„Krytponim HHhH” prawdopodobnie nie stanie się bestsellerem w polskich kinach. Musi bowiem konkurować z takimi arcydziełami, jak chociażby „Listy do M 3”. Jednak każdy, kto zdecyduje się udać do niezatłoczonej sali kinowej na film w reżyserii Cedrica Jmienez’a będzie miał poczucie dobrze wydanych kilkunastu złotych. Oczywiście, twórcy filmu nie uniknęli kilku rażących błędów, lecz całościowo film zasługuje na uznanie.
Fabuła została podzielona na dwie części. Pierwsza przedstawia historię życia Reinharda Heydricha. Poznajemy go jako zdolnego oficera niemieckiej marynarki. Jego szybka, rozwijająca się kariera zostaje przerwana przez skandal obyczajowy. Szukając innej możliwości rozwoju, za namową żony, wstępuje do NSDAP. Decyzja ta jest przedstawiona bardziej jako posunięcie pragmatyczne niż realna wiara w nazizm. Jednak z czasem Heydrich staje gorliwym wyznawcą narodowego socjalizmu. Dzięki skutecznemu i bezwzględnemu kierowaniu policją polityczną zostaje mianowany Protektorem Czech i Moraw. Jednocześnie powierzone mu jest zadanie opracowania kompleksowego planu eksterminacji Żydów.
Pierwsza część filmu kończy się w chwili, kiedy Heydrich jadąc samochodem wpada w pułapkę zastawiona przez czechosłowacki ruch oporu. W tym momencie akcja cofa się w czasie, by przedstawić losy dwóch cichociemnych. Po przejściu szkolenia w Szkocji, zostają oni przerzuceni do ojczyzny. Zarysowana została ich konspiracyjna działalność na terenie Pragi. Następnie fabuła dwóch części zbiega się w momencie zamachu i dalej toczy się jednotorowo. Osobom, które nie oglądały jeszcze filmu i nie wgłębiały się okres II wojny światowej, oszczędzę dalszego opisu wydarzeń. Ten przedstawiony powyżej był jednakże niezbędny dla pełnego zrecenzowania tego dzieła.
Zacznijmy od plusów. Po pierwsze, cieszy każdy film, który podejmuje tematykę działalności podziemia na terenie Europy Środkowo-Wschodniej. Zwłaszcza jeżeli może się przebić się do świadomości Zachodu. Takich produkcji jest nadal za mało. Co ważne, nie licząc końcowych sekwencji, scenariusz, w miarę trzyma się realiów historycznych. Oczywiście, w kilku scenach dodano dramatyzmu (eleganckie określenie koloryzowania), jednak na tle innych filmów nie przekroczono granicy dobrego smaku.
Należy również podkreślić wysoki poziom gry aktorskiej. Szczególnie Jesona Clark’a (Reinharda Heydricha) i Rosmund Pike (żona Heydricha). Fizjonomia Clark’a jest wprost idealna do odgrywania tego typu ról. W mojej opinii pasuje do Heydricha bardziej niż jego rzeczywisty wygląd. Jak to określiła osoba siedząca za mną w kinie „człowiek aż ma ochotę wziąć i zastrzelić tego Niemca”. Co do Pike, to jedyną wadę przy odegraniu tej roli była jej nadmierna uroda. Prawdziwa Lina miała „typowo niemiecki” wygląd.
Dużą wartością dodaną są także zdjęcia i muzyka. Pozwoliły one znakomicie przedstawić tragizm wydarzeń historycznych przez pryzmat emocji ludzi w nich uczestniczących.
Do słabych stron filmu należy zaliczyć używanie przez aktorów języka angielskiego. Wiele kardynalnych kwestii wypowiadanych przez Niemców brzmi przez to trochę groteskowo. „Wyznawanie wiary w Hitlera” językiem Szekspira nigdy nie będzie prezentowało się wiarygodnie.
Drugim minusem, który od razu rzuca się w oczy jest nadmierne epatowanie erotyzmem. Wydaje się, że seks przedstawiony jest dla samego seksu. Oprócz zabiegu marketingowo, skierowanego na przyciągniecie gimbazy, nie ma on chyba żadnej innej funkcji.
Należy też zwrócić uwagę, że widz oglądając ten film może czuć pewien niedosyt. Twórcy zdecydowali się przedstawić niezwykle wiele wątków. W związku z tym zarówno kwestia biografii Heydricha, jak i działalności podziemia nie została wyczerpana. Człowiek nie mający ogólnej wiedzy o procesach w III Rzeszy może nie w pełni zrozumieć przebieg zdarzeń.
Trudno o obiektywne kryteria oceny filmu historycznego. Moim zdaniem papierkiem lakmusowym jest zachowanie widzów po skończonym seansie. Jeżeli po włączeniu świateł, szybko ubierają kurtki i rozpoczynają rozmowę, o tym co zjedzą na kolację, to znaczy, że film nie spełnił swojej roli. Co innego, kiedy jeszcze przez kilkanaście sekund zostają na krzesłach i nie wiedzą co powiedzieć do siedzącego obok kolegi. Wtedy można przypuszczać, że coś w nich zostanie. A tak właśnie było w przypadku „Kryptonimu HHhH”.
Nasza ocena: 6/10