w następstwie przytoczonych powyżej wydarzeń miały dwa wspólne mianowniki. Po pierwsze zabójstwa Żyznowskiego i Gablera nie wydarzyłyby się, gdyby nie silna wieź emocjonalna, która łączyła kata i ofiarę. Z jednej strony miłość kochanków, a z drugiej platoniczna wieź najlepszych przyjaciół. Po drugie oba procesy był początkiem gorącej dyskusji o wprowadzeniu w Polsce  eutanazji. Proces Umińskiej był niejako tylko formalnością. Zarówno opinia publiczna jak i francuska prokuratura były pełne współczucia dla Polki, która z krwawiącym sercem skróciła cierpienia swojego konającego narzeczonego. Tak w 1924 roku o Umińskiej pisało „Liberte”:

Kobieta, która była w stanie zdobyć sie na ten gest tragiczny, wyzwalający ukochanego z okrutnych męczarni, nie może być traktowana przez sąd jako zwykła zabójczyni.

„Le petit journal” dodawał: 

Umińska będzie musiała dopowiadać za popełnienie czynu, który prawo kwalifikuje jako zbrodnie, lecz w powszechnym współczuciu jest już rozgrzeszona.

Ostatecznie wyrok uniewinniający Umińską opatrzony został mówiącym wszystko komentarzem prokuratora Donatta Guigne’a: 

Jakże głęboko zasmuca mnie fakt, że oto muszę stanąć w obowiązku przeciw pani. Głęboko wzrusza mnie pani tragiczny  los i jako prokurator dziś żałuję że prawo pisane, na straży którego stoję nie pozwala mi wyrazić uczuć, których pełne jest moje serce. O ileż bardziej wolałbym znajdować się w roli obrońcy w tej sprawie.

Sprawa Umińskiej miała również duży wpływ na proces Smoleńskiego, który toczył sie w Warszawie praktycznie w tym samym czasie. Tu jednak sytuacja nie była, aż tak jednoznaczna. Według polskich oskarżycieli czym innym było zabicie umierającego na raka, a czym innym zabójstwo przyjaciela spowodowane silnym przypływem melancholii. Co z tego, że ofiara wręcz zachęcała mordercę do popełnienia tego czynu. Fakt pozostawał faktem, odebrano życie niewinnej osobie. Smoleńskiego reprezentował w sądzie znakomity warszawski prawnik Eugeniusz Śmiarkowski, który tak o to w mowie końcowej wnioskował o uniewinnienie młodego studenta: 

Sąd może skazać oskarżonego na trzy lata twierdzy, matka Gablera może domagać się kilku lat ciężkiego więzienia, ale Smoleński był dla siebie najsurowszym sędzią, więcej był wykonawcą i to potrójnym własnego wyroku, trzykrotnie swoim własnym katem. Cień zabitego Gablera pójdzie za nim i do końca życia będzie tę męczącą zmorą, która zatruje każdą chwilę, każdy uśmiech zamroczy, każdy moment dobry zaprawi goryczą, smutkiem i żalem.

W przeciwieństwie do Umińskiej Smoleński uznany był winny postawionego mu czynu i skazano go na 1,5 roku twierdzy. Sąd apelacyjny rok później zmienił jednak wymiar kary na 6 miesięcy twierdzy. Dalsze losy Dionizego Smoleńskiego są nieznane.

Krew nie woda

Wielka jest siła miłości - zarówno w pozytywnym jak i negatywny sensie. Wszystkie podane wyżej przykłady pokazują nam do czego doprowadzić może zranione serce. W czasach obecnych mamy tendencję do podkreślania jak bardziej dojrzałe jest społeczeństwo XXI wieku. Jak mocno różnimy się w podejściu do życia od naszych dziadów i pradziadów. Nic bardziej mylnego. Przykłady? Proszę bardzo. Tarnowskie Góry 2013 roku. 22-letni Krystian zabija swoją 18 letnią dziewczynę gdyż ta postanawia od niego odejść. Tychy 2010 rok. 33-letni Michał chorobliwie zazdrosny o swoją byłą narzeczoną Hannę, zabija ją ciosem nożem. W Sokółce w 2009 roku kłótnia kochanków Antoniego i Janiny prowadzi do zasztyletowania kobiety. W sądzie Antoni wspomina „Kochałem ją, kocham i będę kochał”. Wystarczy prześledzić nagłówki obecnych gazet i portali żeby zdać sobie świadomość że pewne rzeczy się nie zmieniają, a miłość jest uczuciem które zawsze będzie posiadać również te drugą, ciemniejszą stronę.

Artykuł powstał w oparciu m.in. o książkę Heleny Kowalik Przed sądem II RP 





Udostępnij ten artykuł

,

Polecane artykuły
pokaż wszystkie artykuły
Reklama
Wszelkie prawa zastrzeżone. © 2017 Kurier Historyczny. Projekt i wykonanie:logo firmy MEETMEDIA