cookies

Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. Mogą też stosować je współpracujące z nami podmioty. W przeglądarce można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszego portalu bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia. Jeżeli nie zgadzasz się na używanie cookies możesz również opuścić naszą stronę. Więcej informacji w naszej polityce prywatności.

Czwartek, 28.03.2024

Polskie okręty podwodne w II wojnie światowej

Łukasz Gajda, 14.10.2017

ORP „Orzeł" wpływa do portu w Gdyni

Chociaż polska flota podwodna przed 1939 r. była niewielka, to w pełni udowodniła swoją wartość w czasie II wojny światowej. Polscy podwodniacy potrafili uniknąć niewoli, atakować konwoje przeciwnika i wrogie okręty, w czym wzbudzali powszechny podziw.

Wrzesień 1939

Na przełomie lat 20. i 30. Polska Marynarka Wojenna zakupiła trzy pierwsze okręty podwodne: ORP „Ryś”, ORP „Żbik” i ORP „Wilk”. Tuż przed wojną powiększono ten stan o: ORP „Orzeł” i ORP „Sęp”. Jednostki te na wypadek wybuchu konfliktu z Niemcami, w ramach operacji „Worek”, miały zostać rozmieszczone wzdłuż Półwyspu Helskiego. Każdy z nich działał w określonym sektorze, gdzie jego zadaniem było wychwytywanie statków i okrętów przeciwnika.

Wrzesień 1939 r. nie był jednak czasem wielkich sukcesów polskich okrętów podwodnych. Krigsmarine nie wykazywało w tym czasie specjalnej aktywności, to też nie było okazji do wykazania się. Wyjątek stanowiło zatopienie niemieckiego trałowca M 85 wraz z 24 marynarzami, który padł ofiarą miny postawionej przez „Żbika”.

Zbliżająca się jednakże klęska na lądzie powodowała, że aby uniknąć przechwycenia przez Niemców, należało się ewakuować. „Żbik”, „Ryś” i „Sęp” wycofały w kierunku szwedzkiej Gotlandii. Tam działały do wyczerpania paliwa, a następnie zostały internowane na wyspie. „Wilk” postanowił przebijać się przez cieśniny duńskie do Wielkiej Brytanii. Z powodu uszkodzenia musiał ten kontrolowany przez Niemców obszar przekraczać wynurzony.

Odyseja „Orła”

Najbardziej dramatyczne okazały się losy „Orła”. Od początku wojny jej dowódca kmdr Henryk Kłoczkowski skarżył się na silne bóle żołądka. Fakt ten znacząco opóźnił działania okrętu w pierwszych dniach września 1939 r. Potem nie było lepiej. We wrześniu „Orzeł” właściwie nie walczył i skierował się w stronę Gotlandii. Tam choroba dowódcy na tyle niby się nasiliła, że ten nie był już w stanie dowodzić okrętem. Wielu widziało jednak w tym zwykłą symulację. 

W celu dokonania napraw i poddania dowódcy opiece lekarskiej „Orzeł” skierował się w stronę estońskiego Tallina. Do tego portu dotarł 14 września 1939 r. Kłoczkowski natychmiastowo został przewieziony do szpitala, a dowództwo nad okrętem przejął jego zastępca kpt. Jan Grudziński. Niedługo miało się okazać, że to on ma podjąć najtrudniejsze decyzje.

Kapitan Jan Grudziński

Władze estońskie na skutek niemieckich nacisków zdecydowały się internować polski okręt podwodny. „Orzeł” pozbawiony został części torped, amunicji oraz map. Załoga postanowiła jednak się ratować. W nocy z 17 na 18 września 1939 r. zagasły reflektory, które oświetlały port. Polscy marynarze obezwładnili estońskich strażników i w ciemnościach wyszli na pełne morze. Bez map i z małą ilością amunicji „Orzeł” przedarł się przez Bałtyk i cieśniny duńskie do brytyjskiej bazy nad zatoką Firth of Forth.

W Wielkiej Brytanii okręt przeszedł remont, a następnie został włączony do służby na Morzu Północnym. Można dodać nudnej służby, gdyż przez niemal rok nie działo się praktycznie nic. Przełomowym wydarzeniem okazało się z pozoru błahe wykrycie u wybrzeży Norwegii 8 kwietnia 1940 r. niemieckiego statku pasażerskiego „Rio de Janerio”. Polski okręt, zgodnie z procedurami, wezwał załogę do opuszczenia statku. Z „Rio de Janerio” spuszczono wówczas co prawda szalupę jednak nie wykonywała ona żadnego ruchu. Statek otrzymał wtedy od „Orła” 5-miniutowe ultimatum. Reakcji nie było nadal. Dopiero wówczas polski okręt odpalił trzy torpedy, które zatopiły statek.

Byłaby to typowa akcja okrętu podwodnego, gdyby nie fakt, że wśród pływających członków tego niby cywilnego statku odnaleziono ok. 400 umundurowanych żołnierzy niemieckich. Był to jeden ze znaków zwiastujących niemiecką inwazję na Norwegię. „Orzeł” poinformował o tym swoje zwierzchnictwo, które przekazało informacje Brytyjczykom. Ci jednak całkowicie zignorowali ten sygnał o zbliżającym się kolejnym ataku III Rzeszy.

Koniec „Orła” okryty jest tajemnicą. Nie wrócił on z jednego ze swoich patroli na Morzu Północnym pomiędzy 22 a 30 lipca 1940 r. Istnieją różne teorie na temat tego, gdzie i przez kogo został zatopiony. Jedna z nich jest wersja o przypadkowym ostrzale przez brytyjski samolot. Inni wskazują, że bardziej prawdopodobne jest to, że okręt wszedł na minę, których było wtedy pełno na Morzu Północnym. Poszukiwania wraku trwają do dziś.

