cookies

Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. Mogą też stosować je współpracujące z nami podmioty. W przeglądarce można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszego portalu bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia. Jeżeli nie zgadzasz się na używanie cookies możesz również opuścić naszą stronę. Więcej informacji w naszej polityce prywatności.

Wtorek, 19.03.2024

POPy - Pełniący Obowiązki Polaków

Marcin Dzierżanowski, 12.10.2017

Konstanty Rokossowski witający w Warszawie Iwana Koniewa i Gieorgija Żukowa 20 maja 1955 r. Powyższe zdjęcie jest jednym z ostatnich, na których Konstanty Rokossowski w polskim mundurze występuje przed delegacją z ZSRR. Już rok później wróci on do Związku Sowieckiego i znów ubierze mundur identyczny co Koniew i Żukow.

Gdy w 1956 r. na fali październikowej odwilży Konstanty Rokossowski – od września 1949 r. marszałek Polski i minister obrony narodowej - opuszczał już na zawsze nasz kraj wraz z 500 sowieckim „doradcami”, miał utyskiwać, że w Polsce uchodził za Rosjanina, a w ZSRR za Polaka. Rokossowski był bowiem najważniejszym POPem, czyli Pełniącym Obowiązki Polaka – czerwonoarmistą skierowanym do Wojska Polskiego. Takich jak on przewinęło się przez polską armię tysiące.

Uzupełnianie braków kadrowych

Początkowo obecność sowieckich oficerów w Wojsku Polskim wynikała ze zwykłej pragmatyki. Tworzone pod auspicjami Moskwy Polskie Siły Zbrojne borykały się z potężnymi brakami kadry oficerskiej. Ci, którym udało się uniknąć zbrodni katyńskiej, w większości znaleźli się w Armii Andersa i wraz z nią ewakuowali się do Persji. W ZSRR zaś pozostali zazwyczaj ci oficerowie, którzy już wcześniej deklarowali współpracę z Sowietami przy tworzeniu polskiej armii, tym razem niepodporządkowanej polskiemu rządowi na uchodźstwie.

Było ich jednak niewielu. W 1943 r. w trakcie formowania pierwszej polskiej jednostki pod auspicjami Sowietów, 1. Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki uwidoczniły się poważne braki kadrowe. Władze sowieckie zaczęły uzupełniać te luki swoimi ludźmi. Aby uwiarygodnić całe działanie do polskiej armii kierowano tych oficerów Armii Czerwonej, którzy albo mieli polskiej pochodzenie, albo przynajmniej polsko brzmiące nazwisko. W rezultacie, jesienią 1944 r. na 159 etatów w Sztabie Głównym WP aż 110 objęli oficerowie Armii Czerwonej. W całej armii było ich wówczas ok. 7 tys., a do końca wojny już aż 20 tys.

Podporucznik i czołgiści Brygady Pancernej im. Bohaterów Westerplatte. Wielce prawdopodobne, że cała czwórka służyła wcześniej w Armii Czerwonej.

Niektóre jednostki w przeważającej części były obsadzane czerwonoarmistami. W szczególności dotyczyło to tych oddziałów, w których znajdował się zaawansowany technicznie sprzęt. W 1. Brygadzie Pancernej im. Bohaterów Westerplatte Sowieci obsadzali niemal wszystkie stanowiska oficerskie. Analogiczna sytuacja występowała w 1. Pułku Lotnictwa Myśliwskiego „Warszawa”.

Po 1945 r. marszałek Michał Rola-Żymierski, człowiek o nieciekawej kryminalnej i agenturalnej przeszłości, nieoczekiwanie przystąpił do sukcesywnego zastępowania sowieckich oficerów Polakami. Nierzadko byli to powracający do ojczyzny żołnierze Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie lub oficerowie z oflagów. Proces ten został jednak zahamowany po 1948 r., kiedy to przy tropieniu „odchyleń prawicowo-nacjonalistycznych” Żymierski stracił swoje stanowisko, a następnie trafił do więzienia.

Sowiecka kontrola

Na czele polskiej armii stanął wówczas marszałek Marian Spychalski. Był on już bardziej otwarty na „doradców” z  ZSRR. W tym czasie aresztowano bądź usunięto z funkcji blisko 9 tys. polskich wojskowych, na których miejsce przybyło sporo Sowietów. Wiązało się to z przygotowaniami do III wojny światowej. Stalin chciał mieć całkowitą kontrolę nad polską armią, dlatego musiał oddelegować tam swoich ludzi. Wielkim zwolennikiem sowietyzacji wojska był również Bolesław Bierut, który osobiście miał prosić generalissimusa o przysłanie większej ilości czerwonoarmistów i zachowanie jednostek NKWD w Polsce.

Od lewej: gen. Stefan Mossor, mar. Michał Rola-Żymierski, gen.(później mar.) Marian Spychalski, gen. Stanisław Zawadzki. Pomimo wielu grzechów na sumieniu Rola-Żymierski promował w Wojsku Polskim oficerów sanacyjnych, jak gen. Mossor. Po objęciu kierownictwa nad armią przez Spychalskiego dla takich jak Mossor nie było już miejsca.

