Polskie powstania zazwyczaj nie kojarzą się nam z operacjami marynarek wojennych. W wypadku jednak powstania styczniowego zarówno Polacy, jak i Rosjanie wykorzystali flotę. Tyle że my morską, a zaborca rzeczną.
Desant pod Kłajpedą
„Poszli nasi w bój bez broni” to jedno z głównych haseł kojarzących się z powstaniem styczniowym. Brak odpowiedniego uzbrojenia był problemem od samego początku zrywu. Dlatego też Rząd Narodowy postanowił pozyskiwać je z zagranicy. Sprzyjała temu popularność, jaką w Europie cieszyła się walka Polaków. Wskutek jednak blokad stosowanych przez zaborców jedyną drogą do przerzucenia potrzebnego zaopatrzenia wydawał się Bałtyk.
Jeszcze w grudniu 1862 r. gen. Teofil Łapiński wynajął w Londynie parowiec „Ward Jackson”. To właśnie na nim po wybuchu powstania postanowił przetransportować potrzebną broń i ochotników, wśród których byli nie tylko Polacy, ale również Francuzi, Włosi, Anglicy, Niemcy, Szwajcarzy, Węgrzy, Belgowie, Holendrzy, Chorwaci a nawet Rosjanie. Generał planował przeprowadzenie desantu w okolicach Kłajpedy, a następnie przedarcie się przez granicę do oddziałów powstańczych.
Zobacz także:
Po dotarciu do duńskiego Malmo załoga i cenny transport zostali przeokrętowani na duński szkuner „Emilie”. Na nim 10 czerwca 1863 r. ekspedycja dotarła do pruskich brzegów w rejonie Schwarzort, na południe od Kłajpedy. Desant zakończył się jednak całkowitym niepowodzeniem. Porywisty wiatr wywrócił szalupę z powstańcami. Następnie rozszalały sztorm skierował okręt na obsadzony przez Rosjan port w Połądze. W takiej sytuacji Łapiński, by uniknąć zetknięcia z okrętami rosyjskimi, wydał rozkaz do rejsu w kierunku szwedzkiej Gotlandii, gdzie czekało załogę rozbrojenie i odesłanie do Londynu.
Na Morze Czarne!
Paradoksalnie najwięcej prób powołania polskiej floty wojennej podjęli powstańcy na Morzu Czarnym, na którym po wojnie krymskiej Rosja nie mogła wykorzystywać swoich okrętów. Już pod koniec czerwca 1863 r., a więc świeżo po porażce ekspedycji Łapińskiego, ruszyła kolejna tym razem w kierunku południowym. Pułkownik Klemens Przewłocki na żaglowo-parowym frachtowcu „Chesapeak” wypłynął z Newcastle do Konstantynopola, a stamtąd do tureckiego portu w Trapezuncie w północno-wschodniej Turcji. Niestety, dalsza podróż została jednak przerwana.
Jeszcze w czasie podróży Przewłockiego zuchwałego wyczynu dokonał pułkownik Zygmunt Miłkowski. Za zgodą Imperium Osmańskiego sformował on oddział na obszarze Bułgarii, który przez Besarabię miał dostać się na Ukrainę i tam wziąć udział w walkach powstańczych. Na przemarsz obcej jednostki wojskowej nie zgodziła się jednakże Rumunia. Miłkowski stoczył zwycięski bój z wojskami rumuńskimi pod Kostangalią i zagarnął angielski statek parowy pływający po Dunaju, lecz w dłuższej perspektywie nie miał szans na dotarcie ze swoim oddziałem do rosyjskich granic. Po kilku dniach złożył broń.
Szukanie poparcia międzynarodowego dla akcji powstańczej zmusiło Rząd Narodowy do zintensyfikowania starań nad powołaniem polskiej floty. Powodem tego były słowa, jakie usłyszał Władysław Zamoyski od ministra spraw zagranicznej Wielkiej Brytanii Johna Russela w czasie rozmów w Londynie. Szef brytyjskiej dyplomacji oświadczył, że sprawie polskiej wydatnie by pomogło, gdyby do któregoś z angielskich portów wpłyną statek pod polską banderą, co stanowiłoby namacalny znak, że powstańcy kontrolują już jakieś terytorium, gdyż okręt traktowany jest jak terytorium państwowe.
Z pomocą przyszedł też rząd francuski, który polecił Polakom oficera francuskiej marynarki handlowej André Magnana. Jemu to powstańcy powierzyli misję organizacji polskiej floty wojennej. Francuz za powstańcze pieniądze kupił dwa statki: „Samsona” w Konstantynopolu i „Princess” w Newcastle. Magnan jednak po wyjeździe do Konstantynopola, by przygotowywać wyprawę do brytyjskiego portu na Malcie przestał kontaktować się Rządem Narodowym i zaczął trwonić jego pieniądze. Spowodwało to natychmiastowe odwołanie francuskiego oficera ze sprawowanej funkcji.

