Oficjalnie procesy czarownic zostały zniesione w Rzeczypospolitej w 1776 roku. Jednak prawo to jedno, a mentalność ludzka szukająca winowajców wszelkich nieszczęść to drugie.
„Mękami wyciągać zawsze wątpliwe wyznania zbrodni, pociągać do śladu obwinionych o rzekome związki z mocą szatańską zakazał sejm r. 1776 na wniosek króla Stanisława Augusta” – inskrypcją o takiej treści na specjalnie wybitnym medalu uczono wprowadzenie w Polsce zakazu tortur i ścigania za rzekome czary. W ten sposób w „państwie bez stosów” miała już nigdy nie spłonąć żadna czarownica.
Ostatni sądowy wyrok spalenia na stosie miał mieć miejsce w Rzeczypospolitej w 1775 roku w wielkopolskim Doruchowie. Wówczas z powodu fałszywego oskarżenia o rzucanie czarów i sprowadzanie chorób na mieszkańców spalono wzdłuż drogi Kalisz-Kępno 14 kobiet. Wydarzenie to tak miało wstrząsnąć oświeceniowymi elitami państwa polsko-litewskiego, że w następnym roku wprowadzono wspomnianą ustawę zakazującą procesów czarownic. Historia ta budzi jednak wątpliwości części historyków, którzy przypisują ją XIX-wiecznemu fałszerzowi Konstantemu Majeranowskiemu. W dokumentach nie ma wiarygodnych śladów potwierdzających te wydarzenia. Jest natomiast wzmianka o usunięciu z urzędów kilku ławników z Garbowa, którzy skazali 6 starszy kobiet z Doruchowa. Sprawa ta miała miejsce jednak nie w 1775 roku, a w 1783 roku.
Czy Polska rzeczywiście była państwem bez stosów
Niemniej od 1776 roku procesy czarownic stały się formalnie zakazane. Ale to wcale nie oznacza, że próby wykrycia i pozaprawnego ukarania domniemanych wspólniczek diabła się nie zdarzały. W momentach, gdy na wsi pojawiała się susza, głód czy choroby, to automatycznie występowało silne zapotrzebowanie na „winnego”. O czary najłatwiej było oskarżyć kobietę mieszkającą gdzieś na uboczu, budzącą zazdrość czy zgorszenie. W takiej sytuacji na dalekiej prowincji, gdzie była słaba administracja trudno było zapobiegać samosądom.

Procesy czarownic w Polsce w XVII i XVIII wieku
W 1793 roku tuż po drugim rozbiorze Prusacy mieli odnaleźć w jednym z przejmowanych miasteczek zwęglone pale. Pruscy urzędnicy dowiedzieli się od mieszkańców, że spalono na nich dwie kobiety o czerwonych oczach, przez które to niby zachorowało bydło sąsiadów. Brak bliższych szczegółów tych wydarzeń, a nawet nazwy owego miasteczka znów budzi spore wątpliwości wśród historyków. Mógł to być zatem po prostu pruski paszkwil na zacofaną Polskę. Przy czym Prusacy w dziedzinie zwalczania oskarżeń o rzekome czary wcale nie byli prymusami.
Niemniej nie można powiedzieć, że do sytuacji pozasądowego skazywania kobiet na spalenie na stosie nie dochodziło. Taki przypadek miał miejsce w 1799 roku w Zaszkowie na Ukrainie. Był to naturalnie samosąd, do których często dochodziło także w XIX wieku. W 1836 roku głośne w całej Europie było zabicie przez mieszkańców nadbałtyckich Chałup Krystyny Ceynowej. Oskarżenie o paranie się czarną magią padło z ust miejscowego znachora. Ceynowa poddana została tzw. próbie wody, inaczej zwanej pławieniem. Według powszechnego przeświadczenia „czarownice nie toną”, dlatego oskarżoną kobietę krępowano i wrzucano do wody. Jeżeli utonęła lub się „tylko” topiła, to znaczy, że nie jest to czarownica. Jeśli unosiła się na wodzie, to oznaczało, że czarownicą jest i czeka ją stos. Problem w tym, że krępowanie wraz z kobiecymi sukniami tworzyło z ciała coś w rodzaju łódki, co utrudniało utonięcie. Z jednej strony to dobrze, ale w tej sytuacji oznaczało to stos. Ale tym razem było inaczej. Ceynową dwukrotnie wrzucano do morza, aż w końcu utonęła…
Na czarownice polowano również w Galicji. W 1872 roku w Dżurkowie zastępca wójta z powodu długotrwałej suszy zarządził… pławienie wszystkich kobiet. Na całe szczęście w porę anulowali tę decyzję jego zwierzchnicy. Jednak dwa lata później w miejscowości Bysiny pod Myślenicami dwaj chłopi torturowali rzekomego czarownika, który zaczarował im krowę. Z kolei w Gręboszowie chłopi z powodu suszy chcieli spalić na stosie kochankę księdza i jego nieślubne dzieci.
Takie przykłady można mnożyć i to nawet w XX wieku. W 1926 roku w Wielaszewie pod Warszawą mieszkańcy chcieli zamordować sąsiadkę, która rzuciła urok i spowodowała chorobę u sąsiada. Do ostatniego znanego przypadku samosądu miało dojść na Pomorzu w 1946 roku, gdzie pobito kobietę oskarżono o rzucanie uroków.
Te wszystkie przypadki świadczą o długo utrzymującym się zacofaniu i ciemnocie mieszkańców polskich wsi. Przy czym wypada dodać, że zdarzenia te miały przeważnie miejsce, gdy Polska była pod zaborami i za utrzymywanie się tego stanu odpowiedzialność spada na administrację zaborców. Poza tym, Rzeczypospolita nigdy nie przodowała w procesach czarownic, w odróżnieniu od np. krajów niemieckich.
Artykuł powstał w oparciu m.in. o książkę Bohdana Baranowskiego Procesy czarownic w Polsce w XVII i XVIII wieku