Zdanie „Rosja nigdy nie jest ani tak silna, ani tak słaba jak się wydaje” powtarzane jest zawsze przy jakimkolwiek kryzysie związanym z Rosją. Dotyczy to zarówno jej wojen, jak i wewnętrznych zawirowań. Nietrudno zauważyć, że są to sytuacje dosyć częste.
Dlatego też trudno wskazać autora tego zdania. Powyższy cytat przypisuje się francuskiemu ministrowi spraw zagranicznych czasów napoleońskich Karolowi Maurycemu de Talleyrandowi, jego austriackiemu odpowiednikowi Klemensowi von Metternichowi, kanclerzowi Niemiec Ottonowi von Bismarckowi, marszałkowi Józefowi Piłsudskiemu i premierowi Winstonowi Churchillowi. Zapewne każdy z nich wypowiadał to zdanie lub mu podobne. Prezydent Rosji Władimir Putin w maju 2002 roku wypowiedział przerobioną wersję omawianego cytatu, którą przypisał Churchillowi. Premier Wielkiej Brytanii miał powiedzieć, że „Rosja nigdy nie jest tak silna jak chciałaby być ani tak słaba jak myśli, że jest”.
Rosja bowiem to mistrzyni pozorów. Jest to największe terytorialnie państwo, z olbrzymim potencjałem kulturalnym czy naukowy, a mimo to nigdy w historii nie osiągnęła światowej hegemonii. Nieustanie zmaga się z problemami gospodarczymi, społecznymi, wynikającymi z nieuporządkowania swego terytorium, bałaganu administracyjnego, zapóźnień cywilizacyjnych, a ostatnio również dużych problemów demograficznych. I w zależności, z której strony na Rosję spojrzeć to jest ona albo na skraju upadku, albo u progu potęgi.
Wynika to poniekąd z zupełnie innego modelu funkcjonowania tego państwa, niż ten, do którego jesteśmy przyzwyczajeni na Zachodzie. Europejskość Rosji i jej elit jest jedynie powierzchniową warstwą, która niekoniecznie przekłada się na wszystkie aspekty życia. Na dworze carskim można było mówić po polsku, a potem po francusku; tańczyć poloneza, a potem menueta, ale to wcale nie oznaczało, że relacje władza-społeczeństwo były na takim samym poziomie jak na Zachodzie. Na to nakładało się zapóźnienie cywilizacyjne, które nigdy nie zostało zniwelowane. Pojawiła się wprawdzie taka szansa przed wybuchem I wojny światowej. Rosyjska gospodarka rosła wówczas w tempie 5-9 proc. rocznie, co było jednym z najwyższych wskaźników na świecie. Dlatego można zaryzykować, że gdyby nie doszło do Wielkiej Wojny, to przy zachowaniu ówczesnego wzrostu gospodarczego w przeciągu kilku-kilkunastu lat Rosja wysunęła się na czoło gospodarczych potęg.

Rosja ma jednak to do siebie, że co jakiś następuje tam wielki kryzys – tzw. Smuta, która zdaje się być kumulacją wszystkich nierozwiązanych problemów nagromadzonych przez dziesięciolecia. W trakcie Smuty Rosja przechodzi do stanu całkowitego rozpadu. Tak było na początku XVII wieku, podczas rewolucji 1917 roku czy po upadku ZSRR. Co ciekawe, wyjście z okresu Smuty następuje najczęściej w sposób gwałtowny – przejście w jednej skrajności w drugą. Po kilku latach od ustabilizowania sytuacji, co nie jest wcale równoznaczne z rozwiązaniem spraw kryzysowych, raczej ich odłożeniem, Rosja powraca do retoryki wielkomocarstwowej. Najdłużej trwało wychodzenie z XVII – wiecznej Wielkiej Smuty, ale bolszewicy jeszcze w trakcie trwania wojny domowej ruszyli na Zachód, a politykę ekspansji kontynuowali po 1939 roku. Podobnie mimo kryzysu lat 90. Moskwa nie zawahała się brutalnie dławić próby niepodległościowe w Czeczenii. Takie działania czasem się ze sobą naturalnie łączą. W Rosji istnieje pojęcie „małej zwycięskiej wojny”. Zwycięski konflikt ma podnieść prestiż państwa, głównie wśród własnych obywateli, którzy życiowe niedobory rekompensują sobie właśnie poczuciem wielkości. To przedziwne połączenie permanentnego kryzysu i imperialnej polityki powoduje, że Rosji nigdy nie wolno jej lekceważyć. Mimo nawet bardzo poważnych problemów jest ona stale skłonna do ekspansji.
To realistyczne podejście zmusza do prowadzenia wobec Rosji określonej polityki, która się jednak różni w zależności od państwa. Talleyrand mógł mówić o Rosji, która nigdy nie jest taka, na jaką wygląda, by przestrzec Napoleona przed wyprawą na Moskwę. Cała ta kampania była zresztą świetnym odzwierciedleniem tego powiedzenia. Wojsko rosyjskie unikało walki z Wielką Armią, sprawiając wrażenie, że jej się obawia, by wreszcie zadać jej ciosy, które zaprowadzą żołnierzy cara aż do Paryża.

