cookies

Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. Mogą też stosować je współpracujące z nami podmioty. W przeglądarce można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszego portalu bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia. Jeżeli nie zgadzasz się na używanie cookies możesz również opuścić naszą stronę. Więcej informacji w naszej polityce prywatności.

Piątek, 29.03.2024

Prawdziwy Ketling – dlaczego wysadził twierdzę w Kamieńcu Podolskim?

Jakub Wojas, 26.08.2022

Twierdza w Kamieńcu Podolskim na obrazie z XIX wieku

Hassling-Ketling of Elgin, czyli po prostu Ketling jest jednym z głównych bohaterów ostatniej części Trylogii Henryka Sienkiewicza, „Pan Wołodyjowski”. Szkot służący Rzeczpospolitej, wierny przyjaciel tytułowego „małego rycerza” broni wraz z nim twierdzy w Kamieńcu Podolskim, a następnie ginie pod jej gruzami po samobójczym wysadzeniu zamkowych prochów. Powieściowy (i filmowy) Ketling ginie, gdyż do serca wziął sobie słowa ślubowania, że będzie bronił warowni do ostatniej kropli krwi. A jak to było naprawdę?

Zacznijmy od tego, że Ketling wcale nie był Szkotem. Tak naprawdę nazywał się Hejking (pisał się także Heinkink lub Heinkling) i pochodził z Kurlandii, czyli z obszaru dzisiejszej Łotwy, który wówczas był polskim lennem. Nasz bohater nie był zatem imigrantem z dalekiego kraju, a obywatelem imperium Rzeczpospolitej. Sienkiewicz najprawdopodobniej dopiero w czasie pisania „Pana Wołodyjowskiego” dowiedział się o tym, gdyż wprowadził do książki postać przybranego ojca Ketlinga, który pochodził z Kurlandii i obdarzył Szkota herbem oraz majątkiem.

Powieściowy Ketling służył w „Potopie” u księcia Radziwiłła, gdzie Szkotów nie brakowało, tymczasem ten historyczny już od schyłku panowania Władysława IV należał do załogi Kamieńca Podolskiego. Nic nie wiadomo na temat jego doświadczeń wojennych sprzed 1672 roku. Najważniejsze i zarazem ostatnie karty swojego życia zapisał zatem właśnie w czasie tureckiego oblężenia kamienieckiej twierdzy.

Widok na twierdzę w Kamieńcu Podolskim pod koniec XVIII wieku.

14 sierpnia 1672 roku pod murami Kamieńca Podolskiego zgromadziło około 120 tysięcy żołnierzy i czeladzi osmańskiej. Hejking był wówczas majorem artylerii w twierdzy. W powieści (i w filmie) pokazano, że Wołodyjowski i Ketling przed podjęciem się obrony złożyli przysięgę. W przypadku naszego bohatera brzmiała ona tak:

Ślubuję za szczególne dobrodziejstwa, których w tej ojczyźnie doznałem do ostatniej kropli krwi zamku bronić i pierwej się pod gruzami jego pogrześć, zanimby noga nieprzyjacielska miała w jego mury wstąpić. A jako ze szczerego serca i szczerej wdzięczności przysięgę ową składam, tako mi dopomóż Bóg i święty Krzyż – Amen!

W rzeczywistości historyczny Jerzy Wołodyjowski – stolnik przemyski, faktyczny dowódca obrony twierdzy – oraz Hejking nie składali żadnej indywidualnej przysięgi, ale zbiorową wraz z zresztą obrońców w czasie mszy celebrowanej przez biskupa Wespazjana Lanckorońskiego. I wtedy padły słowa z ust wszystkich żołnierzy:

Ślubując wiernie przy naszym Bogu, przy naszym królu i przy twierdzy naszej do śmierci się trzymać.

Czyżby historyczny Wołodyjowski i Ketling wzięli te słowa do serca? Problem w tym, że Hejking nie był katolikiem, lecz protestantem i raczej w tej mszy nie brał udziału. Co do reszty obrońców, to nikt nie protestował, gdy po 12 dniach obrony ustalono warunki kapitulacji. Sam Wołodyjowski też nie miał najprawdopodobniej zamiaru się wysadzać, gdyż jego obowiązkiem było odprowadzenie żołnierzy do hetmana.

