cookies

Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. Mogą też stosować je współpracujące z nami podmioty. W przeglądarce można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszego portalu bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia. Jeżeli nie zgadzasz się na używanie cookies możesz również opuścić naszą stronę. Więcej informacji w naszej polityce prywatności.

Sobota, 20.04.2024

Polski Madagaskar, czyli co by było gdyby II RP miała kolonie?

Andrzej Jaworski, 08.04.2020

Defilada paramilitarnych oddziałów Ligii Morskiej i Kolonialnej z okazji Dnia Morza w Toruniu, 1939 r.

W latach 30. XX wieku Polskę opanowała istna mania kolonialna. Posiadanie zamorskich posiadłości miało być nie tylko oznaką prestiżu, ale też rozwiązaniem toczących II Rzeczpospolitą problemów społecznych czy gospodarczych. Ale gdyby II RP rzeczywiście takie terytoria uzyskała, to II wojna światowa i okres powojenny mógł wyglądać zupełnie inaczej.

Pierwsze pomysły, by Polska objęła swoją zwierzchnością jakieś zamorskie obszary pojawiły się tuż po I wojnie światowej. Wówczas Liga Narodów przekształcała dotychczasowe kolonie niemieckie i posiadłości tureckie w terytoria mandatowe. Od zwykłych kolonii różniło je to, że zakładano, że w przyszłości staną się one niepodległe, a mandatariusz ma jedynie pomóc w uzyskaniu samodzielność. W praktyce różnice były niewielkie. Większość mocarstw traktowała swoje terytoria mandatowe podobnie jak pozostałe kolonie.

Polska z tego tortu jednak nic nie dostała, chociaż postulaty, by np. jakiąś byłą niemiecką kolonię otoczyć swoją opieką pojawiały się przez całe dwudziestolecie. W szczególności propagandę kolonialną prowadziła Liga Morska i Kolonialna (dawniej Ligia Morska i Rzeczna). Jeszcze w 1930 roku organizacja ta liczyła 50 tys. członków, by w 1939 roku rozrosnąć się do blisko 1 mln. Do tego dochodziły również szkolne koła LMiK, które skupiały 312 tys. młodzieży z miast i wsi z całej Polski. Co ciekawe, najwięcej członków Ligii było na Górnym Śląsku, gdzie tradycje wspierania kolonializmu przejęto z czasów pruskich. Przez to tu dobrze rozumiano, że zamorskie posiadłości to rynek zbytu dla śląskiego węgla.

Demonstracja Ligii Morskiej i Kolonialnej

Liga szacowała, że Polsce należy się 10 proc. dawnych kolonii niemieckich, czyli ok. 300 tys. km kw. To jednak nie zmieniało nastawienia Ligii Narodów, ale LMiK nie załamywało rąk. Planowano powołanie Polskiej Szkoły Nauk Kolonialnych, wysyłanie oficerów i urzędników na staże do kolonii państw sojuszniczych czy wprowadzenie kolonialnego umundurowania w Wojsku Polskim. Pojawiły się także konkretne próby stworzenia polskich kolonii.

Już w 1928 roku Ligia, jeszcze jako Rzeczna i Morska, zwróciła uwagę na Angolę – wówczas kolonię portugalską. Portugalia jednak była wtedy dość biedna i jej imperium kolonialne było jedynie pozostałością po czasach świetności. Plan był całkiem prosty. Część Angoli mieli zasiedlić polscy osadnicy. Gdy byłoby ich już dosyć dużo, to siłą rzeczy Lizbona musiałaby się z nimi liczyć, a wtedy łatwiej dałoby się wywalczyć jakiś polski samorząd, a potem, kto wie? Być może ten teren zostałby oderwany od reszty kraju. Podobny schemat próbowano zastosować również w Brazylii, która już wcześniej była częstym kierunkiem wyjazdów Polaków. Liga chciała, aby cała polska emigracja udawała się do jednego miejsca, które w przyszłości stałoby się polską kolonią. W obydwu przypadkach jednak próby te spotkały się z dezaprobatą gospodarzy tych ziem. Polskie plany kolonialne szybko przedostały się do prasy portugalskiej i brazylijskiej, co poskutkowało zablokowaniem dalszego polskiego osadnictwa.