Metternich z kolei mógł przestrzegać przed przecenianiem roli Rosji w zaprojektowanym przez siebie systemie bezpieczeństwa. Rosja jako jeden z głównych zwycięzców wojen napoleońskich wydawać się mógł europejskim hegemonem nie do złamania. Jednak jeszcze za życia Metternicha Rosja doznała upokarzającej porażki w wojnie krymskiej i fasada wielkiego mocarstwa okazała się nie tak silna.
Kanclerz Bismarck powtarzał, że sekretem jego polityki jest podpisany dobry traktat z Rosją. Politykę zagraniczną położonych między Francją a Rosją Niemiec oparł właśnie na sojusz z państwem carów. Nie był to jednak sojusz, który gwarantował pełnie bezpieczeństwa i pozwalał na rezygnację z oparcia polityki przede wszystkim na własnym potencjale.
Józef Piłsudski wychodził z założenia, że Rosja zawsze będzie imperialna, dlatego najlepiej by było maksymalnie oddalić ją do polskich granic. Kryzys związany z rewolucją i wojną domową dawał na to szanse, ale jednocześnie wcale zdaniem Marszałka nie powodował, że Rosji nie należy się obawiać. Rosja miał być przez to też czynnikiem integrującym cały region, bo nic tak przecież nie łączy jak wspólny wróg.
No i Winston Churchill – antykomunista, który zawarł sojusz z Józefem Stalinem, ale jak sam powiedział „jeśli Hitler zaatakowałby piekło, to dałby nawet szatanowi bardzo dobre referencje”. Władza Stalina w momencie zawiązywania tego sojuszu jednak chwiała się w posadach. Niemcy i ich sprzymierzeńcy w błyskawicznym tempie zajmowali obszary ZSRR. Szybko dotarto pod Moskwę, ale równie szybko sytuacja się odwróciła i finał był taki, że to Sowieci triumfowali w Berlinie.

Połączenie w Rosji zapóźnienia cywilizacyjnego z imperializmem jest źródłem także ambiwalentnej postawy Polaków wobec tego państwa. Z jednej strony, jest to kraj pogardzanych „kacapów”, niemal azjatyckich dzikusów. Z drugiej, jest to źródło lęku przed ponownym uciemiężeniem. Rosja jest w Polsce ucieleśnieniem zła. Jeśli by jej nie było, to trzeba by było ją wymyślić. Wielką obrazą jest stwierdzenie, że ktoś wspiera lub powtarza rosyjską narrację. A od tego gorsze jest już tylko uznanie kogoś za rosyjskiego agenta lub osobę prorosyjską. Warto zauważyć, że analogiczne stwierdzenia, w kontekście jakiegokolwiek innego kraju (np. że ktoś jest proniemiecki) nie robią tak złego wrażenia.
Powiedzenie „Rosja nigdy ani tak silna, ani tak słaba jak wydaje się być” przeżywa swój renesans nie tylko w Polsce, ale i w całej Europie od co najmniej 2014 roku. Rosja ma poważne problemy gospodarcze związane ze spadkiem cen ropy i gazu, dobija ją demografia i rosnący odsetek radykalnych islamistów w społeczeństwie, a mimo to Moskwa zdołała wszcząć wojnę na Ukrainie, anektować Krym, interweniować w Syrii oraz mieszać w sytuacji na Białorusi. Jednak tu znów mamy paradoks, bo patrząc na politykę Putina z perspektywy czasów ZSRR czy nawet początku prezydentury Jelcyna, to wcale ona nie rozszerza rosyjskich wpływów, lecz próbuje zahamować ich utratę. Aneksja Krymu i wojna na Donbasie całkowicie zniweczyła plan wejścia Ukrainy do Euroazjatyckiej Unii Gospodarczej, a Kijów podpisał umowę stowarzyszeniową z Unią Europejską. Próba przyłączenia Białorusi napotyka na opór, a Łukaszenka nauczył się też kupować ropę i gaz na Zachodzie. Jedynie wsparcie dla Asada w Syrii uratowało ostatni rosyjski przyczółek Rosji na Bliskim Wschodzie.
Morał z tego jest taki, że przy takim państwie jak Rosja nie ma sensu budować długoterminowych prognoz przebiegu wypadków. Można się tu wszystkiego spodziewać. Rosji nie wolno lekceważyć, ale nie wolno też się jej panicznie bać.