cookies

Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. Mogą też stosować je współpracujące z nami podmioty. W przeglądarce można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszego portalu bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia. Jeżeli nie zgadzasz się na używanie cookies możesz również opuścić naszą stronę. Więcej informacji w naszej polityce prywatności.

Czwartek, 25.04.2024

Jak Bolesław Bierut na procesje Bożego Ciała chodził, czyli krótkotrwałe „nawrócenie” polskich komunistów

Krystian Skąpski, 31.05.2018

Poświęcenie Mostu Poniatowskiego, 22 lipca 1946 r.

Komunistyczny prezydent Bolesław Bierut idący obok księdza prymasa na procesji Bożego Ciała, szef Urzędu Bezpieczeństwa Stanisław Radkiewicz klękający w trakcie mszy przy Podniesieniu czy sekretarz Polskiej Partii Robotniczej Władysław Gomułka śpiewający „Boże coś Polskę” - nie, nie jest to dziwna fantazja senna, lecz realia Polski Ludowej w pierwszych latach jej funkcjonowania. Czerwona władza tuż po wojnie próbowała zachowywać pozory, że nic tak naprawdę się nie zmieniło i może nie ochoczo, aczkolwiek regularnie najwyżsi notable pojawiali się na uroczystościach kościelnych.

Święto bez mszy, to nie święto

Zgodnie ze sporządzonym przez Ministerstwo Informacji i Propagandy zestawieniem z 1946 r. w Polsce było 16 dni wolnych od pracy, z czego aż 12 były to święta kościelne. Ponadto nawet przy przy tych trzech państwowych (22 lipca, 1, 3 i 9 maja) wszystkie uroczystości rozpoczynano od mszy świętej, gdyż jak głosiło polecenie wysyłane lokalnym oddziałom PPR: „bez mszy ludzie nie będą czuli, że to święto”.

Romans komunistów z Kościołem rozpoczął się jeszcze w 1943 r. Powstająca pod auspicjami Stalina Armia Polska w ZSRR otrzymała własnych kapelanów, którzy mieli pełnić posługę na froncie. Wiązało się to też z upodobnieniem tego wojska do armii sprzed 1939 r. W święta odprawiano msze polowe. Każdego ranka, jak przed wojną, żołnierze śpiewali „Kiedy ranne wstają zorze...”, a dzień kończyli pieśnią „Wszystkie nasze dzienne sprawy...”. Po wkroczeniu na terytorium dzisiejszej Polski wojsko nawiązało także współpracę z lokalnym klerem. W 1944 r. w organizację akcji gwiazdkowej zainicjowanej przez żołnierzy włączyli się proboszczowie na parafiach.

 

Po wojnie wszystkie obchody świąt wojskowo-państwowo-kościelnych nabrały jeszcze większego rozmachu i wręcz się przenikały. 22 lipca 1945 r. rocznicę ogłoszenia Manifestu PKWN połączono z odsłonięciem w Warszawie figury Chrystusa z kościoła św. Krzyża. Oczywiście, w tej uroczystości wzięła udział cała komunistyczna wierchuszka na czele z Bolesławem Bierutem, który przeżegnał się i odśpiewał „Boże coś Polskę”.

By było jeszcze śmieszniej, pierwsze powojenne Święto Wojska Polskiego (wówczas Święto Żołnierza Polskiego) odbyło się 15 sierpnia – święto Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny i rocznicę zwycięstwa nad bolszewikami w bitwie warszawskiej. Przedwojenny charakter zachowało też Święto Pracy, kiedy to przed pochodem robotnicy szli na nabożeństwo. Duchowni uczestniczyli także w Święcie Morza, Święcie Zwycięstwa, a nawet uroczystościach partyjnych. Księża święcili nowo wybudowane gmachy ministerstw czy żegnali na cmentarzach gorliwych bolszewików, by wspomnieć tu chociażby pogrzeb gen. Karola Świerczewskiego z 1947 r.

