Zbrodnia, jaka dokonała się 16 lipca 1461 r. w kościele franciszkanów w Krakowie była jednym z najgłośniejszych zabójstw w średniowiecznej Polsce. Silnie zantagonizowała ona szlachtę z resztą społeczeństwa i miała swoje surowe konsekwencje dla całego miasta. A wszystko zaczęło się dość niewinnie…
Lincz na szlachcicu
W 1461 r. starosta rabsztyński Andrzej Tęczyński zamówił reperację swojej zbroi u mieszczanina krakowskiego, płatnerza Klemensa. 16 lipca szlachcic przyszedł po jej odbiór. Usługa została wykonana, ale cena 2 florenów wydała się Tęczyńskiemu zbyt wygórowana. Dał zatem rzemieślnikowi tyle, ile uważał za stosowne, czyli 10 groszy, co stanowiło ok. 25 proc. wymaganej sumy. Płatnerz uznał to za kpiny i odmówił przyjęcia tak niskiej zapłaty. Starosta poczuł się z kolei tym urażony i tak doszło do sprzeczki, a w końcu do bójki czy raczej pobicia Klemensa.
Rozwścieczony Tęczyński, czym prędzej po zajściu udał się do ratusza, by złożyć skargę na, jego zdaniem, zuchwałego rzemieślnika. Przyznał się przy tym, że już osobiście wymierzył mu karę. Rajcy miejscy pragnęli jednak również wysłuchać drugiej strony. Lecz gdy Klemens na wezwanie posłańca zmierzał do ratusza, to po drodze spotkał…Tęczyńskiego, który akurat stamtąd wracał. Znów doszło do kłótni, a szlachcic ponownie, tym razem z pomocą z syna i dwóch towarzyszy, pobił płatnerza, który mocno poturbowany nie tyle wrócił do domu, co został tam odniesiony. Na nieszczęście dla Tęczyńskiego świadkiem zajścia była spora liczba gapiów.

Wieści o skandalicznym zachowaniu szlachcica rozeszła się po Krakowie lotem błyskawicy, wywołując powszechne oburzenie. Pospólstwo zaczęło się domagać ukarania Tęczyńskiego. Rajcy zaniepokojeni takim rozwojem sytuacji apelowali o zachowanie spokoju. W sprawę włączyła się nawet królowa Elżbieta (król przebywał wtedy na wojnie z Krzyżakami). Nakazała ona do czasu rozwiązania sporu wpłacenie przez Tęczyńskich i władze miasta kaucji w wysokości 80 tys. grzywien, które przepadały w wypadku naruszenia spokoju w mieście. Tymczasem biły już jednak dzwony z kościoła Mariackiego…
Mieszczanie słysząc ich dźwięk porzucali swoje zajęcia i zaczęli gromadzić się w większe grupy. Ludzie domagali się krwi – krwi Tęczyńskiego. Ten, gdy zorientował się co się dzieje zabarykadował się kamienicy na ulicy Brackiej, w której zatrzymał się na czas pobytu w Krakowie. Potem wraz z synem postanowił uciekać na Wawel, gdzie liczył na ochronę dworu. Przedarcie się przez napierające pospólstwo okazało się jednak niezwykle trudne, dlatego w drodze na zamkowe wzgórze szlachcic schronił się w kościele franciszkanów. Tłum jednakże nie zważał na majestat świątyni i wtargnął do środka.

Tęczyński próbował uciec początkowo na wieżę, potem zdecydował się na zakrystię. Tam dopadli go mieszczanie. Szlachcic zginął już rzekomo od pierwszego ciosu, lecz jego ciało masakrowano jeszcze dłuższą chwilę. Następnie ludzie wywlekli je ze świątyni i ciągnęli kanałem ulicznym aż do ratusza.
Ślepa sprawiedliwość
Wypadki krakowskie rozwścieczyły szlachtę, która domagała się surowej kary dla „łyków”. Rycerstwo chciało nawet wracać z wyprawy wojennej na Pomorzu, by samemu wymierzyć sprawiedliwości. Król jednak uśmierzył te zapędy i obiecał rozpatrzenie sprawy po myśli szlachty po powrocie z wojny.
Kilka miesięcy później podjęto ten temat na sejmie w Nowym Korczynie. Oskarżycielami byli syn i brat zabitego. Miasta bronił szlachcic Jan Oraczowski, który postulował na podstawie przywileju Kazimierza Wielkiego dla Krakowa, aby sprawę rozpatrzyć przed sądem miejskim prawa niemieckiego, gdyż taki jest wymóg w wypadku zabójstwa szlachcica przez mieszczanina w obecności rajców.
Do sprawy wrócono dzień później, 7 grudnia 1461 r. Strona krakowska wobec nierozpatrzenia jej wniosku przyjęła bierną postawę, co miało dla niej opłakane skutki. Sąd zrzucił bowiem całą winę na mieszczan i rajców orzekając karę śmierci dla wskazanych przez miasto konkretnych winowajców zabójstwa rycerza. Tęczyńscy dostali również 80 tys. grzywien wcześniej nałożonej kaucji. Niedługo też potem po kraju zaczęła krążyć pieśń lżąca krakowskich mieszczan.
Rajcy próbowali jeszcze oprotestować wyrok, lecz niewiele to pomogło. Pod groźbą uznania całej sprawy za nieposłuszeństwo wobec króla, wydano urzędnikom królewskim mieszczan-rzekomych zabójców Tęczyńskiego. W rzeczywistości częściowo byli to przypadkowi ludzie, którzy nawet próbowali zapobiec zamieszkom. Dzięki stawiennictwu królowej niektórych udało się ułaskawić, lecz sześciu zostało straconych. Obniżono natomiast zasądzoną kaucję do 6200 grzywien, z czego i tak spłacono tylko część.
Z całej sprawy obronną ręką wyszedł ten, od którego cała ta sprawa się zaczęła. Płatnerz Klemens wyjechał z Krakowa. Osiadł najpierw we Wrocławiu, a następnie przeniósł się do Żagania, gdzie dożył w spokoju swoich dni.