Z okazji 150. rocznicy urodzin Józefa Piłsudskiego Telewizja Polska wyemitowała w ramach Teatru Telewizji sztukę Wojciech Tomczyka w reżyserii Krzysztofa Langa pt. „Marszałek”. Wiele tu odniesień do współczesnej sytuacji politycznej niemal żywcem wyjętych z „Ucha Prezesa, a także sporo faktów o Piłsudskim, lecz bardzo mało samego Piłsudskiego.
Wojciech Tomczyk postanowił pokazać kilka godzin z jednego dnia Komendanta. Nie wiemy dokładnie, jaki to dzień. Możemy jednak z fabuły wywnioskować, że mamy rok 1933. Głównym motywem sztuki jest decyzja, jaką ma podjąć Marszałek o ewentualnym rozpoczęciu wojny prewencyjnej z Niemcami. W tym miejscu autor dramatu nawiązuje do bardzo tajemniczego epizodu w historii Polski, kiedy to po dojściu w Niemczech do władzy Adolfa Hitlera Józef Piłsudski planował rozpoczęcie konfliktu z III Rzeszą, co miało zatrzymać wzrastającą potęgę tego państwa.
Nie należy jednak oczekiwać od „Marszałka” wiernego odwzorowania tamtych wydarzeń. Narada, jaką odbywa na ekranie Komendant z sanacyjnymi premierami: Kazimierzem Bartlem, Aleksandrem Prystorem, Walerym Sławkiem i Kazimierzem Świtalski, a następnie ministrem Józefem Beckiem i gen. Bolesławem Wieniawą-Długoszowskim jest jedynie pretekstem do przybliżenia postaci wielkiego wodza.
I tu, cytując Wieniawę, zaczynają się schody. Konsultacje na temat wojny prewencyjnej to seria mniej lub bardziej widocznych aluzji do obecnej sytuacji politycznej. To samo w sobie nie jest złe, a wręcz pożądane, ale już nachalne stylizowanie Józefa Piłsudskiego na Jarosława Kaczyńskiego przybierają rozmiar karykatury. W sztuce Tomczyka Marszałek bowiem wykorzystuje swoją kontrolę nad podwładnymi niczym Robert Górski jako Prezes w „Uchu Prezesa”. Politycy sanacyjni na każdym kroku prześcigają się w uniżeniu wobec Wodza i nie dostrzegają przy tym czasami ewidentnych drwin w tym kontekście z jego strony. Pojawiają się także wypowiedzi o prezydencie, który „na pewno podporządkuje się woli Marszałka”, bo wie, że „jest częścią wspólnego obozu”. Jest też mowa o dwóch Polskach i że jedna Marszałka kocha, a druga nienawidzi. Najlepsze chyba jest jednak „przypadkowe” wymienienie przez Józefa Piłsudskiego Słupska w trójce miast (obok Berlina i Gdańska), które polskie wojsko zbombarduje po rozpoczęciu wojny z Niemcami.
Oczywiście, to wszystko ma jakieś odzwierciedlenie w faktach. Piłsudski rzeczywiście protekcjonalnie traktował swoich podwładnych, a oni poddawali się jego woli niemal całkowicie. Tylko że (choć trudno to sobie wyobrazić) miało to swoje uzasadnienie. Jak można przeczytać w relacjach z epoki, Piłsudski emanował jakąś niezwykłą siłą. Władysław Studnicki zarzekał się, że wielu zagorzałych przeciwników Marszałka po spotkaniu z nim stawało się gorliwymi piłsudczykami. W sztuce Tomczyka tego jednak nie ma. Mamy natomiast wprawdzie przenikliwego, lecz już nieco zniedołężniałego i narcystycznego starca, wokół którego nie wiadomo czemu jest mnóstwo potakujących klakierów. Stąd już tylko krok do obśmiania, co przy analogicznym zjawisku robi wspomniane „Ucho Prezesa”. Lecz w wypadku „Marszałka" to chyba nie było celem twórców.

Nie mam tu zarzutów do Mariusza Bonaszewskiego, który stara się jak może najlepiej odwzorować graną przez siebie postać Komendanta (choć trzeba przyznać, że jego wcześniejsza próba zmierzenia się z tą postacią w serialu „Marszałek Piłsudski” wypadła lepiej). Główną wadę spektaklu widziałbym w nagromadzeniu wątków, symboli i wspominek, które jako całość wypadają bardzo sztucznie. Piłsudski bowiem tutaj rozprawia o przyszłej wojnie z Niemcami, swoich terrorystycznych dokonaniach w walce caratem, powstaniu listopadowym i wojnie rosyjsko-japońskiej. Wspomnieć nawet musi z przekąsem o nielubianym Dmowskim. Do tego dochodzi jeszcze wyraźnie zaznaczony motyw kochającego ojca i męża. To wszystko skondensowane jest 75 minutach i poupychane niemal na siłę, na zasadzie „jeszcze Marszałek powinien powiedzieć o tym i o tym”. W efekcie sprawia to wrażenie czytanki, która w dodatku nie jest spójna i zamiast tworzyć jedną całość rozbija się na mnóstwo pretensjonalnie wprowadzonych wtrąceń, które za nic w świecie nie przybliżają nas do postaci Józefa Piłsudskiego.
Jedyne co ratuje to widowisko telewizyjne to aktorstwo. Poza Mariuszem Bonaszewskim słowa uznania należą się chociażby Mirosławowi Bace (Walery Sławek), Andrzejowi Grabowskiemu (Aleksander Prystor), Grzegorzowi Mielczarkowi (Kazimierz Świtalski) czy Adamowi Woronowiczowi (Kazimierz Bartel). Widać, że dobrze się czują w kostiumie historycznym i starają się, na ile im pozwala tekst sztuki, odegrać rolę postaci z krwi i kości. Na szczęście realizatorzy nie zgrzeszyli też z powodu częstej niestety w polski produkcjach historycznych nonszalancji w odwzorowaniu tamtego okresu. Dlatego Piłsudski nosi tutaj (tak jak to było w rzeczywistości) stary, wytarty, legionowy mundur. Z kolei Maciej Zakościelny jako Mieczysław Lepecki i Rafał Królikowski jako Bolesław Wieniawa-Długoszowski ubrani są w umundurowanie zgodne z obowiązującym zasadami z początku lat 30. XX w.
To jednak niestety za mało, aby uznać, że postać marszałka Piłsudskiego została godnie upamiętniona. Zbyt dużo tu suchych informacji z jego życiorysu i dziwacznych aluzji do dzisiejszej sytuacji politycznej, a niewiele refleksji nad samą postacią Komendanta. Przez ani minutę nie dowiadujemy się, jakim był naprawdę człowiekiem. Jego obraz kreślony jest z perspektywy potakiwacza, dostrzegającego w nim jedynie politycznego geniusza i wodza. Nie widzimy tym samym jego zmagań z chorobą (nie liczę tutaj rubasznych żarcików z „panów doktorów' czy udręki spożywania kleiku przez Marszałka). Nie ma wewnętrznych słabości i rozterek typu „czy dam radę?”, które wbrew pozorom niemal zawsze towarzyszyły Piłsudskiemu. A szkoda, bo na ich tle jeszcze bardziej wybrzmiałaby niezwykłość i wielkość tej postaci.
Dlatego nie pozostaje nic innego, jak kolejny raz stwierdzić, że Józef Piłsudski ciągle czeka na godną jego miary produkcję filmową lub telewizyjną.
Nasza ocena 5/10