Od 1948 do 1953 r. wielkość armii powiększono niemal trzykrotnie. Nad wszystkim czuwał marszałek Konstanty Rokossowski, który był też wicepremierem, członkiem Biura Politycznego KC PZPR, a do 1955 r. pełnił funkcję zastępcy dowódcy sił zbrojnych Układu Warszawskiego. W latach 1949-1954 w polskiej armii służyło 1427 czerwonoarmistów. Warto jednak dodać, że Sowieci dominowali w wyższej kadrze dowódczej. W 1953 r. na 56 generałów aż 40 pochodziło z ZSRR.

Czerwonoarmiści szczególnie dominowali w dziedzinach związanych z „bezpieczeństwem”. Do 1945 r. stanowili niemal wyłączną kadrę okrytej złą sławą Informacji Wojskowej, czyli wojskowego kontrwywiadu. Głównym zajęciem tej służby było jednak tropienie i zwalczanie „wrogich ideologicznie elementów”. Dowódcami tego wojskowego UB zawsze zostawali oficerowie wywodzący się z Armii Czerwonej.

Trzeba również wspomnieć o sowietnikach, czyli wszechmocnych doradcach w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego. Choć często ich stopnie były niższe, niż kierowników delegatur czy departamentów MBP to jak sami mówili ich „pagony był cięższe”. Rola sowietników nie polegała jednak na ścisłej kontroli działań polskiego UB, lecz byli oni czymś w rodzaju „ostatecznej instancji”. To oni też wprowadzili do UB metody znane z NKWD.

Obsadzanie kluczowych w wojsku stanowisk przez Sowietów towarzyszyło oczyszczanie go z niepewnych elementów. W 1951 r. odbył się proces generałów Stanisława Tatara, Franciszka Hermana, Jerzego Kirchmayera oraz Stefana Mossora. Oskarżeni o antypolski spisek skazani zostali na dożywocie. W podobnych procesach skazano aż 86 oficerów, w tym 40 na karę śmierci.

Kim byli?

POPy zazwyczaj byli ludźmi ze społecznego awansu, którzy u Wielkiego Brata realizowali zaszczepiane później na polskim gruncie hasło „nie matura, lecz chęć szczera zrobi z ciebie oficera”. Jedynie 26 proc. z nich mogło poszczycić się wykształceniem podstawowym. Język polski znali niekiedy tylko w stopniu podstawowym. Lecz nawet, gdy nic nie mówili, to bardzo łatwo było ich rozpoznać. Przykładowo, w Warszawskiej Dywizji Kawalerii, oficerów sowieckich poznawano po zwyczaju noszenia czapki po kozacku, czyli w ten sposób, aby kosmyki włosów spod niej wystawały. Częstą praktyką było również salutowanie ręką przez czerwonoarmistów, a nie na dwa palce, jak było to przyjęte w Wojsku Polskim.

Wiele było przypadków nadużywania alkoholu przez tych żołnierzy, wszczynania burd czy dopuszczania się przestępstw. Dla przykładu, Anatol Wojnowski, sowiecki oficer, który uważał przydzielenie w 1943 r. do polskiej armii jako zsyłkę, po jednej z libacji alkoholowych zaczął strzelać do polskich wartowników, straszliwie przy tym lżąc na Polskę i Polaków. Takie postawy nie były odosobnione. Dla wielu POPów służba w polskim wojsku było karą. Zdarzały się jednak również przypadki (re)polonizacji. Nieoczekiwanie, niektórzy dawni generałowie Armii Czerwonej zaczęli faworyzować dawnych oficerów sanacyjnych w ludowym Wojsku Polskim. Natomiast o Rosjanach wypowiadali się wręcz obelżywie.

Gen. Bolesław Kieniewicz należał do tych, którzy dzięki służbie w Polsce wrócili do korzeni.

Takim generałem był Bolesław Kieniewicz. Pochodził on z drobnej szlachty litewskiej. W 1926 r. trafił do Armii Czerwonej. W 1943 r. jako pułkownika skierowano go do formującego się polskiego wojska. Tam dowodził m.in. 4. Dywizją Piechoty. Nie był kryształową postacią. Po wojnie stał na czele Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, zwalczającego podziemie antykomunistyczne. Oskarżano go również o malwersacje finansowe. Jednak choć w 1954 r. został odesłany do Moskwy to po kilku latach wrócił do Polski i mieszkał tu aż do śmierci.

W sumie ok. 800 dawnych oficerów Armii Czerwonej na powrót poczuło się Polakami i zamiast wracać do Kraju Rad poprosiło o polskie obywatelstwo. Ci, którzy nie mogli wyrwać się z ZSRR przynajmniej poprosili o pochówek w Polsce.

Propozycję otrzymania polskiego obywatelstwa miał rzekomo też dostać Konstanty Rokossowski. Odmówił jednak pozostania w PRL. Jak zarzeka się jego rodzina do końca życia czytał polskie gazety i otaczał się polską kulturą. I właśnie w tym ostatnim czynniku należałoby szukać przyczyn powrotu do kraju przodków dawnych POPów. Choć po odwilży w 1956 r. nie mogli już liczyć na taką karierę jak w ZSRR, to polskość po kilku latach pobytu stała się dla nich o wiele atrakcyjniejsza, niż sowieckość czy nawet rosyjskość.





Udostępnij ten artykuł

,

Polecane artykuły
pokaż wszystkie artykuły
Reklama
Wszelkie prawa zastrzeżone. © 2017 Kurier Historyczny. Projekt i wykonanie:logo firmy MEETMEDIA