Na okładce ostatniego numeru tygodnika „Sieci” amerykański analityk George Friedman obwieszcza, że Polska „będzie potęgą”. Co do tego akurat nie mam wątpliwości. Pytanie tylko, kiedy?
Wschodząca potęga czy zaścianek Europy?
George Friedman – szef ośrodka analityczno-wywiadowczego Stratfor, zasłynął w Polsce kilka lat temu tezą, wyrażoną w swojej książce „Najbliższe 100 lat”, że Polska będzie nową potęgą XXI w. W ostatnim wywiadzie dla tygodnika braci Karnowskich ani trochę nie wycofuje się z tego stwierdzenia. Ba, przekonuje że jesteśmy na jak najlepszej drodze do tego, bowiem…Polska jest obecnie atakowana przez Unię Europejską, a jak twierdzi analityk:
Jednym ze znaków rozpoznawczych wschodzącej potęgi jest to, że schodzące potęgi wytaczają przeciwko niej najcięższe działa.
Tiaaa…Śmiała teza… Spróbujmy może ją zweryfikować na podstawie naszej historii.

(foto: SorenKierkegaard/CC BY-SA 4.0/Wikimedia Commons)
Niewątpliwie, Polska zaczynała być wschodzącą potęgą za czasów Kazimierza Wielkiego. Cóż się wtedy dzieje? Nasz władca znajduje się w gronie najbardziej szanowanych monarchów w Europie, o czym świadczy m.in. fakt, że występuje w roli arbitra w sporach międzynarodowych. Za jego panowania zostają wygaszone niemal wszystkie nasze konflikty z krajami Europy Zachodniej. W 1364 r. do Polski zjeżdżają na zaproszenie Kazimierza, jakbyśmy to dzisiaj powiedzieli, najważniejsi europejscy przywódcy. Zresztą to żaden wyjątek, podobną politykę prowadził już wcześniej Bolesław Chrobry. Cesarz Otton III uznając siłę jego państwa namaścił Piasta, znów używając współczesnej nomenklatury, na „lidera regionu”.
A kiedy wyciągano przeciw nam te „najcięższe działa”? No właśnie, w czasach największego upadku. Jeżeli prześledzimy to co pisano na Zachodzie o Polsce w XVIII w., to można mieć dziwne skojarzenia: „Irokezi Europy”, „trzeba ich nauczyć cywilizacji europejskiej”, „nietolerancyjni fanatycy religijny” etc. Oczywiście wiele z tych rzeczy rozpowszechnianych wówczas przez „światłe umysły” nie miały odzwierciedlenia w rzeczywistości, ale używano sobie na Polsce, bo była słaba, nikomu niepotrzebna i nikomu nie imponowała.
Warto to sobie zestawić z popularnością, jaką cieszył się w Europie raptem kilkadziesiąt lat wcześniej król Jan III Sobieski. Na jego cześć organizowano festyny, pisano pieśni oraz wiersze pochwalne na całym kontynencie. Tyle tylko, że za Sobieskiego Polska za mocarstwo uchodzić jeszcze mogła, a w II poł. XVIII w. już nie. Jak mówi stare przysłowie: „na pochyłe drzewo, to każda koza skacze”.
Zobacz także:
Jak Polska korzystała na określaniu jej przedmurzem chrześcijaństwa
W dalszej części wywiadu pan analityk w swoich enuncjacjach wyraża typowy dla Amerykanina lekceważący stosunek do Europy, przez co nie bardzo dostrzega niuansów naszej sytuacji międzynarodowej. Na pytanie dziennikarza, czy prognozowany przez niego kryzys gospodarczy nie utrudni naszej drogi do potęgi, Friedman odpowiada, że nie, gdyż uderzy on głównie w Niemcy… Naprawdę?! Bardzo mnie to uspokoiło…
Polska gospodarka jest w znacznej mierze uzależniona od niemieckiej. Czy to dobrze, czy źle to już inna dyskusja, ale katar tam, może dla nas oznaczać grypę. I jeżeli pan Friedman się nie myli (choć w tym wypadku mam nadzieję, że tak), to czekać nas może, co najmniej poważne spowolnienie gospodarcze.
Bierzmy przykład z Kazimierza Wielkiego!
Na prowokacyjną, jak zwykle, okładkę „Sieci” zareagowali tradycyjnie lewicowi publicyści. Jakub Majmurek na łamach Newsweeka, poniekąd słusznie przekonuje, że lepiej się skupić na poprawianiu tego co mamy dookoła niż śnić o potędze. O tym, czy jest się potęgą czy nie, zdaniem redaktora, decydują zasoby demograficzne, gospodarcze, kulturowe danego państwa, a tak się składa, że we wszystkich tych trzech punktach Polska ma spore niedociągnięcia.
No niby zgoda, ale potęgę państw mierzy się przez słabość ich otoczenia. Gdyby nasz kraj leżał w Afryce, to byłby bez wątpienia regionalną potęgą. W naszej części Europy ta sytuacja jest nieco bardziej skomplikowana. Jeżeli popatrzymy na oś Wschód-Zachód, to wygląda to kiepsko. Na zachodzie bogate Niemcy, na wschodzie groźna Rosja. W dodatku obydwa kraje bardziej ludne od nas i z potężnymi zasobami kulturowymi, które decydują o sile oddziaływania i przyciągania do siebie innych państw.

