cookies

Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. Mogą też stosować je współpracujące z nami podmioty. W przeglądarce można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszego portalu bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia. Jeżeli nie zgadzasz się na używanie cookies możesz również opuścić naszą stronę. Więcej informacji w naszej polityce prywatności.

Środa, 24.04.2024

„Osiecka”, czyli scenarzysta forsę wziął, potem zaczął pić...

Jakub Wojas, 10.01.2021

Eliza Rycembel jako tytułowa bohaterka serialu "Osiecka" (foto: kadr z serialu Osiecka/TVP)

Serial „Osiecka” to kolejna produkcja historyczna Telewizji Polskiej. Tym razem jednak nie śledzimy losów żołnierzy polskiego podziemia w czasie II wojny światowej, lecz bohemy artystycznej PRL. Pomysł świetny, wykonanie średnie.

W gruncie rzeczy wybór poetki, autorki wielu przebojów polskiej muzyki rozrywkowej Agnieszki Osieckiej jako bohaterki trzynastoodcinkowego serialu TVP pod wodzą Jacka Kurskiego może dziwić. Osiecka i jej otoczenie przeważnie miało poglądy dalekie od obecnej władzy. Jednak najwidoczniej decydenci Telewizji Publicznej wyszli z założenia, że prywatne życie celebrytów zawsze dobrze się sprzedaje, a tak się składa, że życiorys jednej z najlepszych polskich poetek XX wieku obfituje w wiele pikantnych historii.

I tak, Agnieszkę Osiecką poznajemy jako nastolatkę, by z odcinka na odcinek śledzić jak rozwija się jej kariera, a zwłaszcza jak przebiega jej życie towarzysko-uczuciowe. Bo w tej materii działo się bardzo dużo. Agnieszka Osiecka romansowała m.in. Markiem Hłasko i Jeremim Przyborą. Dzięki Osieckiej poznajemy też na ekranie Zbigniewa Cybulskiego, Bogumiła Kobielę, Elżbietę Czyżewską, Krystynę Sienkiewicz czy Marylę Rodowicz. Cały celebrycki światek PRL. Do tego realia Polski Ludowej i mamy samograj.

 

Biorąc pod uwagę wyniki oglądalności, którymi raczy nas co jakiś czas w swoich twittach prezes Jacek Kurski, to tak – ten serial w reżyserii Roberta Glińskiego i Michała Rosy to samograj. Wystarczyło zainscenizować trochę inspirowanych autentycznymi wydarzeniami scenek z życia sław PRL, a lud przed telewizorami to kupi. Zwłaszcza, że w przeciwieństwie do innych produkcji historycznych górnolotnych spraw ojczyzny tu mało, a za to dużo romansów i awansów postaci, które chodzą lub nie tak dawno jeszcze chodziły po tym świecie.

Obawiam się jednak, że w przypadku serialu „Osiecka” był przede wszystkim pomysł, a scenariusz powstał przy okazji. Nie sztuka bowiem wymyślić wdzięczny temat na serial czy film z polską historia w tle. Sztuka wiedzieć, jak to przedstawić i co chce się w ten sposób powiedzieć. Tymczasem w przypadku „Osieckiej” wygląda to tak jak w przeboju, który co prawda nie napisała Agnieszka Osiecka, ale stanowi on doskonały komentarz do produkcji o niej: „scenarzysta forsę wziął, potem zaczął pić/ I z dialogów wyszło dno, zero, czyli nic”.

Idąc dalej tropami literackimi można powiedzieć, że scenarzystów „Osieckiej” było wielu, ale żaden nie stał przy Macieju Wojtyszce. Spośród piątki [sic!] scenarzystów (Maciej Wojtyszko, Maciej Karpiński, Henryka Królikowska, Robert Gliński, Aneta Wróbel) jedynie odcinki, w których maczał palce pan Wojtyszko da się oglądać bez większego zgrzytania zębami. Nie jest to może wybitne, ale ma to jakiś sens i widz chce się dowiedzieć, co będzie dalej. W pozostałych odcinkach bohaterowie snują się po ekranie, wygłaszają jakieś czytankowe dialogi, które mają drukowanymi literami powiedzieć widzowi, jakim kto jest typem człowieka. Płasko jak na Równinie Grodkowskiej.