Miejsce Francuza zajął młody, acz doświadczony kmdr ppor Władysław Zbyszewski. Był on byłym dowódcą rosyjskiej korwety na Dalekim Wschodzie, który po wybuchu powstania zdezerterował z carskiej armii i zgłosił swe usługi Rządowi Narodowemu. Opracował on śmiały plan stworzenia powstańczej marynarki wojennej, która opierałaby się na sprawdzonej już przed wiekami metodzie floty kaperskiej. Okręty powstańcze miały operować z portów tureckich i paraliżować rosyjskie statki handlowe na Morzu Czarnym. Zbyszewski przewidywał też współdziałanie z góralami kaukaskimi i podsycanie buntów wśród rosyjskich marynarzy.
Choć projekt komandora został zaakceptowany przez samego dyktatora powstania Romualda Traugutta 28 października 1863 r., to czekał go niestety los poprzednich przedsięwzięć. Trzeba jednak przyznać, że Zbyszewski rozpoczął realizację swego planu z rozmachem. Załogi okrętów werbowano nawet w USA i Australii, a rozmowy z armatorami, którzy mieli przekazać statki na usługi powstańców prowadzono w Wielkiej Brytanii, Francji, Włoszech i Turcji. 1 lutego 1864 r. okręt „Princess”, który przemianowano na „Kiliński” wyruszył z Newcastle przez Maltę do Konstantynopola. Nie dotarł jednak do celu, bowiem awaria zmusiła go do postoju w hiszpańskiej Maladze, gdzie wskutek nacisków rosyjskich skonfiskowano go, a załogę internowano.
Zbyszewski jednak się nie podawał. Na Sycylii zabiegał o dwa kolejne statki. Próbował też odzyskać „Kilińskiego”. Pogorszająca się sytuacja powstania, brak poparcia międzynarodowego i pieniędzy skutecznie zniweczyły te plany.
Rosyjska flotylla wiślana
W kraju tymczasem własną flotą operowali Rosjanie. W marcu 1863 r. swoja służbę na Wiśle rozpoczęła flotylla pod dowództwem kapitana-lejtnanta Konstanina Niebolsina przysłanego tu z Petersburga. Składała się ona z jednodziałowej żelaznej kanonierki wiosłowej Nr 1, łodzi kanonierskiej Nr 2, dwóch sześciowiosłowych drewnianych jolek, czterech kutrów, żelaznej barki towarowej, ośmiu drewnianych szalup i dwóch łodzi, które zarekwirowano w Warszawie prywatnym właścicielom. Potem doszły do nich parowce „Wisła”, „Narew” i „Bug”. Zadaniem rzecznej floty miała być kontrola ruchu barek i parowców na Wiśle w zbuntowanej rosyjskiej prowincji.
Zobacz także:
Okręty stacjonowały na tzw. brachtwachtach, czyli posterunkach wodnych usytuowanych w okolicy Bielan oraz Czerniakowa. Rzekę patrolowano w dzień co trzy godziny, a w nocy co półtorej na 6 odcinkach. Już 31 marca 1863 r., a więc dwa tygodnie po rozpoczęciu służby, flotylla użyła ognia na rzece. Do kontroli nie zatrzymał się parowiec „Płock” z 40 pasażerami na pokładzie, dlatego rosyjski okręt oddał strzał ostrzegawczy. Następnie po zatrzymaniu statku rosyjscy marynarze dokonali przeszukania, ale okazało się, że na parowcu nie ma powstańców. Był natomiast chorąży Paktielejew, który przewoził ważne materiały dla księcia namiestnika…
Flotylli rosyjskiej udało się jednak także wyłapywać powstańców, którzy próbowali przekroczyć bądź przemierzyć Wisłę. Do października 1863 r. odnotowano 50 takich przypadków. Od maja do sierpnia 1863 r. marynarze brali też udział w lądowych pacyfikacjach oddziałów powstańczych. Z kolei powstańcy również próbowali atakować okręty rosyjskie, choć w mało wyszukany sposób. Raz było to atak pięciu powstańców na jednego marynarza, innym razem zrzucenie deski z mostu na kanonierkę Nr 1, co spowodowało zmiażdżenie palca rosyjskiemu żołnierzowi…
Flota zakończyła swoją działalność wraz z opanowaniem sytuacji w Kongresówce pod koniec października 1864 r.