cookies

Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. Mogą też stosować je współpracujące z nami podmioty. W przeglądarce można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszego portalu bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia. Jeżeli nie zgadzasz się na używanie cookies możesz również opuścić naszą stronę. Więcej informacji w naszej polityce prywatności.

Sobota, 20.04.2024

„Jak się nie podoba, to won z Polski!” Kampania antysemicka 1968 r.

Łukasz Gajda, 24.03.2018

Masówka w jednym z zakładów pracy w marcu 1968 r.

Każdy kto oglądał serial „Alternatywy 4” pamięta zapewne postać docenta Furmana, granego przez nieodżałowanego Wojciech Pokorę. Otóż ten pracownik naukowy w jednej ze scen zwierzał się przy kieliszku dyrektorowi spółdzielni mieszkaniowej, że otrzymał posadę na uniwersytecie „po jednym takim, co wyjechał w ‘68”.

Stanisław Bareja wyraźnie dawał w tej scenie do zrozumienia, że docent Furman należy do szczególnego grona naukowców – tzw. docentów marcowych. Byli to ludzie, którzy być może nie odznaczali się jakimiś wybitnymi osiągnięciami, ale byli doceniani przez partię, a to wystarczyło, by zająć posady na uniwersytetach po wyjeżdżających „syjonistach”. Był to jeden z wielu przykrych skutków nagonki antysemickiej z 1968 r.

„Syjoniści do Syjonu”

19 marca 1968 r. Władysław Gomułka podczas spotkania z warszawskim aktywem partyjnym, prócz dyrdymałów na zasadzie, że walka z partią to szkodzenie bytowi narodowemu Polski, poświęcił dużo czasu na scharakteryzowanie uczestników niedawnych protestów studenckich. Wskazał na ich żydowskie pochodzenie, „niepolskie” nazwiska, krytykował też środowiska akademickie, w końcu podzielił Polaków żydowskiego pochodzenia na trzy grupy: nacjonalistów, kosmopolitów oraz tych, którzy uznali Polskę za jedyną ojczyznę. Nacjonaliści żydowscy mieli dostać swobodną możliwość wyjazdu z Polski do Izraela. Przy kosmopolitach Gomułka wprost oskarżył Antoniego Słonimskiego, który w felietonie z 1924 uznał, że nie czuje się ani Polakiem, ani Żydem. Miejsce w Polsce miało się znaleźć jedynie dla tych z trzeciej grupy, lecz…

jedynym miernikiem oceny obywatela naszego państwa jest jego postawa wobec socjalizmu i wobec żywotnych interesów naszego państwa i narodu.

 

Po tym przemówieniu nastąpiło apogeum akcji pod hasłem „studenci do nauki, literaci do piór, syjoniści do Syjonu”. Właśnie – syjoniści. Cała kampania miała mieć oficjalnie charakter antysyjonistyczny, a nie antysemicki. Miało to być, przynajmniej w głoszonych sloganach, uderzenie w „proizraelską V kolumnę”. Państwo Izrael było wówczas jednym z głównych wrogów wszystkich państw Układu Warszawskiego. Powodem było jego zwycięstwo w wojnie sześciodniowej w 1967 r. z popieranymi przez Sowietów państwami arabskimi. Już w czerwcu 1967 r. Gomułka oskarżał polskich obywateli żydowskiego pochodzenia o otwarte wspieranie w tym konflikcie strony izraelskiej. Trudno zresztą temu się dziwić. Po Polsce krążył wtedy nawet dowcip:

W bitwie pancernej na Synaju batalion polskich Żydów zdziesiątkował dywizję sowiecką.

Ponadto opowiadano sobie historie, że żydowscy lotnicy używają języka polskiego do komunikacji w przestworzach, gdyż jest on niezrozumiały dla podsłuchujących ich Arabów. To budziło naturalną sympatię, zwłaszcza w środowiskach inteligenckich. W partii dyrektywy moskiewskie mówiły jednak, aby inaczej podchodzić do tego konfliktu. Dla niektórych stało się to pretekstem do przeprowadzenia własnych rozgrywek.

Grupa tzw. partyzantów, skupiona wokół szefa Ministerstwa Spraw Wewnętrznych Mieczysława Moczara postanowiła wykorzystać antyizraelską akcję, do rozpętania akcji antysemickiej. Celem tej operacji było „wykoszenie konkurencji”, którymi byli pochodzący często właśnie z żydowskich rodzin przedstawiciele stronnictwa puławian, które w 1956 r. poparło Władysława Gomułkę. Moczar widział siebie w roli I sekretarza, dlatego chciał pośrednio zaatakować obecnego przywódcę partii. Ten natomiast odciął się od dawnych towarzyszy i zaczął realizować plan kampanii Moczara. Towarzysz Wiesław jednak osobiście zastrzegał, że jest to kampania antysyjonistyczna, a nie antysemicka, jego małżonka była w końcu też żydowskiego pochodzenia. Ostatecznie wyszło to jak wyszło, czego odbiciem była kolejna anegdotka, w której syna pyta ojca...

- Tato, a jak się pisze syjonizm"?

- Nie wiem, ale przed wojną pisało się przez „ż"

Już w 1967 r. Wojciech Jaruzelski rozpoczął wyrzucanie z szeregów ludowego Wojska Polskiego tych oficerów, którzy rzekomo popierali Izrael (czytaj: byli żydowskiego pochodzenia). Bezpośrednim uderzeniem w grupę puławian stały się protesty studenckie, których przywódcy wywodzili się często z rodzin przedstawicieli tego skrzydła PZPR.