Zwłaszcza, że już na początku przeszarżowano z samą główną bohaterką. Agnieszka Osiecka od pierwszego odcinka jawi się jako silna, niezależna, wybitnie przemądrzała i równie wybitnie wredna dziewczyna. Nie jest to osoba, z którą chciałoby się nawiązać znajomość. I w porządku, jeżeli taka była prawdziwa Agnieszka Osiecka to ok. Tylko nie wiedzieć czemu mimo takiego charakteru ma mnóstwo znajomych i adoratorów. Dobrze by było, żeby ktoś ten fenomen wytłumaczył. Jak się też domyślam w założeniach twórców widz powinien lubić tytułową bohaterkę, tymczasem gdy Agnieszka Osiecka była w paskudny sposób wrzucana ze Związku Młodzieży Polskiej poczułem przerażającą mnie solidarność z socjalistycznym kolektywem, który pozbył się tej nabzdyczonej dziewuchy.

Dalej jest nie lepiej. Agnieszka Osiecka cieszy się sporym powodzeniem wśród nierzadko równie znanych i wybitnych mężczyzn, ale cytując innego polskiego poetę „jak do tego doszło nie wiem”. Eliza Rycembel, która przez pięć pierwszych odcinków gra tytułową bohaterkę jest śliczną, utalentowaną aktorką, ale jako Osiecka jest mało atrakcyjna, wypowiada jakieś komunały i słabe riposty. W jednym z wywiadów, pani Rycembel powiedziała, że Osiecka wiedziała, że idzie po swoje. No właśnie w serialu tego nie widać – wręcz przeciwnie. Widz nie wie, czego poetka chce od życia, świata i innych ludzi. Pod względem intelektualnym nie wyróżnia się wcale. Jednocześnie nie wiedzieć, czemu ta sama Osiecka pisze w tym czasie tak genialne teksty, jak „Okularnicy” czy „Kochankowie z ulicy Kamiennej”, które dowodzą, że miała więcej niż przysłowiowe pstro w głowie.

Od szóstego odcinka rolę Agnieszki Osieckiej odgrywa Magdalena Popławska. Jest to bardzo dziwne, gdyż tytułowa bohaterka była wtedy dokładnie w wieku Elizy Rycembel, a aktorzy odtwarzający przyjaciół Osieckiej pozostali ci sami. Co więcej, gdy na ekranie wybucha miłość między Agnieszką Osiecką a Jeremim Przyborą, to wygląda to jak romans równolatków, tymczasem Osiecka była młodsza od swojego partnera o 21 lat (na obydwie kwestie zwracała zresztą uwagę publicznie Ilona Łepkowska). Z drugiej strony, dojrzalsza wersja autorki „Małogośki” jest już lepiej skonstruowaną postacią. Mimo wad, daje się poznać jako inteligentna i w gruncie rzeczy sympatyczna kobieta. Jak nietrudno się jednak domyślić klucz w tej pozytywnej przemianie leży w scenriuszu, za który w pierwszych odcinkach z nową aktorką zabrał się Maciej Wojtyszko.

Grzegorz Małecki jako Jeremi Przybora i Magdalena Popławska jako Agnieszka Osiecka. Tę parę aktorów pod względem wieku dzieli 5 lat, natomiast prawdziwych kochanków dzieliło aż 21 lat (fot. kadr serialu Osiecka/TVP)

