25 kwietnia 1920 r. wojska polskie i ukraińskie ruszyły na podbój Kijowa. Tempo wyprawy zaskoczyło wszystkich. Już na początku maja Polacy podeszli pod ukraińską stolicę, a 7 maja oficjalnie ją zajęli. W Polsce społeczeństwo wpadło w euforię. Piłsudskiego przyrównywano do największych wodzów w historii. Uważano, że wskrzesza się potęga dawnej Rzeczpospolitej. Wszystko to były jednak pozory. Bolszewicy uniknęli walnego starcia i nierozbici wycofali się za Dniepr. Po miesiącu bytności w Kijowie Polacy i Ukraińcy musieli się wycofywać przed czerwoną nawałą. A może nie tu należało uderzyć?
Już w 1919 r., w momencie rozpoczęcia pierwszych starć między wojskami polskimi i bolszewickimi pojawiła się koncepcja polskiego uderzenia na Moskwę. Brzmieć to może sensacyjnie, zważywszy na fakt krótkiego stażu odrodzonego państwa polskiego, lecz w połowie wspomnianego roku o przeprowadzenie takiej ofensywy nalegała zarówno Ententa, jak i biała Rosja. Bolszewicy walczyli w tym czasie na kilku frontach. Na ich tyłach wybuchały rebelie, a na Moskwę nacierał gen. Anton Denikin. Władza czerwonych chwiała się i wystarczyło jedno popchnięcie, by ją zniszczyć.
Józef Piłsudski jednak się wahał. Wiedział, że Polacy mogą być tu czynnikiem decydującym, ale nic za darmo. Za pośrednictwem premiera Ignacego Paderewskiego przedstawił on Entencie projekt ataku na Moskwę pod warunkiem uzbrojenia i wyekwipowania armii polskiej. Koszt tego to 30 mln marek polskich dziennie. Jednocześnie do obozu białych na spotkanie z gen. Denikinem wyruszył gen. Aleksander Karnicki. Z kolei w październiku rozpoczęto rozmowy z przedstawicielem czerwonych, Julianem Marchlewskim, który oczekiwał przynajmniej tymczasowego rozejmu. Zaczęła się licytacja, kto da więcej.

Biali tu się nie popisali. Denikin, którego wyraźnie pewność zwycięstwa gubiła, oświadczył, że uznanie niepodległości Polski może nastąpić jedynie, gdy ta będzie miała granicę Królestwa kongresowego, natomiast to co Polacy do tej pory zajęli na wschodzie należy oddać administracji rosyjskiej. Fiaskiem zakończyły się również rozmowy z Ententą, która nie była skora do finansowania polskiej armii. Z kolei nieco lepiej wyglądały negocjacje z bolszewikami. Przede wszystkim nie powiedzieli „nie” na propozycje Piłsudskiego, aby odstąpili na 10 km od zajętej linii Nowogród Wołyński-Zwiahel-Olewsk-rzeka Ptycz-Bobrujsk z przyczółkiem–Berezyna-Kanał Berezyński-Dźwina. W grę też wchodziło oddanie Łotyszom Dynenburga i zakończenie walk sowiecko-ukraińskich.
Niestety, w październiku 1919 r. sytuacja na froncie wojny domowej zaczęła się odwracać. Kontrofensywa Armii Czerwonej odepchnęła białych od Orła i Kurska, a następnie zaczęła ich spychać w kierunku południowo-zachodnim. Bolszewicy w takiej sytaucji kręcili już nosem na polskie warunki. Komendant jednak nie zamierzał ratować Denikina. Polska w wojnie domowej wyraziła swoiste desinteressement. Przez kilka miesięcy Wojsko Polskie ograniczyło swoje działania na odcinku wschodnim do minimum.
Zdaniem Naczelnika Państwa, najlepiej by było, aby strony wojny domowej w Rosji same się wykrwawiły, a wówczas Polacy mogliby osiągnąć na Wschodzie znacznie więcej. Poza tym, już z dwojga złego lepiej, aby to bolszewicy wygrali to starcie, gdyż do walki z nimi prędzej znajdzie się poparcie na Zachodzie, a ponadto wielu w tym czasie uznawało bolszewizm za krwawy eksperyment, który niedługo sam się rozpadnie pod ciężarem problemów, które sam sobie wygenerował.

