Życie pisze czasami naprawdę zadziwiające scenariusze. Dowodem niech będzie tu historia Wojtka, niedźwiedzia adoptowanego przez żołnierzy 2 Korpusu Polskiego. Brał on udział w najcięższych walkach toczących się na froncie włoskim, dosłużył się stopnia wojskowego, a na sam koniec stał się istotnym czynnikiem podtrzymującym pamięć o polskich weteranach wojennych.
Niezwykły wojenny towarzysz
Historia świata to historia wojen. Już od samego ich początku ważną rolę pełniły w nich zwierzęta. Stały one zarówno na pierwszych liniach frontów, jak i były używane do szeroko pojętej wojennej logistyki, zwiadu, misji ratunkowych czy łączności. Z biegiem stuleci i w miarę postępu technologicznego ich znaczenie jednak sukcesywnie malało. Ostatnim dużym konfliktem zbrojnym w którym zwierzęta odgrywały znaczącą rolę była I wojna światowa. Podczas działań zbrojnych II wojny światowej kawalerię traktowano już często jako anachronizm i przejaw technologicznego zacofania sił zbrojnych. Niemniej jednak jednym z najbardziej fascynujących przykładów udziału zwierzęcia w kampanii wojennej miał miejsce właśnie podczas II wojny światowej. Tym „wydarzeniem” był szeregowy, a potem kapral Wojtek.
Los Wojtka tak jak los innych polskich żołnierzy walczących na frontach II wojny światowej często był wynikiem politycznych decyzji podejmowanych gdzieś na drugim krańcu Europy. Zaczynem tej historii jest zawarty 30 lipca 1941 układ między polskim rządem na uchodźstwie w Londynie a ZSRR, zwanym od nazwisk sygnatariuszy układem Sikorski – Majski. Ta gorzka dla Polski polityczna pigułka z jednej strony wymuszała na polskich władzach porozumienie się z ZSRR, niedawnym agresorem, który 17 września 1939 roku na mocy paktu Ribbentrop – Mołotow dokonał faktycznego rozbioru ziem II Rzeczypospolitej, z drugiej jednak zwalniała z sowieckich obozów pracy setki tysięcy polskich jeńców i pozwalała na stworzenie polskich sił zbrojnych na terenie ZSRR. Na ich czele miał stanąć oswobodzony z sowieckiego więzienia generał Władysław Anders.

Niedźwiedź Wojtek. Niezwykły żołnierz Armii Andersa
W skutek wielu przeszkód w formowaniu armii stwarzanych przez sowietów, Anders zdecydował o opuszczeniu przez polskich wyzwoleńców granic ZSRR, by poprzez Iran i Irak udać się do Palestyny i tam przy wsparciu już Brytyjczyków budować polskie oddziały, które stały się później 2 Korpusem Polskim. W czasie tej właśnie wyprawy w kwietniu 1942 roku na wyżynach Iranu, polscy żołnierze napotkali na swojej drodze miejscowego chłopca, który za garść bibelotów i puszkę konserwy sprzedał im... małego osieroconego niedźwiadka.
Dlaczego polscy żołnierze zdecydowali się na adopcję małego niedźwiedzia? Nie wiadomo do końca, ale prawdopodobnie było im go po prostu szkoda. Był sierotą i podobnie jak oni nie miał swojego miejsca na świecie. Znanym zjawiskiem wśród żołnierzy i oddziałów walczących na frontach I i II wojny światowej było także posiadanie zwierząt jako swoistego rodzaju maskotek. Opieka nad przygarniętymi przez wojaków zwierzętami była formą terapii, która podnosiła morale żołnierzy oraz pozwalała zapomnieć na chwilę o okropieństwach wojny. Jak czas później pokaże, Wojtek nie był jednak wyłącznie zwierzakiem pomagającym żołnierzom przywrócić spokój ducha. Był kimś zdecydowanie więcej. Był ich kompanem i towarzyszem broni. Wydaje się, że Polscy żołnierze zdawali sobie również sprawę z losu, jaki spotkałby niedźwiadka gdyby się nim nie zaopiekowali. W Iranie tak jak i w innych państwach Bliskiego Wschodu występy tresowanych niedźwiedzi były popularną rozrywką. Niestety była to jednak również forma znęcania się nad zwierzętami, gdyż proces tresury zwierzęcia okupiony był ogromną ilością jego cierpienia i męki. Adopcja misia stał się faktem. Polscy żołnierze stali się opiekunami niedźwiadka, którego po burzliwych dyskusjach zdecydowano nazwać Wojtek.