Niby-murzyński żołnierz polski podczas defilady
Ligii Morskiej i Kolonialnej

Bywało i tak, że to polskie władze musiały się tłumaczyć z działań Ligii Morskiej i Kolonialnej. Największym blamażem okazała się sprawa liberyjska. W latach 1932-1934 Liberię oskarżano o stosowanie systemu pracy niewolniczej. Liga Narodów groziła przekształceniem tego jednego z dwóch obok Abisynii niezależnych państw afrykańskich w terytorium mandatowe. Liberia postanowiła zatem wzmocnić relacje z Polską, będącą sprawozdawcą jej sprawy w Radzie Ligii Narodów. To od razu wzbudziło zainteresowanie działaczy LMiK. Doszło nawet do zawarcia umowy między rządem liberyjskim a tą organizacją. Polska na jej postawie miała m.in. uzyskać 50 plantacji, strefy wolnocłowe w portach i prawo do poszukiwań geologicznych, a w rzekomej tajnej klauzuli możliwość stworzenia na wypadek wojny 100-tysięcznej armii ochotniczej na terytorium Liberii. Umowa jednak nie przekuła się na realne działania. Nie było pomysłu jak nawiązać z afrykańskim państwem korzystne relacje handlowe. Nie było także wystarczających środków, by przeprowadzić tam znaczące inwestycje. Ponadto Liberia wcale nie wyobrażała siebie w roli polskiej kolonii, a pierwszym państwem, które rościło sobie prawo do opieki nad tym krajem były Stany Zjednoczone. W 1937 roku już sama LMiK zrezygnowała z tego tematu.

Minister spraw zagranicznych Józef Beck wprawdzie sceptycznie podchodził do podobnych pomysłów, twierdząc, że „nasze kolonie zaczynają się tuż za Rembertowem”, ale nawet w MSZ dostrzegano, że zamorska posiadłość mogłaby rozwiązać sporo problemów. Przede wszystkim chodziło o przeludnienie wsi i idącą za tym biedę. Masowa emigracja w jedno miejsce miała także pomóc w ustabilizowaniu relacji polsko-żydowskich. Stąd też popularne w Polsce stało się francuskie hasło: „Żydzi na Madagaskar”. Wyspa ta była również obiektem zainteresowania Ligii Morskiej i Kolonialnej i to rzekomo sama Francja zaproponowała Polsce jej sprzedaż lub przynajmniej 90-letnią dzierżawę północnej części. W końcówce lat 30. na Madagaskar zaczęły przybywać polskie i polsko-żydowskie misje, których celem było wybadanie warunków dla osadnictwa. Sprawa wyglądała obiecująco. Arkady Fiedler, który uczestniczył w jednej z takich wypraw, opisał swoje entuzjastyczne wrażenia w książce pod wiele mówiącym tutułem „Jutro Madagaskar”. Fascynacja kolonią u wybrzeży Afryki ogarnęła także popkulturę. Powstawały sztuki teatralne, piosenki kabaretowe i powieści poświęcone tej wyspie. Przypomniano w szczególności polski epizod w jej historii, czyli postać Maurycego Beniowskiego, który był przez pewien czas królem tamtejszych plemion.

Wszystko było na dobrej drodze, by na Madagaskarze pojawili się polscy osadnicy, a rządy zawarły stosowną umowę o przekształceniu statusu wyspy. Niestety, francuskie media skrytykowały ten pomysł, a po wyborach we Francji nowe władze nie były skłonne do ponownego podejmowania tematu. A szkoda, bo gdyby polska kolonia powstała na tej afrykańskiej wyspie, to II wojna światowa, a zwłaszcza nasze powojenne dzieje wyglądałyby całkiem inaczej...

