cookies

Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. Mogą też stosować je współpracujące z nami podmioty. W przeglądarce można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszego portalu bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia. Jeżeli nie zgadzasz się na używanie cookies możesz również opuścić naszą stronę. Więcej informacji w naszej polityce prywatności.

Piątek, 19.04.2024

Szpieg inny niż wszyscy

Kamil Byk, 19.12.2017

Jan Żychoń

Opinie o nim były i są skrajnie różne. Jedni go uważali za nieodpowiedzialnego awanturnika i hulakę. Inni widzieli w nim superszpiega, który ma wprawdzie niekonwencjonalne metody, ale jest arcyskuteczny.

Żołnierz tajnego frontu

Jan Żychoń już od wczesnej młodości był barwną postacią. Miał 12 lat, gdy po raz pierwszy próbował zaciągnąć się do wojska. W 1914 r. temu chłopakowi z podkrakowskiej Skawiny marzyła się służba w Legionach. Młody wiek co prawda uniemożliwił mu służbę liniową, ale pozwolono za to młodzieńcowi na wykonywanie zadań pomocniczych i tyłowych, np. wydawanie broni, mundurów, stanie na warcie. Na front przyszły szpieg trafił dopiero w 1918 r. W Krakowie, 31 października dowodził jednym z plutonów, który zdobył pociąg pancerny, za co zgłoszono go do odznaczenia orderem Virtuti Militari. Potem ruszył do walki w wojnie polsko-ukraińskiej. Poważnie ranny w trakcie starć o Lwów na jakiś czas został odesłany do szpitala. Mimo swoich 17 lat był już wówczas sierżantem.

Po zakończeniu wojny z Ukraińcami, 28 października 1919 r. Jan Żychoń dostał przydział do służby w II Oddziale Sztabu Generalnego, w słynnej „dwójce”, czyli w wojskowych służbach specjalnych. W maju i czerwcu 1921 r. wziął udział w walkach w III powstaniu śląskim, m.in. bitwie o Górę św. Anny.

Na Górny Śląsk Żychoń wrócił w 1926 r., gdzie został szefem lokalnej ekspozytury polskiego wywiadu. Uznawano wówczas, że ma dobre wyniki. Zwerbował m.in. niejakiego Sznajdera, który dostarczał mu informacje ze sztabu Reichswehry. Doprowadził też do wykrycia agenturalnej działalności posła mniejszości niemieckiej Ottona Ulitza.

Jan Żychoń z żoną Heleną

W 1928 r. następnym miejscem służby, wtedy już kapitana, Jana Żychonia stało się Wolne Miasto Gdańsk. Od końca I wojny światowej był to obszar starcia wywiadów polskiego i niemieckiego. Oficjalnie nasz wywiadowca był kierownikiem Referatu Ludowego Komisariatu Generalnego RP. Nieoficjalnie zbierał informacje o działalności Abwehry. Trzeba jednak przyznać, że przy tym lubił na siebie zwracać uwagę, co na szpiega jest dość specyficzną cechą. Prowadził wystawne życie, urządzał popularne przyjęcia, prowokował Niemców graniem na ulicy „Mazurka Dąbrowskiego” przez opłaconą orkiestrę. Zwierzchnicy byli jednak zadowoleni z jego pracy.

Operacje specjalne

W lipcu 1930 r. major Jan Żychoń został mianowany szefem Ekspozytury nr 3 w Bydgoszczy. Była to jedna z największych i najważniejszych placówek polskiego wywiadu. Obejmowała ona swoim zasięgiem działania Prusy Wschodnie, Wolne Miasto Gdańsk, Pomorze Zachodnie, Meklemburgię oraz Brandenburgię. To dopiero w Bydgoszczy Żychoń dał pełen popis swoich możliwości.

Najsłynniejszą jego akcją był „Wózek”. Ze względu na oddzielenie terytorium Niemiec między Prusami Wschodnimi a Pomorzem Zachodnim tzw. polskim korytarzem niemieckie pociągi przez pewien czas musiały przejeżdżać pod auspicjami polskich kolejarzy przez tereny II RP. W Chojnicach – na pierwszej stacji granicznej – służby niemieckie plombowały swoje wagony pocztowe, w których znajdowały się również przesyłki o klauzuli „ściśle tajne”. W 1934 r. szef bydgoskiej ekspozytury wpadł na pomysł, jak przechwycić te dokumenty. Do akcji zaangażował pospolitych przestępców – kasiarzy i włamywaczy. Plan był prosty w założeniach, lecz trudny w wykonaniu. Polscy kolejarze musieli w odpowiednim miejscu zwolnić transport tak, aby ludzie Żychonia mogli wkraść się do pociągu. W środku wybierali oni najbardziej interesujące materiały, które następnie przekazywali w wyznaczonych punktach innym pracownikom polskiego wywiadu. Potem odbywało się szybkie fotografowanie dokumentów w wynajętym domku. Ostatnim etapem był powrót papierów do transport w taki sposób, aby Niemcy nie spostrzegli się, że cokolwiek było naruszane. Całą akcję kontynuowano aż do wybuchu II wojny światowej.

