cookies

Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. Mogą też stosować je współpracujące z nami podmioty. W przeglądarce można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszego portalu bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia. Jeżeli nie zgadzasz się na używanie cookies możesz również opuścić naszą stronę. Więcej informacji w naszej polityce prywatności.

Piątek, 29.03.2024

Jan Kazimierz musi odejść! Dlaczego ostatni Waza abdykował?

Marcin Dzierżanowski, 31.07.2018

Portret Jana Kazimierza pędzla Daniela Schultza

O królu Janie Kazimierzu krążą różne opinie. Chyba więcej szacunku zyskał już po odejściu z tego łez padołu niż za swego życia i panowania. W Trylogii Henryka Sienkiewicza ostatni Waza był mężem stanu, który wnikliwie charakteryzował bolączki Rzeczpospolitej. Współcześni mu byli bardziej skłonni odczytywać jego łacińskie inicjały ICR (Ioannis Casiirus Rex) jako Initium Calamitatis Regin, czyli początek nieszczęść królestwa. Pod koniec panowania tak wszyscy mieli go już dość, że się tylko modlili, żeby po prostu sobie poszedł, gdzieś daleko.

Rezerwowy wchodzi do gry

Panuje opinia, że Jan Kazimierz był tym z synów Zygmunta III, który w żadnym wypadku nie był przewidywany do objęcia jakiegokolwiek tronu. Nie jest to do końca prawdą. Jak przekonuje Marek Urbański, ostatni Waza według planów ojca był początkowo typowany na króla Polski, a Władysław miał odzyskać tron szwedzki. Dlatego Jan Kazimierz był w wiecznej rezerwie i w tej rezerwie za bardzo nie miał co robić. Gdy plany powrotu potomków Jagiellonów na szwedzki tron coraz bardziej się oddalały nasz bohater zaczął szaleć po Europie podejmując się najróżniejszych przedsięwzięć od oficera armii cesarskiej przez niedoszłego wicekróla Portugalii i admirała Wielkiej Armady po jezuitę i kardynała we Włoszech.

Korona spadła na niego dość niespodziewanie. Pokonując w wyścigu do niej swego brata Karola zawdzięczał ją przede wszystkim hetmanowi Bogdanowi Chmielnickiemu, który po serii zwycięstw na Ukrainie miał otwartą drogę w głąb Rzeczpospolitej. To on wprost poparł Jana Kazimierza, powszechnie postrzeganego jako zwolennika „dogadania się z Kozakami”. Nowy władca rzeczywiście tego pragnął, lecz w Rzeczpospolitej w wypadku monarchy chcieć to niekoniecznie móc. Zawarty w sierpniu 1649 r. pod Zborowem układ, dający Zaporożcom sporo swobody w ukraińskich województwach nie spodobał się szlachcie. Narastająca radykalizacja stanowisk po obydwu stronach spowodowała, że ugoda stawała się coraz bardziej odległa.

Bitwa pod Beresteczkiem na obrazie Władysława Witkowskiego

Wojny kozackie dały jednak Janowi Kazimierzowi największy sukces militarny, jakiego dokonał w swoim życiu. To przede wszystkimi dzięki jego dowodzeniu na polach pod Beresteczkiem rozgromiona została armia kozacko-tatarska. Była to bodaj największa batalia XVII stulecia, w której wzięło udział kilkaset tysięcy żołnierzy. To prześwietne zwycięstwo, które niewątpliwie nabiło królowi punktów do popularności zostało jednak przyćmione przez poczynania dworu, a ściślej czcigodnej małżonki Jana Kazimierza.

Mąż swojej żony

Ludwika Maria Gonzaga była żoną dwóch ostatnich polskich Wazów. Właściwie Jan Kazimierz przejął ją po bracie wraz z koroną, gdyż Francuzka o bardzo wielkich ambicjach politycznych zapewniła go, że jeśli ją poślubi (czytaj: jeśli nadal pozostanie królową), to ona zagwarantuje mu królewski tron. Jan Kazimierz na to poszedł nie zdając sobie sprawy, że szlachta przestraszona Chmielnickim i tak by go poparła.

Ludwika Maria Gonzaga

Mówi się, że za sukcesem każdego mężczyzny stoi jakaś kobieta. Szkoda, że nikt się nie zastanowił, czy podobnie jest z porażką. Jan Kazimierz był jeszcze bowiem do zaakceptowania przez szlachtę, tym bardziej, że podobnie jak brat okazał się znakomitym wodzem, ale przy żonie stawiał się zupełnym pantoflarzem, a herbowi z niesmakiem patrzyli na rosnące ambicje polityczne królowej. Jak pisał Krzysztof Opaliński:

Król królowej ulega jako służka. Co ta chce, to się stanie, bo go już i łaje.