Los „Wilka” i nowe nabytki

Służbę patrolową na Morzu Północnym pełnił również ORP „Wilk”. Miał on swoim koncie staranowanie 20 czerwca 1940 r., a następnie zatopienie niezidentyfikowanego obiektu. Mógł to być niemiecki U 102 bądź okręt holenderski, lub…zwykła boja. Niemniej taranowanie przyczyniło się do uszkodzenia „Wilka”, co w konsekwencji doprowadziło do jego wycofania ze służby w styczniu 1941 r.

Polska Marynarka Wojenna wzbogaciła się jednak w czasie wojny także o nowe okręty. Od Wielkiej Brytanii udało się uzyskać HMS „Urchin”, późniejszy ORP „Sokół”. Ze Stanów Zjednoczonych przybył przestarzały S-25, który został „Jastrzębiem”. Jego historia okazała się bardzo krótka. 25 kwietnia 1942 r. wypłynął on na patrol w rejonie północnej trasy konwojów alianckich do ZSRR. Z powodu usterki musiał zboczyć nieco z wyznaczonego sektora działania i 2 maja 1942 r. natknął się na konwój PQ-11 osłaniany przez norweski kontrtorpedowiec i brytyjski trałowiec. Okręty te omyłkowo wzięły „Jastrzębia” za jeden z U-bootów i go ostrzelały. Polska jednostka zatonęła. Zginęło pięciu członków załogi, natomiast sześciu udało się uratować.

Po tej tragedii Brytyjczycy przekazali Polsce zupełnie nowy okręty, ochrzczony nazwą „Dzik”. Wszedł do służby pod koniec 1942 r. Razem z „Sokołem” miał się stać kolejną legendą Polskiej Marynarki Wojennej.

Straszne bliźniaki

ORP „Sokół" rozpoczął swoją służbę 19 stycznia 1941 r. Zasilała go głównie załoga „Wilka”, choć przy rekrutacji do nowej jednostki pominięto jego kapitana kmdr Bogusława Krawczyka. To mogło przyczynić się do podjęcia tragicznej decyzji przez tego oficera. Komandor popełnił bowiem samobójstwo. Dowództwo źle oceniało jego dotychczasowe kierowanie okrętem, winiąc go za brak dyscypliny i słabe morale. W ostatnich słowach kmdr Krawczyk napisał: „Sumienie mam spokojne. Honor opłacam sam”.

Załoga ORP Sokół w porcie w Gibraltarze

Do jednego z największych sukcesów „Sokoła” należało zatopienie krążownika pomocniczego „Citta di Palermow” w październiku 1941 r. W trakcie tego samego patrolu, 2 listopada poszedł również na dno włoski frachtowiec „Balilla”. Z kolei podczas kolejnej wyprawy, od 13 do 27 listopada, „Sokół” podjął śmiałe próby ataku na włoską bazę Navarino. Po pierwszym niepowodzeniu, gdzie ledwo udało mu się ujść, za drugim razem polski okręt przedostał się przez sieci zabezpieczające wejście do portu i oddał strzały w stronę cumujących przy nadbrzeżu jednostek przeciwnika. 21 listopada „Sokół” zaatakował ponownie. Tym razem był to konwój wypływający z tej baz.

Dużym sukcesem „Sokoła” było też zatopienie włoskiego szkunera „Giusepina”, 12 lutego 1942 r. Dzięki temu udało się przechwycić mapy z zaznaczonymi polami minowymi na Morzu Śródziemnym. W lipcu 1942 r. polski okręt został skierowany na remont do Wielkiej Brytanii. Do służby na Morzu Śródziemnym wrócił wiosną 1943 r. Od tego momentu działał wraz z „Dzikiem”, który miał już za sobą pierwsze patrole u wybrzeży Norwegii. Następnie, w czasie swojego pierwszego rejsu na Morzu Śródziemnym, 24 maja „Dzik” uszkodził włoski zbiornikowiec „Carnaro’. Był to dopiero początek jego sukcesów.

Od października 1943 r. „Sokół” i „Dzik” operowały z portu w Bejrucie. Po roku ich skuteczność, w tropieniu i zatapianiu okrętów nieprzyjaciela przyczyniła się do nadania im miana „strasznych bliźniaków”. Łącznie w czasie wszystkich działań bojowych „Sokół” na 32 patrole zatopił 14 statków, natomiast „Dzik” 5 w trakcie 12 patroli.

Po wojnie „Sokół” trafił do Royal Navy, gdzie służy do 1949 r. Później był złomowany. „Dzik” z kolei w ramach dzierżawy znalazł się w Danii. Tam pełnił służbę do 1957 r. Rok później, już w Wielkiej Brytanii dokończył żywota w podobny sposób jak jego „bliźniak”.

Do Polski wróciły  jedynie okręty internowane w Szwecji: „Sęp”, „Ryś” i „Żbik”. Część załóg innych jednostek podwodnych walczących w II wojnie światowej również zdecydowała się na służbę w powojennej polskiej flocie. Dawni marynarze II RP szybko jednak mieli się przekonać, że w nowej Marynarce Wojennej coraz więcej mają do powiedzenia sowieccy doradcy.





Udostępnij ten artykuł

,

Polecane artykuły
pokaż wszystkie artykuły
Reklama
Wszelkie prawa zastrzeżone. © 2017 Kurier Historyczny. Projekt i wykonanie:logo firmy MEETMEDIA