Nie był to jedyny sukces Żychonia. Zwerbował on do współpracy np. Wiktora Katlewskiego - księgowego w Urzędzie Uzbrojenia Marynarki Wojennej w Berlinie, sturmführera Kofera – sekretarza dowódcy brygady SA w Gdańsku, Guntera Rudloffa – oficera Abwehry. Pozyskanie tego ostatniego agenta odbyło się w dość brawurowych okolicznościach. Najpierw Niemiec spotkał się w Gdańsku z Żychoniem, który ukrywał swoją prawdziwą tożsamość. Podczas libacji alkoholowej polski major podał towarzyszowi środek nasenny. Rudloff obudził się dopiero następnego dnia… w Bydgoszczy. Żychoń stał przed nim w mundurze i w otoczeniu żołnierzy Żandarmerii. Miał też już gotowe zdjęcia świadczące o jego współpracy z polskim wywiadem, które w każdej chwili mógł przekazać Abwehrze. Niemiec nie miał wyboru – rozpoczął pracę dla Polaków.

Przejście graniczne między Polską a Wolnym Miastem Gdańskiem w Kolibkach

Największe „trzęsienie ziemi” u Niemców spowodowało zwerbowanie przez Żychonia adiutanta Oskara Reilego - szefa gdańskiej placówki Abwehry. Agenta w końcu jednak wykryto, a zwierzchnicy Reilego odwołali go ze stanowiska. Jego następcą został komandor porucznik Reinhold Kohtz. Na niego szef bydgoskiej „dwójki” też znalazł swój sposób. Jego kochanką była bowiem Paula Tyszewska. W sierpniu 1936 r. z powodu kary nałożonej za udział w przemycie papierosów wpadła ona w poważne tarapaty finansowe. Nasz bohater dotarł do Pauli poprzez jej siostrę mieszkającą w Gdyni. Początkowo panie nie chciały współpracować. Dopiero kolejne kontrole i kary, tym razem ze strony polskiej skarbówki, skłoniły je do zmiany zdania. W ten sposób major znów uzyskał dostęp do tajemnic gdańskiej Abwehry.

Warto też dodać, że to właśnie Jan Żychoń wciągnął do Oddziału II rotmistrza Jerzego Sosnowskiego – największego asa polskiego wywiadu w Niemczech.

Alkoholik, ignorant, zdrajca?

Nie wszyscy jednak byli zadowoleni z pracy szefa bydgoskiej ekspozytury. W Bydgoszczy m.in. starosta Julian Suski skarżył się na jego pijaństwo, brutalne metody działania, zaniedbania w zwalczaniu lokalnych siatek Abwehry oraz ignorowanie wielu ewidentnych zagrożeń. Żychoń rzekomo miał przekonywać zwierzchnictwo, że niemieckie siły pancerne są fikcją i większość czołgów jest wykonana z... tektury. O tym, że ocena Suskiego niekoniecznie jest przejawem złej woli świadczy też fakt, że to właśnie Bydgoszcz  we wrześniu 1939 r. była jednym z najaktywniejszych miejsc działalności niemieckiej V kolumny, której rozwoju nie zahamowała miejscowa „dwójka”.

Przegląd oddziałów Selbschutzu w Bydgoszczy we wrześniu 1939 r.

W warszawskiej centrali zarzucano mu z kolei nagminne naruszanie reguł konspiracji. Najwięcej ataków wysuwano ze strony referatu „Wschód”, którego działania publicznie krytykował Żychoń. Rzeczywiście, polski wywiad skierowany na ZSRR nie miał zbytnio, czym się pochwalić. Z drugiej strony, to właśnie porażki na kierunku sowieckim powodowały podejrzliwość wobec tak łatwych sukcesów Żychonia i to przy takim stopniu niesubordynacji. Kapitan Jerzy Niezbrzycki, szef referatu „Wschód”, wraz ze swoim współpracownikiem majorem Tadeuszem Nowińskim rozpętali w „dwójce” całą kampanię przeciwko wywiadowcy z Bydgoszczy. Wielu uważało, że przemawia za nimi zwykła zawiść, lecz to im udało się przyczynić się do skazania rotmistrza Sosnowskiego na 15 lat więzienia za rzekomą współpracę z Abwehrą.

