Najbardziej znany wizerunek błazna ostatnich Jagiellonów – Stańczyka na obrazie pędzla Jana Matejki - przedstawia go na balu u królowej Bony w momencie, gdy na wawelski dwór dociera wiadomość o upadku Smoleńska. Dworzanie zdają się nic z tego nie robić, a jedynie mędrzec-błazen martwi się o losy ojczyzny. Nie jest to pierwsza taka wizja najsłynniejszego polskiego trefnisia stworzona przez mistrza Matejkę. W „Hołdzie pruskim” Stańczyk również się troska. Tym razem, że nie doszło do przyłączenia do Polski Państwa Zakonnego, co może w przyszłości przysporzyć Koronie sporo kłopotów.
Nie ukrywam, że taka koncepcja dziejów w ogóle do mnie nie przemawia. Nie chodzi już o to, że zatroskany Stańczyk nie mógł być w momencie utraty Smoleńska na uczcie u królowej Bony, bo ta jeszcze nie była żoną polskiego władcy, ale błazen z twarzą malarza martwi się po prostu na zapas, dostrzegając w czasach świetności przyczyny upadku, który ma nastąpić za ponad dwa wieki później. Jest to typowy prezentyzm. Mistrz Matejko malując obraz, gdy Polski nie ma na mapie nakazuje Stańczykowi smęcić, bo niby błędy wtedy popełnione zaważą w przyszłości na losach ojczyzny. Guzik prawda! Pomiędzy upadkiem Smoleńska czy hołdem pruskim jest tak długi okres, że było jeszcze co najmniej kilka okazji by odwrócić bieg dziejów na korzyść Polski i Litwy i by trwale umocnić ich potęgę. A akurat upadek wschodniej twierdzy przyśpieszył korzystny dla Polski rozwój wypadków.
Komentarze
Skomentuj artykuł