Gorzej, i to jest wspólnym mianownik wszystkich odcinków, jest z odtworzeniem realiów. Jest za ładnie, za pięknie, za nowo jak na Polskę Ludową. W plenerze pojawia się zazwyczaj góra jedno auto z tego okresu. Ubrania aktorów jak kupione w 2020, a nie 1960. Pod tym względem bliżej tu do teatralnej inscenizacji niż do wielkiej telewizyjnej produkcji serialowej. Pojawienie się kilku sławnych postaci tamtego okresu, trochę dymu papierosowego, alkoholu i jazzu, to wciąż za mało, żeby przenieść się w świat artystycznej bohemy PRLu. Nie pomaga w tym także obsada. Co do ich gry, to mam najmniejsze zastrzeżenia, bo gdy scenariusz pozwala, to nagle wszyscy dają radę. Ale gdy nie ma co grać, to irytuje niemal każdy detal. Rozumiem, że gaża w tej produkcji nie skłaniała do wielkich poświęceń w stylu holywoodzkich gwiazd, które przybierając lub zrzucając kilogramy przygotowując się do roli widzą w myślach jak odbierają za nią Oscara, ale to, że znakomita część aktorów „Osieckiej” niewiele przypomina postacie, które gra tylko utrudnia wczucie się w epokę. Gdy patrzę na Jędrzeja Hycnara, który mówi mi z ekranu, że jest Markiem Hłasko, to krzyczę: to ma być Hłasko?! To jest jakaś popierdółka, a nie Hłasko! Pan Hycnar zapewne jest świetny aktorem, ale jako drobnej postury, chudziutki mężczyzna nie nadaje się do roli dobrze zbudowanego pisarza. Może by się nadawał, gdyby przez kilka miesięcy korzystał z treningu na siłowni i zmienił dietę, ale w tej sytuacji wygląda to dosłownie i w przenośni słabo. Zwłaszcza, że autentyczny Marek Hłasko pojawia się w serialu we fragmencie Polskiej Kroniki Filmowej i można wtedy dostać nerwowego szczękościsku na myśl, że twórcy próbują wmówić, że w tej produkcji pan Hycnar i pan Hłasko to jedno.

Rola autora „Pięknych dwudziestoletnich” to najjaskrawszy przykład, ale takich obsadowych pomyłek jest więcej. Eliza Rycembel także nie przypomina Agnieszki Osieckiej, a scenariusz wcale nie pomaga uwierzyć, że to jest Osiecka. Choć trzeba przyznać, że Grzegorz Małecki aktorsko robi wszystko co w swojej mocy, by sprostać niełatwemu wyzwaniu, to jako Jeremim Przybora mocno kontrastuje z posturą pierwowzoru. Niestety, ze szkodą dla tego serialu możemy ich sobie również porównać, bowiem w „Osieckiej” pojawiają się autentyczne nagrania Kabaretu Starszych Panów. Ciekawym przypadkiem jest Mikołaj Roznerski. Nie przypomina on fizycznie Wojciecha Frykowskiego, ale jako peerelowski playboy i bon vivant odnalazł się doskonale. Szkoda tylko, że scenarzyści nie postarali się jakoś wytłumaczyć, dlaczego doszło do romansu, a potem małżeństwa tak różnych osób jak Frykowski i Osiecka. Nie wierzę także, że Barbara Garstka jest Elżbietą Czyżewską, ale obydwie panie łączy niesamowity urok osobisty, który pozwala mi zapomnieć o moim niedowiarstwie. Najlepiej obsadzona została Aleksandra Konieczna jako Hanna Bakuła, Karolina Piechota jako Maryla Rodowicz, Aleksandra Pisula jako Olga Lipińska, Oskar Borkowski jako Zbigniew Cybulski i Piotr Żurawski jako Daniel Passent.

Największym plusem tej produkcji jest muzyka. W niemal każdym odcinku można usłyszeć perełki twórczości Agnieszki Osieckiej, a także jej przyjaciół i to w całkiem niezłych wykonaniach. I jeżeli lubimy sobie ponucić stare szlagiery i nie oczekujemy serialowych szczytów, to mimo wszystko „Osiecka” krzywdy większej nam nie zrobi. Dostarczy pikantnych szczegółów z życia celebryckiego świata słusznej minionej epoki w dobrej oprawie muzycznej i średnim wykonaniu. Dla wielu to wystarczy, a tym, którzy liczą na lepszy obraz górnej warstwy inteligencji PRLu niestety po prostu musi to wystarczyć.

Nasza ocena: 5/10





Udostępnij ten artykuł

,

Polecane artykuły
pokaż wszystkie artykuły
Reklama
Wszelkie prawa zastrzeżone. © 2017 Kurier Historyczny. Projekt i wykonanie:logo firmy MEETMEDIA