cookies

Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. Mogą też stosować je współpracujące z nami podmioty. W przeglądarce można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszego portalu bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia. Jeżeli nie zgadzasz się na używanie cookies możesz również opuścić naszą stronę. Więcej informacji w naszej polityce prywatności.

Piątek, 19.04.2024

Jak to dobrze, że jest Putin

Jakub Wojas, 21.02.2022

Władimir Putin (foto: kremlin.ru)

Polityka Władimira Putina budzi w Polsce i innych krajach naszego regionu słuszne zaniepokojenie. Niemniej obecnie panujący na Kremlu reżim nie jest dla naszego państwa najgorszą opcją, a i z obecnej rosyjskiej polityki płyną wyraźne korzyści.

Co nam grozi ze strony Rosji?

Groźba wojny, skrytobójcze zamachy, szantaże energetyczne to działania, które co jakiś czas są przypisywane putinowskiej Rosji. Prezydent Władimir Władimirowicz to raz albo wskrzesiciel Związku Sowieckiego, innym razem przywracający pozycję carskiej Rosji, w każdym razie imperialista, który dąży tylko do rozszerzania rosyjskich wpływów na sąsiednie kraje. Jednocześnie Moskwa to ważny i w wielu sprawach potrzebny partner dla Zachodu. Kreml zdaje sobie z tego sprawę i wykorzystuje swoje przewagi w niektórych dziedzinach (np. w energetyce czy wojsku), by wymusić korzystne dla siebie ustalenia. I to jest paradoks, bowiem jak spojrzymy na suche statystyki, to Rosja ze swoimi problemami gospodarczymi i demograficznymi nie stanowi dla Unii Europejskiej czy USA żadnej konkurencji. Nawet militarnie nie może się równać z kolektywną siłą NATO. Sęk w tym, że dyplomacja rosyjska potrafi rozbijać jedność państw zachodnich i dzięki temu ma szanse odgrywać większą rolę.

Dobrze, ale co ze strony współczesnej Rosji nam realnie grozi? Może jak wieszczył Aleksander Łukaszenko wojska rosyjskie mogłyby dojść do Kanału La Manche, tylko czy byłby w stanie okupować tak wielki obszar? Bardzo wątpliwe. Ta sama wątpliwość pojawia się, gdyby Moskwa zdecydowała się na opanowanie całej Ukrainy. Już bardziej prawdopodobne jest skupienie się na wschodniej i południowej Ukrainie, ale trudno sobie wyobrazić, by zajęcie tego terytorium miało podobnie łagodny przebieg jak aneksja Krymu, a reperkusje międzynarodowe byłby zapewne większe.

Rosyjska flaga przed Radą Najwyższą Autonomii Krymskiej dzień po referendum na temat odłączenia się Krymu od Ukrainy, 17 marca 2014 roku
(foto: Jakub Wojas)

Załóżmy jednak, że Rosja doprowadza do jakiegoś powtórnego wciągnięcia Ukrainy do swojej strefy wpływów. Wobec Polski jej aspiracje skupiają się, jak ogłoszono w słynnym ultimatum skierowany do Stanów Zjednoczonych, by wycofano stąd wszelkie instalacje i wojska NATO. W domyśle, by powstała tu taka szara strefa interesów Zachodu i Wschodu. By to wymusić Rosja może prowadzić wobec Warszawy działania „poniżej progu wojny”, które będą budziły wątpliwości, czy ma tu zastosowanie art. 5 Traktatu Północnoatlantyckiego o pomocy sojuszniczej. Zatem można się spodziewać zarówno serii incydentów granicznych po próby przejęcia przez „zielone ludziki” niewielkich fragmentów polskiego terytorium, w skrajnym scenariuszu wyrąbanie korytarza z okręgu królewieckiego do Białorusi. Oczywiście im słabsze będą Stany Zjednoczone, im opór wobec żądań Rosji mniejszy, tym ona będzie coraz śmielsza.

Putin przegrywa?

W naszej historii bywało co prawda już gorzej, ale powyższe także nie brzmi zbyt optymistycznie. Zwróćmy jednak uwagę, że na razie Rosja skupia się na odzyskiwaniu, a raczej zahamowaniu utraty swoich wpływów na obszarze dawnych republik sowieckich. Jeżeli spojrzymy na czasy prezydentury Władimira Putina z perspektywy już nie tylko okresu sowieckiego, ale nawet lat 90, to wcale nie wygląda to tak różowo. Pamiętamy, że Putin, nazywany swego czasu „Rambo”, był tym, który zyskał i utrwali swoją władzę, dzięki rozwiązaniu problemu wojny w Czeczeni. Ale obejmując prezydenturę rosyjskie wpływy, właściwie poza państwami bałtyckimi, miały się całkiem nieźle niemal we wszystkich dawnych republikach sowieckich. Naturalnie, od czasów ZSRR nastąpił regres, bowiem państwo wyraźnie się skurczyło, niemniej dookoła Federacji Rosyjskiej był szereg krajów, w których to Moskwa była rozgrywającym. Obecnie natomiast właściwie niemal we wszystkich tych państwach ujawniły się negatywne dla Rosji tendencje. Ukraina, Gruzja wyrażają swoje aspiracje euroatlantyckie. W Armenii i na Białorusi coraz silniejsze są nastroje antyrosyjskie albo przynajmniej przychylniejsze wobec Zachodu. W Azerbejdżanie głównym patronem jest Turcja, a w Azji Środkowej rządy są co prawda prorosyjskie, ale to Pekin dominuje pod względem gospodarczym. We wszystkich tych krajach Władimir Putin z różnym skutkiem co prawda próbuje zahamować proces utraty wpływów, ale czy jest w stanie go zatrzymać?