Jednak już na linii Północ-Południe nasza sytuacja jest daleko lepsza. Polska jest tutaj największym krajem i terytorialnie, i demograficznie. Pod względem kulturowym przegrywa być może obecnie z krajami skandynawskimi czy może nawet Czechami, ale nasze zasoby w tej materii na pewno nie są od nich mniejsze. Tym bardziej, że region w sam sobie ma wiele wspólnych doświadczeń. Ponadto tak szczęśliwie się nam złożyło, że w obecnej geopolitycznej rzeczywistości również na odcinku Wschód-Zachód mamy pole do popisu, bowiem od Rosji oddzielają nas państwa, z którymi mamy historycznie nawet więcej wspólnego niż z Europą Środkową. Stąd zatem rodzi się w tym i w poprzednich rządach pragnienie, by Polska uchodziła za lidera regionu, gdyż to może zneutralizować wielkich konkurentów ze wschodu i zachodu.
Dlatego też nasze położenie w tym miejscu Europy jest zarówno przekleństwem, jak i błogosławieństwem. Z jednej strony, nie możemy sobie pozwolić na rezygnacje z mocarstwowych planów, bowiem zdamy się na łaskę i niełaskę wielkich. Z drugiej, sam nasz potencjał predestynuje nas do odgrywania znaczącej roli w Europie i dzięki zręcznej polityce, umiejętności skupiania wokół siebie regionu można to osiągnąć, mając jeszcze tak wiele niedoborów, które trzeba oczywiście stale eliminować.

Nie oznacza to jednak, że status mocarstwa otrzymamy z automatu. Jest nam on potrzebny, bo słaba Polska w tym miejscu Europy, jak pokazała historia, to wręcz stałe zagrożenie dla naszej egzystencji. Jednak nie liczymy na to, że jak będziemy powtarzać, że jesteśmy potęgą, rzeczywiście się nią staniemy. To inne państwa muszą w nas to dostrzec. Widzieć, że z Polską warto być, bo może wiele załatwić, bo wyznacza nowe kierunki albo jest po prostu…trendy – dobrze się kojarzy, jest marką w samą w sobie i centrum kulturalny, które wiele może powiedzieć o wspólnej tożsamości regionu. I aby to osiągnąć nie trzeba worków pieniędzy (choć one nie zaszkodzą), ale przede wszystkimi właściwej polityki.
By lepiej to zobrazować wróćmy może znowu do Kazimierza Wielkiego. W spadku po ojcu (który notabene zrobił chyba jednie trzy dobre rzeczy w życiu: koronował się na króla Polski, spłodził syna i zmarł w najwłaściwszym momencie) Kazimierz otrzymał państwo na skraju upadku. Polska była w całkowitej izolacji (uwaga słowo-klucz). Czechy i Krzyżacy z błogosławieństwem zachodu Europy już ostrzyli sobie miecze i topory na Polskę. Kazimierz z kolei tam, gdzie musiał zgiął kark, wycofał się z kilku spraw, zawarł zgniłe kompromisy, ale koniec końców zyskał szacunek w całej Europie. Wzmocnił państwo, wspierał kulturę i naukę, prowadził realistyczną politykę zagraniczną. I tak raptem po trzech-czterech dekadach od reaktywowania królestwa Polska grała już wyższej lidze niż predestynowałby ją do tego jej potencjał. Taktykę naszego króla najlepiej podsumowują słowa Machiavellego: „Jeżeli nie możesz być lwem, bądź lisem”.
Dlatego możemy nawet przyjąć, że Polska już jest mocarstwem, bowiem jak mawiają Chińczycy dostrzegając walory naszego położenia: „Polska to mocarstwo, ale od 300 lat w defensywie”. Jednak by przejść w końcu do ofensywy konieczne jest utrzymanie dobrej kondycji gospodarki, stałe niwelowanie zapóźnień cywilizacyjnych do Zachodu, silne wsparcie dla naszej kultury, a przede wszystkim umiejętna polityka zagraniczna. Te wszystkie elementy razem powinny spowodować, że słowa Friedmana rzeczywiście staną się ciałem.