W grupie żołnierzy, która przygarnęła Wojtka najstarszym był kapral Piotr Prendys i to on stał się oficjalnym opiekunem niedźwiedzia na kilka kolejnych długich lat. Miś w pełni zaakceptował swoją nową „mamę” i już wkrótce stał się nieodłącznym kompanem kaprala Prendysa. Z początku żołnierze starali się ukrywać obecność misia przed przełożonymi, jednak na dłuższą metę okazało się to zadaniem niewykonalnym. Na całe szczęście, kadra dowódcza również okazała słabość do małego niedźwiadka i zaakceptowała obecność małego znajdy w szeregach armii.
Mały Wojtek karmiony był początkowo kondensowanym mlekiem, a w późniejszym okresie jak wszystkie niedźwiedzie stał się wszystkożerny. Do miana legendy urosło upodobanie do piwa i papierosów. Papierosów jednak nie palił, lecz zjadał ze smakiem. Szybko zaczął przybierać na wadze i w pełni przyzwyczaił się do życia pośród polskich żołnierzy. Z biegiem czasu u Wojtka wytworzyła się zadziwiająca mieszanka cech ludzkich i zwierzęcych, a także świadomość swojej wyjątkowości przy jednoczesnym poczuciu bycia częścią ludzkiej grupy. Ulubioną rozrywką niedźwiedzia były walki zapaśnicze z żołnierzami. Kiedy podrósł i zyskał na masie mierzył się nawet z kilkoma przeciwnikami naraz, lecz pojedynki zawsze miały formę zabawy. Żołnierze znający niedźwiedzia wspominali po latach, że na palcach jednej ręki wymienić można incydenty, w których miś mógł stanowić jakiekolwiek zagrożenie dla swoich towarzyszy.
Wojtek – żołnierz 2. Korpusu Polskiego
Armia Andersa zdolność bojową osiągała w Palestynie między rokiem 1942 a 1943 pod dowództwem sił brytyjskich. Żołnierze opiekujący się Wojtkiem zostali włączeni do nowo utworzonej 22 Kompani Zaopatrywania Artylerii - pododdziału Służby Zaopatrywania i Transportu Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Stacjonowała ona w Gederze na pustyni Negew, lecz jako jednostka logistyczna wykonywała wiele wypraw do Syrii, Iraku, Egiptu czy Libanu. Tu też ujawniła się kolejna pasja Wojtka tj. zamiłowanie do podróży. Niedźwiadek miał w zwyczaju podróżować w szoferce wojskowej ciężarówki i z zaciekawieniem obserwować bliskowschodnie krajobrazy.

W grudniu 1943 roku 2. Korpus Polski został przeniesiony do Egiptu. Tam miał być zaokrętowany i przetransportowany na front włoski. Tu też doszło do jednego z najbardziej znanych wydarzeń związanych z życiem Wojtka. Oficjalnie został uznany za żołnierza 22 Kompani Zaopatrywania Artylerii. Stało się to dlatego, iż jedynie żołnierze mieli prawo podróżować okrętem wojskowym. Do samego końca zastanawiano się co zrobić z nieszczęsnym futrzakiem lecz w ostatniej chwili podjęto bezprecedensową decyzję i nadano Wojtkowi stopień szeregowca, a tym samym pozwolono mu płynąć razem z jego opiekunami do Włoch. Wkrótce do włoskiego poru w Tarencie wpłynął polski statek pasażerski MS Batory (na czas wojny przemianowany na okręt wojenny), a na jego pokładzie znajdował się szeregowy Wojtek.
