Często utyskuje się, zresztą słusznie, że polskie powstania nie są zbyt popularnym tematem podejmowanym przez filmowców. Czy ktoś np. zna film fabularny o powstaniu listopadowym? Nie, bo nigdy nie powstał. Jeszcze kilka lat temu narzekano na brak współczesnej produkcji o powstaniu warszawskim, choć o tym zrywie powstało akurat najwięcej filmów i seriali. W przypadku powstania styczniowego, jak na polskie standardy, również nie jest najgorzej. Jednak ostatni film, który opowiada o tych wydarzeniach robi to w dość przewrotny sposób.
„Ostatnia ofiara powstania styczniowego” – tak mówił o swoim filmie „Szwadron” Juliusz Machulski. Produkcja z 1992 r. poniosła frekwencyjną porażkę w kinach. Co gorsza, pochłonęła masę pieniędzy i o mało nie doprowadziła do bankructwa studia filmowego Zebra. Na szczęście budżet i film udało się spiąć dzięki zagranicznym koproducentom z Belgii, Francji i Ukrainy. Jednakże już na początku realizacji reżyser, znany z popularnych komedii, rzucił się na głęboką wodę i temat w gruncie rzeczy dla siebie nieznany. Podstawą dla scenariusza „Szwadronu” były dwa opowiadania Stanisława Rembeka „Igła wojewody” i „Przekazana sztafeta”. Powstanie styczniowe widzimy tu oczami tego, który ma je zwalczać – barona Jeremina (Radosław Pazura), oficera rosyjskich dragonów. Przybywa on do Polski sądząc, że weźmie udział w „trochę większych manewrach”. Młody, niedoświadczony żołnierz musi się jednak zmierzyć z okrutną wojną, która w niczym nie przypomina jego wyobrażeń o zdobywaniu wojskowej sławy.
W filmie Machulskiego uderza nie tylko realizm partyzanckiej wojny. Jest on tak naprawdę tłem dla przekazu bardziej znaczącego. Otóż, Jeremin służy w szwadronie rotmistrza Dobrowolskiego (w tej roli znakomity Janusz Gajos) – Polaka, wiernie służącemu carowi, który nie ma żadnej litości dla powstańców, wykazuje się wręcz większą gorliwością w wykonywaniu swoich obowiązków, niż jego rosyjscy koledzy. Młodego barona takie postępowanie wyraźnie razi. Tym bardziej, że zaczyna dostrzegać słuszność w działaniach przeciwników.
W filmie widzimy wiarę, a nawet fanatyzm powstańców. Obok nich pojawiają się postawy służalcze i zdradzieckie. To co jednak wydobywa Machulski z opowiadań Rembeka, to polskość, która wyraża się w niesłabnącym pragnieniu wolności. To ona skłania filmowych bohaterów, którzy etnicznie nie są Polakami, do wspierania powstańców, ryzykowania nawet życiem dla chwili swobody. Polskość tym samym staje się w filmie kwestią wyboru, co najlepiej wyraża scena wieszania z wyroku Polaka na carskiej służbie żydowskiego chłopca, który w ostatnich słowach mówi „w imieniu wszystkich ludzi, którzy pragną, aby Rosjanie nie uciskali Polaków".
Natomiast Dobrowolski, mimo że nadal deklaruje się jako Polak, przyjmuje tu postawę dekonstruktora polskiej tożsamości. Irytuje go postawa rodaków. W jednej ze scen mówi o nich: „nie chcieli czekać: wszystko albo nic. No to mają nic”. Można się domyślać, że rotmistrz to dawny zwolennik działań margrabiego Wielopolskiego. Uważa się za realistę, który na swój sposób, poprzez służbę carowi-królowi Polski, wypełnia obowiązek wobec ojczyzny. Lecz widz do niego i jemu podobnych nie odczuwa sympatii. W swoich działaniach Dobrowolski jest bardziej rosyjski od samych Rosjan, a przy tym chamski i perfidny. Z kolei powstańcy, choć przegrani, są tu niezłomnymi idealistami, którzy działają w imię słusznych celów. U innego idealisty – barona Jeremina obowiązek zwalczania tych ludzi budzi poczucie wewnętrznej klęski.
Machulski w „Szwadronie” nie idzie tropem odbrązowników. Nie gani powstańców styczniowych za ich brak realizmu. Wręcz przeciwnie, chwali ich postawę, wskazując, że ruszyli do walki, bo Polak nie może żyć bez wolności, a ona właśnie stanowi esencje jego tożsamości.
Film jest też dobrze sfotografowany, z znakomitą muzyką, kostiumami i scenografią. Można jedynie utyskiwać, że akcja czasami się dłuży i mało tu scen typowo batalistycznych (poza jedną bitwą), które mogłyby lepiej zobrazować piekło wojny partyzanckiej.
Niestety, „Szwadron” nie trafił w swój czas. Na początku lat 90. ludzi bardziej interesowały produkcje amerykańskie niż rozliczenia z powstaniem styczniowym. Tamte niedocenienie przez widzów można dziś na szczęście naprawić i sięgnąć po ten, od niedawna odrestaurowany cyfrowo, znakomity i ważny film.
Nasza ocena 8/10