Po wybuchy wojny Żychoń przedostał się do Rumunii, a stamtąd do Francji. Tam został szefem polskiej sekcji wywiadowczej w sztabie francuskim oraz referentem polskiego wywiadu. Pod koniec kampanii francuskiej wsiadł na statek z Bordeaux do Casablanki. Na nim jednak sterroryzował kapitana i nakazał mu płynąć do Wielkiej Brytanii. W lipcu 1940 r. majora Żychonia mianowano szefem Wydziału Wywiadowczego Oddziału II Sztabu Naczelnego Wodza.

Jego nagła kariera u gen. Sikorskiego może dziwić, gdyż Żychoń był kojarzony z nielubianą przez Naczelnego Wodza sanacją. Główną rolę grało jednak tutaj jego doświadczenie i wstawiennictwo innych służb sojuszniczych. Okazało się to dobrą decyzją, gdyż po tej nominacji polskie służby zaczęły odnotowywać wiele ewidentnych sukcesów. Jego szefowanie polskim wywiadem doprowadziło do kilkunastokrotnego powiększenia liczby agentów. Major nawiązał również szeroką współpracę z innymi służbami krajów sojuszniczych, a nawet „wrogą” Japonią.

Przeciwnicy Żychonia nie dali jednak o sobie zapomnieć. Po śmierci gen. Sikorskiego w katastrofie gibraltarskiej Niezbrzycki i Nowiński oskarżyli szefa wywiadu o przedwojenną agenturalną działalność na rzecz Niemiec. Dawny szpieg postanowił się bronić. W lipcu 1943 r. wniósł sprawę o zniesławienie. 22 listopada sąd przyznał rację majorowi stwierdzając, że co prawda dopuszczał się on czynów łamiących zasady konspiracji, lecz nie jest to równoznaczne z współpracą z niemieckimi służbami. Niezbrzycki i Nowiński zostali skazani na kilka tygodni kary twierdzy, a Żychonia zwierzchnicy awansowali do stopnia podpułkownika.

Atmosfera „polskiego piekiełka” jednak nie ustępowała. W lutym 1944 r. Żychoń poprosił o przeniesienie do oddziałów linowych. Ostatecznie w kwietniu trafił jako drugi zastępca dowódcy do 13. Wileńskiego Batalionu Strzelców w II Korpusie gen. Andersa. W nim, 17 maja 1944 r. w trakcie walk pod Monte Cassino dawny wywiadowca został ciężko ranny. Dzień później zmarł w szpitalu polowym.

Okoliczności śmierci nie są jednak do końca jasne. Melchior Wańkowicz opisał śmierć szpiega bardzo romantycznie. Żychonia miał zastrzelić niemiecki snajper, gdy Polak wyruszał na posterunek, aby objąć dowództwo nad osamotnionym oddziałem. Ostatnimi słowami podpułkownika miała być fraza: „za Polskę”. Inna wersja mówi o trafieniu Żychonia w plecy odłamkiem pocisku. Pojawiają się też tezy, że strzelał, owszem snajper, ale z…polskiej strony.

Rzekoma agenturalna działalność Jana Żychonia na rzecz Niemiec nigdy nie została potwierdzona. Został on natomiast pośmiertnie odznaczony orderem Virtuti Militari V klasy, a jego przygody stały się też częściowo kanwą serialu „Pogranicze w ogniu”.

A może rzeczywiście nasz bohater jeśli nawet nie był agentem niemieckim, to przynajmniej nieświadomie był przez nich manipulowany? Wszystkie jego sukcesy to była zmyślna intryga Abwehry? Jak na razie żaden znany dokument tego nie potwierdza. Wprost przeciwnie w niemieckich relacjach to właśnie szef bydgoskiej ekspozytury był określany jako główny przeciwnik. Prawdopodobnie błędy Jana Żychonia, na które wskazywali jego przeciwnicy, i jednocześnie sukcesy, za które podziwiali go sojusznicy, wynikały z tego samego – jego nieprzeciętnej osobowości, która nie mieściła się w ramach normalnej pracy oficera służb specjalnych. Dlatego Żychoń potrafił w efektowny sposób dotrzeć do najściślejszych tajemnic Abwehry i jednocześnie nie umiał zrobić porządku z obcą agenturą pod swoim nosem.





Udostępnij ten artykuł

,

Polecane artykuły
pokaż wszystkie artykuły
Reklama
Wszelkie prawa zastrzeżone. © 2017 Kurier Historyczny. Projekt i wykonanie:logo firmy MEETMEDIA