Ofensywa aliantów we Włoszech, a w szczególności walki o przełamanie tzw. Linii Gustawa były jednymi z najzacieklejszych operacji II wojny światowej na kontynencie europejskim. Jedną z czołowych ról w tym krwawym dramacie odgrywać miały sił niedawno utworzonego 2 Korpusu Polskiego. Podczas zaciętych walk o Monte Cassino w maju 1944 roku wśród walczących polskich żołnierzy znajdował się również i Wojtek. 22. Kompania miała ręce pełne roboty z dostarczaniem pocisków do alianckich stanowisk artyleryjskich. Nieustanny huk, rozbłyski eksplozji i panujący wszędzie rozgardiasz nie był miejscem, w którym nawet oswojony niedźwiedź czułyby się dobrze, lecz mimo tego, jak relacjonowało wielu naocznych świadków, Wojtek szybko przyzwyczaił się do zastanej sytuacji i zaczął pomagać swoim towarzyszom broni. Zaangażowany został do pomocy w przenoszeniu ciężkich skrzyń z amunicją i pocisków. To właśnie w takiej pozie, niosąc pocisk artyleryjski, Wojtek został unieśmiertelniony, a jego postać została oficjalnym „logo” 22. Kompanii.

Po Bitwie pod Monte Cassino siły 2. Korpusu Polskiego wzięły udział w kolejnych walkach na Półwyspie Apenińskim tj. wyzwalania Ankony oraz Bolonii. Bitwa o Bolonię była ostatnim poważnym starciem Armii Andersa, niedźwiedzia Wojtka oraz jego towarzyszy broni z 22. Kompanii Zaopatrywania Artylerii. Po ogłoszeniu zakończenia wojny przez ponad rok polscy żołnierze stacjonowali na terenie Włoch, gdzie zasłużenie odpoczywali po trudach wojny, pełniąc różnego rodzaju pomniejsze zadania związane ze służbą wartowniczą, zabezpieczającą lub logistyczną. Wojtek w tym czasie z lubością oddawał się swoim ulubionym aktywnościom, czyli jazdą w szoferce ciężarówki, morskim kąpielom i jedzeniu. Wkrótce jednak nastąpić miał koniec tej idylli.
Stopniowo przygotowywano się do rozwiązywania niepotrzebnych już oddziałów wojskowych, w tym również tych polskich. We wrześniu 1946 roku z portu w Neapolu wypłynął statek mający na swoim pokładzie polskich żołnierzy, lecz nie płynął on do Gdyni czy Gdańska, tylko do Glasgow.
W większości przypadków żołnierze walczący w Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie zdawali sobie sprawę, że ich powrót do ojczyzny będzie okupiony jakąś formą szykan ze strony utworzonego po wojnie i zdominowanego przez komunistów Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej. Część polskich wojaków mimo świadomości, że mogą być poddani surowym represjom zdecydowała się na powrotu do ojczyzny. Wśród nich nie było jednak żołnierzy 22 Kompanii Zaopatrzenia Artylerii. Wybrali oni opcję, jaką dał im rząd brytyjski tworząc tzw. Polski Korpus Przysposobienia i Rozmieszczenia (ang. Polish Resettlement Corps). Projekt ten miał za zadanie umożliwić Polakom emigrację do Wielkiej Brytanii lub innych państw alianckich, nauczyć ich języka, zawodu i stworzyć im jakieś perspektywy życia na obczyźnie. Tym o to sposobem jesienią 1946 roku część 22 Kompanii wraz z niedźwiedziem Wojtkiem wylądowała w Szkocji.
Na obczyźnie
Początkowo Polacy dość optymistycznie podchodzili do zaistniałej sytuacji. Z biegiem czasu jednak ich morale ulegały stopniowemu pogorszeniu. Zostali umieszczeni w obozach przejściowych rozrzuconych na terenie Szkocji. Wojtek wraz ze swoimi kompanami ulokowany był w Winfield w południowo-wschodniej jej części. Zarówno warunki lokalowe i atmosferyczne nie były tam idealne. Zimna szkocka jesień i ogrzewane zwykłym małym piecykiem baraki, w których zakwaterowani zostali Polacy, nie napawały zbytnim optymizmem. Do nowej sytuacji najszybciej przyzwyczaił się jednak Wojtek. Umieszczony został w specjalnej przystosowanej dla niego szopie, a nieznane otoczenie zachęcało misia do eksploracji i poszukiwania ciekawych atrakcji. Problemem okazało się za to żywienie misia. Szkocja była wówczas miejscem w którym dalej obowiązywała wojenna reglamentacja żywności z określonymi stałymi cotygodniowymi racjami różnych artykułów spożywczych, a dzienne zapotrzebowanie kaloryczne niedźwiedzia to ok. 20 000 kcal na dzień. Na szczęście, Wojtek nie był zbyt wybredny i zjadał dosłownie wszystko co do zjedzenia się nadawało (od padliny po trawę, owoce, warzywa, larwy, korzenie i liście drzew oraz oczywiście piwo i papierosy). Dużo atrakcją dla misia był również bliskość rzeki i morza w których pod baczną obserwacją swoich opiekunów regularnie zażywał kąpieli.