Latem 1939 roku polskie osadnictwo na Madagaskarze jest już dosyć spore. Przybywają tu zwłaszcza Żydzi, którzy wobec zaostrzających się relacji polsko-niemieckich obawiają się o swój los. Wojna oczywiście wybucha i jej wynik się nie zmienia, ale tym razem jest gdzie uciekać. Polska flota przed rozpoczęciem konfliktu nie ewakuuje się, tak jak to było w rzeczywistości, do Wielkiej Brytanii, ale właśnie na Madagaskar. Hitler oczywiście nie ma w planach przeprowadzać tam inwazji, więc przez cały okres wojny na wyspie działa polska administracja i rekrutuje się polskie wojsko. Tu jest skarwek nieokupowanej Polski i dzięki temu więcej Polaków może ten trudny czas po prostu przeżyć.

Kawaleria kolonialna Ligii Morskiej i Kolonialnej na Dniach Morza w Toruniu, 1939 r.

Nic oczywiście to nie zmienia w ostatecznym rezultacie II wojny światowej. Polska trafia do sowieckiej strefy wpływów, ale Madagaskar nadal pozostaje fragmentem wolnej Rzeczypospolitej. Tu znalazły schronienie polskie władze na uchodźstwie, żołnierze Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, wielu polskich Żydów i cała reszta uciekinierów z Polski i innych krajów, do których rzuciły ich wojenne losy. Paradoksalnie tu, u wybrzeży Afryki, a nie na obcym garnuszku w Europie, są u siebie. Działa polski rząd, parlament, wybiera się prezydenta, są siły zbrojne, panuje kapitalizm. Z czasem przybywają tu także emigranci polityczni z PRL. Stąd opozycja może koordynować swoje działania w kraju. Tu też otrzymuje środki na swoje działania. Madagaskar stałby się zatem takim naszym Tajwanem, gdzie po wojnie domowej w Chinach przeniosły się siły i władze republikańskie.

Polska Ludowa, nawet przy wsparciu ZSRR miałaby ograniczone możliwości przeprowadzenia inwazji na afrykańską wyspę. Raczej komuniści próbowaliby popierać tutejsze ruchy niepodległościowe. W historii rzeczywistej Madagaskar zyskał niepodległość w 1960 roku. Było to jednak w sytuacji, gdy Francja pełniła rolę jedynie odległej metropolii. W tym natomiast wypadku Polacy rządziliby na miejscu. Być może zatem dekolonizacja przybrałaby formę dopuszczenia do władzy rdzennej ludności albo skończyłoby się to podziałem wyspy.

Niemniej przy korzystniejszym przebiegu procesu dekolonizacji, to po 1989 roku Polska mogłaby obficie korzystać z doświadczeń, kapitału i technologii swojej dawnej kolonii. Tu przecież komuny nie było i zachodni model gospodarki funkcjonuje od samego początku. Dzięki temu transformacja w Polsce mogłaby wyglądać zupełnie inaczej. Nie bylibyśmy uzależnieni bowiem tak bardzo od zagranicznych inwestycji, bo te pochodziłby z polskiego Madagaskaru. III RP szybciej też nadrabiałaby zapóźnienia gospodarcze w stosunku do Europy Zachodniej.

Naturalnie, jak w każdym scenariuszu alternatywnym, jest tu wiele zmiennych, ale mimo to można stwierdzić, że polska kolonia raczej by w naszych dziejach nic nie zepsuła, a w niektórych sprawach mogła pomóc.





Udostępnij ten artykuł

,

Polecane artykuły
pokaż wszystkie artykuły
Reklama
Wszelkie prawa zastrzeżone. © 2017 Kurier Historyczny. Projekt i wykonanie:logo firmy MEETMEDIA