Cyprian Zabłocki miał okazję zapisać się w historii na różne sposoby. Był żołnierzem napoleońskim, walczył z zaborcami, lecz postanowił, na swoje nieszczęście, zostać biznesmenem i dziś wszyscy go znają z powiedzenia „wyjść jak Zabłocki na mydle”.
Bo i w branże mydlarską ten szlachcic herbu Łada postanowił zainwestować. Być może miało to związek z jego wojennym pobytem na Zachodzie. Zabłocki (ur. 1792 r.) jak już wspomniano był żołnierzem armii napoleońskiej i wraz z nią przeszedł cały szlak bojowy, kończąc go w 1814 r. we Francji. Wiadomo, że żonę swoją, Petronelę de Proft poznał w Brukseli i stamtąd zabrał ją do rodzinnego majątku w Rybnej pod Sochaczewem.
W tym samym czasie do swoich wielkopolskich dóbr powracał gen. Dezydery Chłapowski. Zafascynowany gospodarowaniem w zachodniej Europie postanowił unowocześnić swoje majątki, co już niedługo przyniosło zawrotne rezultaty. Podobnie zapewne kalkulował Zabłocki. Jednak zamiast wprowadzać nowe metody uprawy ziemi wolał założyć mydlarnię.

W całe przedsięwzięcie zainwestował niemal wszystkie oszczędności. Swoje produkty pan dziedzic planował spławiać Wisłą do Gdańska, a stamtąd sprzedawać dalej, do innych krajów. Miało to swoje uzasadnienie. Zabłocki zdawał sobie sprawę, że w zachodniej Europie coraz częściej korzysta się z tego detergentu do mycia i prania. Był tylko jeden problem. Niedaleko przebiegała granica zaborów. Całą dolną Wisłę kontrolowali Prusacy, nakładający na przejściach wysokie cła, których zapłacenie czyniło biznes całkowicie nieopłacalnym. Nasz bohater wpadł jednak na pewien pomysł.
Nakazał wykonanie drewnianych skrzyń, które nie przepuszczałyby wody. W nich umieścił mydło i zapakował je na barki. Na obszarze Królestwa Polskiego ładunek znajdował się na pokładzie, lecz tuż przy granicy wrzucono go do wody. Skrzynie jednak cały czas były przyczepione do burty statków i ciągnięte po dnie, tak aby celnicy ich nie zauważyli.

Plan się do pewnego stopnia powiódł, bowiem ładunku z mydłem Prusacy nie spostrzegli. Zabłocki jednakże nie mógł mieć powodów do radości. Gdy w Gdańsku przyszło do rozładunku, to okazało się, że skrzynie są…puste. W trakcie podróży ich wodoszczelność została brutalnie zweryfikowana. Woda dostała się do środka i całe mydło rozpuściło się na dnie Wisły.
W ten sposób Cyprian Zabłocki nic nie zarobił na mydle, a nawet został z długami i do końca życia, które zakończył 26 listopada 1868 r., nie wyszedł z finansowego dołka. Stał się też obiektem kpin i żartów, których echem jest dobrze nam znane do dziś powiedzenie, powtarzane przy niemal każdym nieudanym interesie.