W takich wypadkach uczestnictwo delegacji państwowej na mszy świętej było, dla niektórych przykrym, obowiązkiem. W pierwszych rzędach można było zatem spotkać najważniejszych polityków PPR i PPS, szefów UB i generalicję. Największy problem był z sowieckimi „sojusznikami”, którzy z racji rangi uroczystości byli na nie zapraszani niejako automatycznie, lecz jako Sowieci nie za bardzo mogli uczestniczyć w katolickich nabożeństwach. Program uroczystości układano zatem zawsze tak, aby msza była ich pierwszym punktem.

Generał Piotr Jaroszewicz i prymas Augustyn Hlond na procesji Bożego Ciała w 1947 r.

Komunistów nie brakowało jednak też na świętach stricte kościelnych. W znakomitym filmie Kazimierza Kutza „Pułkownik Kwiatkowski” jest scena, gdy tytułowy bohater próbując wydostać z więzienia pewnego organistę powołuje się na fakt uczestniczenia w procesjach Bolesława Bieruta. Nie jest to żaden wymysł filmowców towarzysz Bierut szedł obok księdza prymasa Augustyna Hlonda w procesji Bożego Ciała w 1947 r., a generał Piotr Jaroszewicz podtrzymywał nawet wtedy duchownego niosącego Przenajświętszy Sakrament.

Diabeł przebrany w ornat

Kościół brał tę postawę za dobrą monetę, chociaż była to właściwie kwintesencja powiedzenia: „diabeł przebrał się w ornat i na mszę dzwoni”. Intencję władzy najlepiej oddawał dokument wewnętrzny Resortu Informacji i Propagandy PKWN wydany jeszcze w listopadzie 1944 r.:

Musimy „na razie” pozyskać kler, a z nim przejdą do naszego obozu wszyscy ci, którzy dziś stoją w rezerwie. Kler pójdzie tam, gdzie [będzie] widział siłę i korzyści materialne. Wiemy z historii, że kler w pierwszym rzędzie wysługiwał się zaborcom i ciemiężycielom naszego Narodu. Pójdzie i teraz na stronę PKWN, jeżeli będzie widział w tym swój interes. Dziś kler jest nam potrzebny i musimy go pozyskać, choć byśmy chwilowo stracili na tym.

Czerwoni mający nikłe poparcie społeczne chcieli stworzyć iluzję, że nie są żadnymi sowieckimi namiestnikami, lecz prawdziwie polską władzą, dlatego cała otoczka państwo-kościelna została zachowana. „Nikt nie chce walczyć z tradycją” – próbowała przekonywać propaganda. To miało pozyskać w szeregi partii lud, który nie wyobrażał sobie święta bez mszy. Nawet socjalistyczni robotnicy z doświadczeniami przedwojennymi nie wyobrażali sobie chociażby 1 maja bez modlitwy. Komuniści musieli zdobyć zaufanie właśnie tych ludzi.

Ważnym aspektem była też legitymizacja ich działań. Dlatego np. w walczących z antykomunistycznym podziemiem oddziałach Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego pojawili się kapelani, a pogrzeb niemal każdego poległego w walce z Wyklętymi miał charakter kościelny. Celem było wytworzenie przekonania, że prawdziwa władza, popierana przecież przez kler, walczy z pospolitymi bandytami.

Ciepły stosunek komunistów do Kościoła skończył się po powstaniu w grudniu 1948 r. Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Władza czuła się już wtedy pewnie. Pozyskanie akceptacji społecznej nie było aż tak bardzo potrzebne. Nowy reżim przez ten czas sfałszował referendum i wybory, wygonił PSL, rozbił największe oddziały partyzanckie i obsadził urząd prezydenta swoim człowiekiem, który, a jakże, zakończył rotę przysięgi słowami „Tak mi dopomóż Bóg”. Od 1949 r. UB szczególnie dbało, aby duchowni nawet się nie zbliżali do uroczystości o charakterze państwowym. Zaczęły się również coraz większe prześladowania kleru, a także tych towarzyszy, którzy nadal w niedziele pojawiali się na mszach. W końcu nie trzeba było udawać.





Udostępnij ten artykuł

,

Polecane artykuły
pokaż wszystkie artykuły
Reklama
Wszelkie prawa zastrzeżone. © 2017 Kurier Historyczny. Projekt i wykonanie:logo firmy MEETMEDIA