cookies

Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. Mogą też stosować je współpracujące z nami podmioty. W przeglądarce można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszego portalu bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia. Jeżeli nie zgadzasz się na używanie cookies możesz również opuścić naszą stronę. Więcej informacji w naszej polityce prywatności.

Piątek, 29.03.2024

Polskość oczami wroga

Kamil Byk, 21.01.2018

W filmie Juliusza Machulskiego "Szwadron" szczególnie pieczołowicie odwzorowano mundury rosyjskich żołnierzy. Na zdjęciu w roli oficerów rosyjskich dragonów, od lewej: Radosław Pazura, Janusz Gajos i Tomasz Stockinger.

Często utyskuje się, zresztą słusznie, że polskie powstania nie są zbyt popularnym tematem podejmowanym przez filmowców. Czy ktoś np. zna film fabularny o powstaniu listopadowym? Nie, bo nigdy nie powstał. Jeszcze kilka lat temu narzekano na brak współczesnej produkcji o powstaniu warszawskim, choć o tym zrywie powstało akurat najwięcej filmów i seriali. W przypadku powstania styczniowego, jak na polskie standardy, również nie jest najgorzej. Jednak ostatni film, który opowiada o tych wydarzeniach robi to w dość przewrotny sposób.

„Ostatnia ofiara powstania styczniowego” – tak mówił o swoim filmie „Szwadron” Juliusz Machulski. Produkcja z 1992 r. poniosła frekwencyjną porażkę w kinach. Co gorsza, pochłonęła masę pieniędzy i o mało nie doprowadziła do bankructwa studia filmowego Zebra. Na szczęście budżet i film udało się spiąć dzięki zagranicznym koproducentom z Belgii, Francji i Ukrainy. Jednakże już na początku realizacji reżyser, znany z popularnych komedii, rzucił się na głęboką wodę i temat w gruncie rzeczy dla siebie nieznany. Podstawą dla scenariusza „Szwadronu” były dwa opowiadania Stanisława Rembeka „Igła wojewody” i „Przekazana sztafeta”. Powstanie styczniowe widzimy tu oczami tego, który ma je zwalczać – barona Jeremina (Radosław Pazura), oficera rosyjskich dragonów. Przybywa on do Polski sądząc, że weźmie udział w „trochę większych manewrach”. Młody, niedoświadczony żołnierz musi się jednak zmierzyć z okrutną wojną, która w niczym nie przypomina jego wyobrażeń o zdobywaniu wojskowej sławy.

 

W filmie Machulskiego uderza nie tylko realizm partyzanckiej wojny. Jest on tak naprawdę tłem dla przekazu bardziej znaczącego. Otóż, Jeremin służy w szwadronie rotmistrza Dobrowolskiego (w tej roli znakomity Janusz Gajos) – Polaka, wiernie służącemu carowi, który nie ma żadnej litości dla powstańców, wykazuje się wręcz większą gorliwością w wykonywaniu swoich obowiązków, niż jego rosyjscy koledzy. Młodego barona takie postępowanie wyraźnie razi. Tym bardziej, że zaczyna dostrzegać słuszność w działaniach przeciwników.

W filmie widzimy wiarę, a nawet fanatyzm powstańców. Obok nich pojawiają się postawy służalcze i zdradzieckie. To co jednak wydobywa Machulski z opowiadań Rembeka, to polskość, która wyraża się w niesłabnącym pragnieniu wolności. To ona skłania filmowych bohaterów, którzy etnicznie nie są Polakami, do wspierania powstańców, ryzykowania nawet życiem dla chwili swobody. Polskość tym samym staje się w filmie kwestią wyboru, co najlepiej wyraża scena wieszania z wyroku Polaka na carskiej służbie żydowskiego chłopca, który w ostatnich słowach mówi w imieniu wszystkich ludzi, którzy pragną, aby Rosjanie nie uciskali Polaków".

Natomiast Dobrowolski, mimo że nadal deklaruje się jako Polak, przyjmuje tu postawę dekonstruktora polskiej tożsamości. Irytuje go postawa rodaków. W jednej ze scen mówi o nich: „nie chcieli czekać: wszystko albo nic. No to mają nic”. Można się domyślać, że rotmistrz to dawny zwolennik działań margrabiego Wielopolskiego. Uważa się za realistę, który na swój sposób, poprzez służbę carowi-królowi Polski, wypełnia obowiązek wobec ojczyzny. Lecz widz do niego i jemu podobnych nie odczuwa sympatii. W swoich działaniach Dobrowolski jest bardziej rosyjski od samych Rosjan, a przy tym chamski i perfidny. Z kolei powstańcy, choć przegrani, są tu niezłomnymi idealistami, którzy działają w imię słusznych celów. U innego idealisty – barona Jeremina obowiązek zwalczania tych ludzi budzi poczucie wewnętrznej klęski.

Machulski w „Szwadronie” nie idzie tropem odbrązowników. Nie gani powstańców styczniowych za ich brak realizmu. Wręcz przeciwnie, chwali ich postawę, wskazując, że ruszyli do walki, bo Polak nie może żyć bez wolności, a ona właśnie stanowi esencje jego tożsamości.

Film jest też dobrze sfotografowany, z znakomitą muzyką, kostiumami i scenografią. Można jedynie utyskiwać, że akcja czasami się dłuży i mało tu scen typowo batalistycznych (poza jedną bitwą), które mogłyby lepiej zobrazować piekło wojny partyzanckiej.

Niestety, „Szwadron” nie trafił w swój czas. Na początku lat 90. ludzi bardziej interesowały produkcje amerykańskie niż rozliczenia z powstaniem styczniowym. Tamte niedocenienie przez widzów można dziś na szczęście naprawić i sięgnąć po ten, od niedawna odrestaurowany cyfrowo, znakomity i ważny film.

Nasza ocena 8/10





Udostępnij ten artykuł

,

Polecane artykuły
pokaż wszystkie artykuły
Reklama
Wszelkie prawa zastrzeżone. © 2017 Kurier Historyczny. Projekt i wykonanie:logo firmy MEETMEDIA