Jeżeli jednak spojrzymy na całą sprawę z dzisiejszej perspektywy, to Polska w tamtym czasie, przez swoją bierność walnie przyczyniła się do zwycięstwa bolszewizmu w Rosji, co w dalszej konsekwencji przyniosło Polsce, Europie i światu mnóstwo cierpień. Nawet marszałek Michaił Tuchaczewski przyznawał po latach:
Gdyby rząd polski umiał porozumieć się z Denikinem przed jego klęską, wówczas uderzenie Denikina na Moskwę, posiłkowane przez ofensywę polską z zachodu, mogłoby było skończyć się dla nas znacznie gorzej i trudno nawet zdać sobie sprawę z możliwości ostatecznych wyników.
Szacunki Piłsudskiego zawiodły. Wiosną 1920 r. ruszył on na Kijów, aby stworzyć państwo ukraińskie, które będzie buforem i sojusznikiem przeciwko czerwonej Rosji. Uważał, że odebranie Rosjanom Ukrainy ich najbardziej zaboli i osłabi, gdyż bez niej nie będą już mieli mocarstwowego statusu. Bolszewicy jednakże w dotychczasowej wojnie domowej nie wykrwawili się na tyle, aby nie obrócić w pył te śmiałe plany. W dalszej części wspomnień Tuchaczewskiego czytamy:
Złożony splot interesów kapitalistycznych i narodowych nie pozwolił jednak zrodzić się temu sojuszowi i armii czerwonej wypadło potykać się z wrogami po kolei, co w znacznej mierze ułatwiło jej zadanie. Na wiosnę 1920 roku mieliśmy możność przerzucić prawie wszystkie nasze siły zbrojne na front zachodni i rozpocząć walkę z „białymi” siłami Polaków.
Czy zatem Piłsudski popełnił poważny błąd nie ruszając w październiku 1919 r. na Moskwę?
Załóżmy, że Ententa wyskubuje pieniądze na wyekwipowanie polskiej armii. Piłsudski zmienia zdanie i w końcu października 1919 r. w kierunku Moskwy rusza polska ofensywa. Armia Czerwona znajduje się w dramatycznej sytuacji. Następuje paniczne przerzucanie jednostek na zachód, a to odciąża front walki z Denikinem, który natychmiastowo przystępuje do ataku.
Zdaniem zwolenników tego scenariusza, to by już wystarczyło, aby władza bolszewicka raz na zawsze upadła. Czy aby na pewno? Czerwoni w trakcie wojny domowej niejednokrotnie, walcząc z kilkoma wrogami naraz byli w niemałych tarapatach, a mimo wszystko udawało się nim z nich wyjść. W dodatku tym razem na korzyść bolszewików działałoby to, że na Moskwę szliby Polacy. Można byłoby odkurzyć nie najlepiej w Rosji wspomnianą historię Polaków na Kremlu i tę chwalebną walki z nimi z czasów Dymitra Pożarskiego i Kuźmy Minima, a to na pewno by wzmocniło obronę rosyjskiej stolicy.
Wojska polskie tym samym grzęzną gdzieś między Smoleńskiem a Moskwą. Przychodzą mrozy, walczy się coraz trudniej. W kraju opozycja grzmi, aby przerwać ofensywę. Piłsudski tego nie robi, gdyż uważa, że skoro powiedziało się „a”, to należy powiedzieć teraz „b”. Działania Polaków wydatnie pomagają Denikniowi, któremu udaje się ostatecznie w grudniu dotrzeć pod mury Moskwy. Pod koniec miesiąca bolszewicy tracą już wszelkie rezerwy i w noc sylwestrową 1919 r. Denikin na czele swoich wojsk wkracza do rosyjskiej stolicy.

Nie kończy to oczywiście wojny domowej, gdyż partyzantka bolszewicka jeszcze bije się na prowincji, ale jej klęska jest tym razem już nieuchronna. Denikin oficjalnie dziękuje za pomoc siłom interwencyjnym, w tym Polakom, którzy dzięki swojej ofensywie osiągnęli granicę przedrozbiorową. Przywódca białych nie zgadza się jednak na podpisanie układu granicznego, gdyż zgodnie z zapowiedziami chce przejąć wszystkie ziemie Litwy i Rusi. Konflikt jest zatem nieunikniony.
Po rozbiciu głównych sił bolszewickich Denikin ma nieograniczony mandat, by nadawać kierunki rosyjskiej polityki. Dlatego też wiosną 1920 r. wobec nie dostosowania się do apelów przekazania przez Polskę władzy na ziemiach litewsko-ruskich administracji rosyjskiej, na Warszawę rusza ofensywa. Ententa nie tyle wyraża desinteressement wobec tej wojny, co po cichu wspiera Rosję. Francja wychodzi z założenia, że lepszy stary wypróbowany sojusznik niż wskrzeszona Polska, która była tylko potrzebna jako część kordonu sanitarnego przed bolszewią. Koalicja podczas tego starcia usilnie zatem dąży do zawarcia rozejmu, na mocy którego linia graniczna opierałaby się na linii San-Bug-Narew.
Nie jest to jednak wojna, w której przegrana Polski byłaby równoznaczna z jej całkowitym unicestwieniem. Tu chodzi głównie o granice, co zresztą zapowiadał wcześniej Denikin. Armia rosyjska nie dokonuje też takich rzezi jak w rzeczywistości czynili to bolszewicy. Wynik tego konfliktu jest jednak trudny do przewidzenia. Najlepsze byłoby odzyskanie granicy z 1772 r. i zrealizowanie koncepcji federacyjnej Józefa Piłsudskiego na tym obszarze. Lecz zważywszy na fakt, że nawet po zwycięstwie nad bolszewikami pod Warszawą nie udało się tego dokonać, to nie można się spodziewać, że ziszczyłoby się to w tym scenariuszu.
W rezultacie, Rzeczpospolita sąsiadująca z popieraną przez Zachód Rosją, miałaby w dalszej perspektywie utrudnione możliwości utrzymania się jako niezależne państwo. Być może nasze dzieje byłby mniej krwawe, ale czy dziś Polska byłaby wciąż niepodległa? Wątpliwe.