Zresztą znamy już ten schemat z przeszłości, gdy królowa Bona przyćmiewała Zygmunta I. U Jana Kazimierza było o tyle gorzej, że sytuacja państwa była o wiele trudniejsza. Szlachtę oburzyła przede wszystkimi nachalna polityka dworu nie tyle w rozdawaniu urzędów, co ich po prostu sprzedawaniu w zamian za poparcie polityki królewskiej. Obdarowany musiał podpisywać specjalny rewers, w którym zobowiązywał się do oddania urzędu na pierwsze żądanie króla. Tę praktykę dobitnie podsumował Krzysztof Opaliński:

Prawa i godności są przejadane. Tak je przedają, jak zboże w Gdańsku.

Ludwika Maria do tego handlu urzędami dodawała jeszcze handel swoimi dwórkami, które oczarowując przedstawicieli największych rodów Rzeczpospolitej miały brać z nimi śluby i sterować swymi mężami tak jak królowa steruje swoim. I pewnie taka polityka by przeszła, gdyby nie nieszczęścia, jakie nagle spadły na Rzeczpospolitą.

A może to wszystko rzucić w cholerę?

W 1654 r. Chmielnicki zdecydował się zawrzeć sojusz z carską Rosją. Hetman zaporoski sądził, że to jedynie taktyczny i krótkotrwały układ. Kreml był innego zdania i chciał po prostu rozciągnąć opiekę nad Ukrainą. Zanim jednak Kozacy zorientowali się w co tak naprawdę wdepnęli, to połączone siły kozacko-rosyjskie uderzyły na Rzeczpospolitą. Zajęto niemal całe Wielkie Księstwo Litewskie, a ziemie ruskie znów stanęły w płomieniach. Korzystając z okazji do osłabionego państwa polsko-litewskiego wkroczyła armia króla Szwecji (a raczej uzurpatora) Karola Gustawa.

W tej kumulacji klęsk szlachta łatwo zaczęła dostrzegać skutek polityki dworu. Bo gdyby nie te dziwne machinacje na górze, różne spiski i nie wiadomo co jeszcze to tego wszystkiego chyba by nie było? Poparcie dla władcy spadło na łeb na szyję, gdy zdecydował się on uchodzić z płonącego królestwa na Śląsk, które było we władztwie Wazów na podstawie umowy zastawnej z cesarzem.

Obraz Jana Matejki: Jan Kazimierz na Bielanach

To właśnie w Opolu Jan Kazimierz chyba po raz pierwszy na poważnie zaczął się zastanawiać, czy nie zrzec się korony. Bo na co mu to było? Całe niemal państwo zajęte przez nieprzyjaciół, większość szlachty popiera Karola Gustawa, wpływ na to co się dzieje w Rzeczpospolitej niemal zerowy i szanse na powrót również. Od zamiaru abdykacji ratuje króla dopiero informacja, że Jasna Góra broni się nadal. Potem dochodzą do tego wieści, że rośnie opór wobec Szwedów, a niedawni wrogowie proponują sojusz. No i w takiej atmosferze można było pracować, a na pewno wracać do kraju.

O kilka propozycji za daleko

Paradoksalnie lata 1656-1664 to najlepszy osobiście okres jego panowania. Monarcha zyskał jako taki szacunek. Zamachnął się nawet w 1662 r. ruszyć ostatni już raz w kierunku Moskwy. Jednak tzw. wyprawa na Zadnieprze, źle przygotowana, skończyła się porażką. Szlachta jednakże dostrzegła, że niedawne klęski, jakie spadły na Rzeczpospolitą nie wzięły się znikąd i być może coś jest na rzeczy w twierdzeniach, że idealny ustrój ma wady. Zgodzono się z władcą, by powstało przy nim coś w rodzaju stałego rządu – Rady Nieustającej. Herbowi byli też skłonni poprzeć projekty uporządkowania prac sejmowych i stałych podatków na regularne armie. Na to można było pójść w reformie państwa, lecz królowa postanowiła dorzucić swoje trzy grosze i do projektów królewskich dołączyła postulat elekcji vivente rege, czyli wyboru nowego króla za życia władcy. W dodatku chciała wskazać kandydata do tronu i zażądać od niego ślubu ze swoją siostrzenicą, Anną Henryką. W całą sprawę zaoferowały się dwór francuski i austriacki. Ludwik XIV rzucał złotem, aby przyszłym królem został najpierw książę d’Enghien, syn znakomitego wodza Ludwika Burbona Kondeusza. W końcu sam Kondeusz został kandydatem Paryża. Wiedeń z kolei forsował Karola Habsburga.