Zobacz także:

 

Spójrzmy na Ukrainę. Po pomarańczowej rewolucji nie nastąpiła wprawdzie nad Dnieprem wielka modernizacja, a po prozachodnim Wiktorze Juszczenko władzę przejął prorosyjski Wiktor Janukowycz, niemniej Kijów nie zerwał kontaktów z Unią Europejską, nie stał się częścią rosyjskiej Unii Euroazjatyckiej i dziś jasno artykułuje, że jego miejsce jest w Europie, a nie Euroazji. Stało się tak głównie za sprawą społeczeństwa, które porównując model rosyjski i zachodni wybiera ten drugi. Problem Rosji Putina polega na tym, że mimo olbrzymiego potencjału nie potrafi zaproponować wobec swoich sąsiadów atrakcyjnej oferty gospodarczej, społecznej i kulturowej. Pozostaje goła siła, która krótkoterminowo może, przy słabości Zachodu, przynieść jakieś oczekiwane profity, ale na dłuższą metę nie zatrzyma toczących się procesów. Bowiem jeżeli w Rosji znów nastąpi jakieś zawirowanie, to czyż zantagonizowani sąsiedzi nie skorzystają z okazji, by pozbyć się do końca rosyjskiego łańcucha?

Groźniejsza Rosja

I w ten właśnie sposób Rosja Putina nie jest dla Polski i całego naszego regionu najgorszą opcją. Idea Europy od Lizbony do Władywostoku śniąca się co niektórym w Berlinie czy Paryżu nie może się ziścić, kiedy co jakiś czas Kreml wywija numer, podważający wzajemne zaufanie. Co więcej, brak własnej atrakcyjnej oferty kulturowo-gospodarczej w połączeniu z agresywną polityką wobec tych, którzy jednak wybierają Zachód wzmacnia naszą współpracę ze wschodnimi sąsiadami. Nic tak nie integruje jak wspólny wróg. Jeszcze kilkanaście lat temu było nie do pomyślenia, by Wilno, Kijów i Warszawa wspólnie odwoływały się do dziedzictwa I Rzeczpospolitej i tworzyły Trójkąt Lubelski. Z kolei podgrzewana przez Moskwę atmosfera wojenna skonsolidowała, dotąd coraz bardziej podzielony, Zachód. Do Polski, Rumunii i państw bałtyckich kierowane są kolejne natowskie kontyngenty. Być może też nasze elity w końcu zrozumieją, że dla własnego bezpieczeństwa i by nie być przedmiotem międzynarodowych rozgrywek warto mieć w tym miejscu Europy silną armię. Zwłaszcza, że mógłby to być kolejny atut do wzmocnienia naszej pozycji, bo mimo że teraz nie mamy najsilniejszej armii i gospodarki w Europie, a nasza polityka zagraniczna pozostawia wiele do życzenia, to w czasie gromadzenia się sił rosyjskich przy granicy z Ukrainą Polska znalazła się w wielu formatach dotyczących rozwiązania tego kryzysu. To świadczy jedynie o tym, że jak wiele moglibyśmy mieć, gdyby udałoby się nam wyeliminować pewne nasze słabości.

Władimir Putin (foto: kremlin.ru)

Ale zupełnie inaczej, by to wszystko wyglądało, gdyby prezydent Rosji miał rzeczywiście, jak mówił George W. Bush, „twarz prawdziwego demokraty”. Uwielbiany na Zachodzie opozycjonista Aleksej Nawalny chce walki z rosyjskimi patologiami, reform i modernizacji. Tylko, że przy tym nie odrzuca imperialnej polityki. Poparł aneksję Krymu, stawiał w wątpliwość sens istnienia Białorusi jako osobnego państwa. Gdyby zatem Moskwa wzmocniła się wewnętrznie, odrzuciła agresywną politykę, ale w bardziej cywilizowany sposób budowała swoje strefy wpływów, to jej skuteczność byłaby znacznie większa. Zmodernizowana Federacja Rosyjska mogłaby przecież finansować swoje partie w dawnych republikach sowieckich, które po zdobyciu władzy jednoznacznie orientowałby się na nią. Putin tego zrobić nie może, bo nie potrafił zatrzymać zmian społecznych. Natomiast jeżeli taka nowa Rosja byłaby nie tylko militarnie, ale kulturowo i realnie gospodarczo silna, to byłaby groźniejsza niż kiedykolwiek wcześniej. Łatwiej jej by też było dogadywać się ponad głowami mniejszych z USA, Niemcami czy Francją.

Problem polega na tym, że aby tego dokonać, to potrzeba czasu i wielkiej determinacji, a do tego momentu Moskwa ani się obróci, a dookoła będzie otoczona albo przez Zachód, albo przez Chiny. Z kolei po wojennej polityce Putina trudno będzie w niektórych państwach odzyskać zaufanie. Kremlowi pozostaje zatem robić wszystko, by utrzymywać swoją uprzywilejowaną pozycję i czekać aż historia strąci z piedestału albo Waszyngton, albo Pekin. Wtedy będzie można ruszyć dalej, by odzyskać dawne wpływy. Tylko czy w tzw. międzyczasie samą Rosję znów nie porwie wiatr historii?





Udostępnij ten artykuł

,

Polecane artykuły
pokaż wszystkie artykuły
Reklama
Wszelkie prawa zastrzeżone. © 2017 Kurier Historyczny. Projekt i wykonanie:logo firmy MEETMEDIA