Zobacz także:

Jak wyglądały prawdziwe losy pułkownika Wołodyjowskiego

W każdym razie, kiedy obrońcy opuszczali twierdzę w arsenale wybuchły prochy. Pod gruzami zginęli m.in. pułkownik Wołodyjowski, który miał próbować jeszcze zbiec na koniu i Hejking, który jako odpowiedzialny za cekhauz rzekomo celowo rzucił ogień na skład amunicji. Dlaczego tak uczynił?

Widok Kamieńca Podolskiego na obrazie Marii Klass-Kazanowskiej

Przede wszystkim trzeba zaznaczyć, że to było całkowicie nieodpowiedzialne. Zgodnie z warunkami kapitulacji obrońcy mogli bezpiecznie opuścić zajmowane przez Turków miasto i dołączyć do swoich oddziałów. Ponadto oszczędzono także cywilnych mieszkańców, których w wypadku zdobycia czekałaby najpewniej okrutna śmierć. A było niemało obaw, że Kamieniec szybko padnie, gdyż artyleria przeciwnika swobodnie sięgała murów zamku. Turcy kuli też pod warownią kolejne miny, które ułatwiały im szturmy. Wybuch w prochowni mógł zostać odczytany jako naruszenie układu o poddaniu i jako taki doprowadzić do rzezi wycofujących się żołnierzy. Wysadzenia twierdz przez wycofujących się żołnierzy wprawdzie się zdarzały, np. tak uczynili Szwedzi uchodzący z Sandomierza w 1655 roku czy król Jan III oddający Turkom zamki w Barze i Międzyborzu w 1678 roku, jednak tym razem taki krok narażał życie wszystkich obrońców i mieszkańców.

Nieracjonalność postępowania Hejkinga tłumaczono różnie. Niektórzy wskazywali, że to nie on podpalił prochy, lecz nieostrożni i pijani żołnierze. Jeszcze inną interpretację podawał wspomniany już biskup Wespazjana Lanckoroński. Według niego innowierca chciał w ten sposób przykryć zaniedbania, których się dopuścił w prowadzeniu cekhauzu. Niewiele na to jednak wskazuje. Rzucanie ognia w arsenale jest jedną z najgłupszych możliwych opcji, by ukryć dokonane malwersacje. Zwłaszcza, że w zawierusze wojennej i w obliczu kapitulacji nie takie przewiny uchodziły płazem. Z kolei wersja o pijanych żołnierzach to najprawdopodobniej na poczekaniu stworzone wytłumaczenie, by uśmierzyć gniew Turków.

Badacz Trylogii Władysław Zawistowski skłania się do wizji z relacji Stanisława Makowieckiego – stolnika lataczowskiego, a prywatnie szwagra pułkownika Wołodyjowskiego. Stolnik wskazywał na rozpacz i poczucie honoru obrońców. Co do Wołodyjowskiego są poważne wątpliwość, czy w ogóle zdawał sobie sprawę z tego, co zamierza dowódca artylerii. Zwłaszcza, że szczątki pułkownika spoczęły w kościele franciszkanów w Kamieńcu, a taki honor samobójców z zasady nie spotykał. Jednak wyjaśnienia Makowieckiego zdają się pasować do Hejkinga. Przypomnijmy, że pierwowzór Ketlinga służył w twierdzy kamienieckiej od blisko 30 lat! Tu było całe jego życie. Nie miał innych doświadczeń wojennych. Być może nie wyobrażał sobie życia poza tym miejscem. Być może też nie mógł pogodzić się z tym, że tak wielka warownia pada po niespełna dwóch tygodniach. Trudno się dziwić, że w takiej sytuacji popadł w głęboką depresję.

Choć zatem Hejking nie składał przysięgi obrony zamku do ostatniej kropli krwi, to postanowił ją wypełnić. Warto dodać, że fakt złamania owego przyrzeczenia przez pozostałych obrońców nie spowodował, że czyniono im z tego jakiekolwiek zarzuty. Stolnik Makowiecki przechodzi nad tym do porządku dziennego. Ślubowanie mogło być w tym wypadku zabiegiem czysto retorycznym, który miał podnieść morale, lub istniał od niego niepisany i niewypowiedziany wyjątek, którym była honorowa kapitulacja.





Udostępnij ten artykuł

,

Polecane artykuły
pokaż wszystkie artykuły
Reklama
Wszelkie prawa zastrzeżone. © 2017 Kurier Historyczny. Projekt i wykonanie:logo firmy MEETMEDIA