Partia robiła naprawdę wiele, aby wytworzyć w kraju atmosferę antysemicką, a także antyinteligencką, co miało zapobiec udziałowi robotników w protestach studenckich. W zakładach pracy organizowano tzw. masówki – reżyserowane zebrania pracowników z aktywem partyjnym. Natomiast w mediach pojawiały się rozliczne komentarze na temat spisku „syjonistyczno-zachodnioniemieckiego” przeciwko Polsce.

Niestety, wielu uległo tej narracji i wręcz obnosiło się ze swoją niechęcią do Żydów. Znane były przypadki „polowania na Żyda”, czyli wyszukiwania osób o żydowskim pochodzeniu we własnym otoczeniu. Propaganda z kolei nakręcała takie zachowania, zmyślnie wykorzystując spiskowe teorie i ludowy antysemityzm. W prasie, m.in. w Słowie Powszechnym" wydawanym przez PAX, publikowano artykuły sugerujące, że Żydzi są odpowiedzialni nie tylko za ostatnie protesty, ale też np. problemy gospodarcze.

Bilet w jedną stronę

W takiej atmosferze Polacy żydowskiego pochodzenia otrzymali możliwość opuszczenia Polski (na zasadzie: jak się nie podoba, to won!). Chcący emigrować mieli zrzec się obywatelstwa polskiego i w zamian otrzymywali dokument podróży upoważniających ich do wyjazdu w jedną stroną. Jako cel podawano Izrael. Inną sprawą było to, że Polska nie miała wówczas  połączenia z Ziemią Świętą, dlatego wyjeżdżano najczęściej do Szwecji lub Austrii, a stamtąd gdzie się komu podobało.

Dokument podróży wydawany po nagonce antysemickiej
z 1968 r. (Wikimedia Commons)

Wyjazd wiązał się z wypełnieniem parostronicowego kwestionariusza paszportowego. Składano również podanie do Rady Państwa z prośbą o zgodę na zamianę obywatelstwa i uiszczeniem niemałej opłaty skarbowej (5000 zł.), Emigranci udawali się następnie do ambasady holenderskiej, która reprezentowała interesy Izraela w Polsce. Tam należało złożyć zaświadczenia o niezaleganiu z podatkami, niekiedy również o uregulowanych stosunkach z wojskiem i potwierdzenie zrzeczenia się mieszkania. Potem otrzymywano promesę izraelskiej wizy. Załatwienie wszystkich formalności trwało ok. miesiąca. Przez ten czas osoby wyjeżdżające najczęściej wyprzedawały to, czego nie mogły zabrać.

Z możliwości wyjazdu nie korzystali jednak tylko Żydzi. Wiele osób mających niemiecko brzmiące nazwiska spostrzegło w tej sytuacji okazję do wyrwania się z Polski do „lepszego świata”. Dlatego też niektórzy wmawiali urzędnikom swoje żydowskie korzenie. Z kolei w Polsce postanowiło pozostać sporo osób, które rzeczywiście miało żydowskich przodków, jak Adam Michnik, Seweryn Blumsztajn czy Antoni Słonimski.

Jednym z wymownych symboli kampanii antysemickiej stały się pożegnania na Dworcu Gdańskim w Warszawie. Opuszczających ojczyznę Polaków żydowskiego pochodzenia żegnała rodzina i znajomi. Część z tych, którzy wówczas wjechali miało nigdy do Polski nie wrócić.

Akcję wyjazdową zakończono 2 czerwca 1969 r. Potem ci, którzy chcieli opuścić PRL musieli przechodzić przez standardową procedurę paszportową. W samym marcu 1968 r. wnioski o wyjazd złożyło jedynie 66 osób, lecz już w lipcu liczba ta wzrosła do 577. Szacuje się, że w wyniku kampanii antysemickiej Polskę opuściło ok. 17 tys. ludzi.

Niektórzy podkreślają, że wśród emigrantów marcowych było sporo komunistycznych aparatczyków czy nawet stalinowskich zbrodniarzy, by wspomnieć tu chociażby prokurator Helenę Wolińską, oskarżaną o udział w mordach sądowych. Należy jednak pamiętać, że była to mniejszość, licząca maksymalnie ok. 800 osób (jest ogół zatrudnionych w administracji państwowej, którzy wyjechali w wyniku nagonki). Większość wyjeżdżających była wyłącznie ofiarą systemu, choć niejednokrotnie do pewnego czasu ten system budowali.

Ich wyjazd był jednak bolesnym ciosem dla wielu dziedzin życia i miał wyjątkowo negatywne skutki dla całego kraju. Po marcu 1968 r. Polskę opuszczali bowiem głównie inteligenci. Do jesieni 1969 r. wnioski wyjazdowe miało złożyć ok. 500 pracowników naukowych wyższego szczebla, 200 dziennikarzy, 60 pracowników radia i telewizji, ok.100 muzyków, aktorów i plastyków oraz 26 filmowców. Emigrantami marcowymi byli m.in. Zygmunt Bauman, Bronisław Baczko, Włodzimierz Burs, Aleksander Ford, Henryk Grynberg, Łukasz Hirszowicz, Leszek Kołakowski, Jerzy Lipman oraz Leopold Tyrmand.

Losy tych ludzi za granicami wiodły się różnie. Różnie też kształtował się po traumie marca ‘68 ich stosunek do Polski i polskości. Wielu jednak emigrantów marcowych zaangażowało się w latach 80. w pomoc dla Solidarności, a w III RP wstąpiło o przywrócenie polskiego obywatelstwa.





Udostępnij ten artykuł

,

Polecane artykuły
pokaż wszystkie artykuły
Reklama
Wszelkie prawa zastrzeżone. © 2017 Kurier Historyczny. Projekt i wykonanie:logo firmy MEETMEDIA