Szlachta natomiast nie chciała ani jednego, ani drugiego. Wszystko to im pachniało, a raczej śmierdziało, absolutyzmem. Możliwość przeforsowania korzystnych dla Rzeczpospolitej reform ostatecznie upadła w 1665 r., gdy po kraju zaczęła krążyć informacja, że Ludwik XIV, by wprowadzić swojego kandydata i przeforsować reformy dworu może swoim wojskiem przeprowadzić w Polsce zamach stanu. W Rzeczpospolitej wybuchła wojna domowa. Przeszła ona do historii jako rokosz Lubomirskiego, od przywódcy buntu Jerzego Sebastiana Lubomirskiego, który z poparciem obcych dworów wykorzystał zamieszanie jakie wywołały królewskie plany. Armia Jana Kazimierza dostała od Lubomirskiego srogie lanie najpierw pod Częstochową (4 IX 1665), a następnie pod Mątwami (13 VII 1666). Zawarty w 1667 r. układ z rokoszanami doprowadził do tego, że z planów reform, podobnie jak z większości kraju, pozostały tylko zgliszcza.

Co ja zrobiłem?

10 maja 1667 r. zmarła Ludwika Maria. Od tego momentu król jakby stracił zainteresowanie sprawami królestwa. Spóźnił się z reakcją na najazd tatarski jesienią 1667 r. Rzekomo gdzieś w kuluarach powiedział:

Wolę patrzeć na psa niż na Polaka.

Jan Kazimierz w II. poł. XVII w.

W 1668 r. jakby, przepraszam za kolokwializm, „na odwal się” przedstawił propozycję reform. Oczywiście nie przeszły. Potem obrażony zapowiedział, że na następnym sejmie abdykuje. Szlachta najpierw się oburzyła. Pojawił się nawet opór, jednak już po niedługim czasie na sejmikach w całym kraju rozległ się gremialny głos: w końcu! Nikt nie chciał monarchy, który nie potrafił pogodzić się z porażką i nie miał ochoty być już królem. Po co zatem się męczyć?

Do abdykacji doszło 16 września 1668 r. Wtedy ustępujący monarcha powtórzył swoje prorocze słowa po raz pierwszy wypowiedziane w 1661 r.:

Pójdzie Polska na rozszarpanie narodów. Kozak i Moskal zagarną ludy językiem zbliżone do siebie i nawet Wielkie Księstwo Litewskie sobie wezmą. Wielkopolskę i Prusy Brandenburczyk zajmie, a dom austriacki o Krakowie i Rusi pomyśli.

Po sejmie eks-król, co nietrudno odgadnąć, poszedł się urżnąć. Kaca leczył na modłach u kamedułów na Bielanach. W alkoholowych oparach, pomiędzy wdziękami niewiast a leżeniem krzyżem w kościele dochodziło do niego, co tak naprawdę zrobił. Duma okazała się jednak ważniejsza. Gdy zamiast wyboru Kondeusza szlachta wybrała jego dawnego poddanego, w dodatku jednego z tych bardziej głupich, postanowił na zawsze opuścić kraj.

30 kwietnia 1669 r. Jan Kazimierz przybył do Francji. Tu Ludwik XIV powitał go z wszelkimi honorami i obdarował siedmioma bogatymi opactwami. Jako opat komendatoryjny (z tytułem i prawem do dochodów) osiadł w Saint-Germain-des-Prés pod Paryżem. Tu znów między modłami podstarzały kabotyn i wybitny wódz oddawał się uciechom cielesnym w towarzystwie Françoise Marie de L’Hôpital, z którą miał wziąć potajemny ślub. Przy okazji planował też ożenek z Anną, wdową po palatynie reńskim. Swego zamiaru jednak nie spełnił, gdyż zmarł rażony apopleksją 16 grudnia 1672 r., rzekomo na wieść o upadku Kamieńca Podolskiego.

Czy rzeczywiście tak było? Szczerze powiedziawszy nie wykluczałbym. W ostatnich latach życia eks-król miał żałować swojej decyzji i planować powrót do kraju, na co zresztą liczył Ludwik XIV. Pogarda do Polaków, która co jakiś czas się objawiała u ostatniego Wazy była raczej efektem rażącej niewdzięczności, jaką jego zdaniem wykazywała się wobec niego szlachta. Z kolei to, że chciał reform i dostrzegał, że brak reform będzie skazywał Rzeczpospolitą na zagładę świadczą o tym, że losy państwa, którym władał nie były mu obojętne. Jednak jak w każdym człowieku chodzi o to, by te pozytywne cechy zwyciężyły nad tymi złymi. U Jana Kazimierza niestety było na odwrót.  





Udostępnij ten artykuł

,

Polecane artykuły
pokaż wszystkie artykuły
Reklama
Wszelkie prawa zastrzeżone. © 2017 Kurier Historyczny. Projekt i wykonanie:logo firmy MEETMEDIA