Szkoci po początkowym bardzo miłym i serdecznym przyjęciu Polaków zaczęli coraz bardziej uskarżać się na ich obecność. Nie było tu winy polskich żołnierzy, lecz samego faktu, że lokalna ludność musiała dzielić się i tak skąpymi racjami żywnościowymi czy nielicznymi etatami w miejscach pracy. Napięcia narastały, ale i tu przynajmniej częściowym remedium na ten stan rzeczy okazała się obecności Wojtka. Z tygodnia na tydzień przyjazny polski niedźwiedź stawała się okoliczną atrakcją, zjednując sobie serca swoją ciekawską naturą i spokojnym charakterem. Tam gdzie pojawiał się niedźwiedź spory miedzy Polakami a Szkotami zanikały.
Tymczasem przedłużający się stan niepewności coraz bardziej dawał się we znaki polskim żołnierzom. Mieszkanie w przejściowych obozach musiało się kiedyś skończyć i należało na nowo układać sobie życie w powojennym świecie. W 1947 nastąpiła demobilizacja polskich żołnierzy i zaczęła się ich powolna emigracja do innych części Wielkiej Brytanii, Stanów Zjednoczonych, Kanady czy Australii. Podobne plany mieli również opiekunowie Wojtka. Tu niestety doszło do najsmutniejszego etapu życia polskiego misia. Przez wiele tygodni wśród wszystkich opiekunów Wojtka trwała burzliwa dyskusja, co dalej z nim począć. W końcu zdecydowano o umieszczeniu go w ZOO. Główny opiekun Wojtka Piotr Prendys z łamiącym się sercem przekazał misia w listopadzie 1947 roku pod opiekę edynburskiego ogrodu zoologicznego. Przez wszystkie lata Prendys troskliwie i z sercem opiekował się niesfornym niedźwiedziem, lecz w obecnej sytuacji wybrał najlepsze dla Wojtka wyjście. Owszem, ZOO nie było tym do czego Wojtek przez te wszystkie lata się przyzwyczaił, ale to znajdujące się w Edynburgu było obiektem prezentującym najlepsze standardy opieki nad zwierzętami. Dowodem na to był fakt, że miś dożył tu 22 lat, odchodząc w 2 grudnia 1963 roku.
Postać i los Wojtka utożsamić można z losem większości byłych żołnierzy PSZ, którzy nie mogli po wojnie wrócić do ojczyzny. Zanim stało się jasne, że znajdzie się ona w sowieckiej strefie wpływów, opiekunowie Wojtka marzyli, że razem z nim wrócą do Polski. Niestety, historia zdecydowała inaczej. Setki tysięcy walczących za ojczyznę Polaków musiało wybrać życie na obczyźnie, daleko od swoich rodzin i przyjaciół. Tak jak Wojtek, który w edynburskim ZOO odcięty został od swoich towarzysz z 22 Kompanii.
Pozytywny epilog tej historii dopisany został wiele lat po wojnie. Wojtek stał się symbolem upamiętniającym przelaną przez Polaków krew w czasie II wojny światowej, a pomniki polskiego niedźwiedzia-żołnierza można zobaczyć w wielu miejscach w Europie m.in. Edynburgu, Londynie czy włoskim Cassino.
Artykuł powstał m.in. w oparciu o książkę Allen Orr Niedźwiedź Wojtek. Niezwykły żołnierz Armii Andersa