cookies

Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. Mogą też stosować je współpracujące z nami podmioty. W przeglądarce można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszego portalu bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia. Jeżeli nie zgadzasz się na używanie cookies możesz również opuścić naszą stronę. Więcej informacji w naszej polityce prywatności.

Piątek, 19.04.2024

II RP bez blasku

Helena Kowalik, 25.02.2020

Józef Muraszko eskortowany przez policjantów na rozprawę w Sądzie Okręgowym w Nowogródku, październik 1925 r.

Helena Kowalik – dziennikarka i autorka kilkunastu książek – stworzyła zbiór reportaży o głośnych procesach II Rzeczpospolitej. Lata 20. i 30. widziane przez pryzmat sali sądowej wiele tracą ze swojego uroku. - Po lekturze ówczesnych gazet zobaczyłam, że ta Najjaśniejsza jest bez blasku – mówi w wywiadzie dla naszej redakcji autorka książki „Słynne procesy II Rzeczypospolitej”.

Jakub Wojas: Pani książka Słynne procesy II Rzeczypospolitej zaczyna się bardzo mocno, od jednego z jaśniejszych punktów w historii II RP – wojny polsko-bolszewickiej. Okazuje się, że nie wszyscy chcieli wtedy walczyć za ojczyznę. Plagą były dezercje.

Helena Kowalik: To było dla mnie wielkie zaskoczenie. Dotarłam do tych informacji w Centralnej Bibliotece Wojskowej. Też myślałam, że cały naród szedł na wojnę z przekonaniem: na stos, na stos. Ale te ucieczki, często były motywowane nędzą, wszechobecną biedą. Ochotnik szedł do wojska, gdzie dostawał sorty, ubranie i potem z tym uciekał na wieś, gdzie niczego w zrujnowanym gospodarstwie nie było.  Jeśli takich dezerterów złapano, w „Polsce Zbrojnej” pojawiały się ich listy, w których kajają się, że zrobili błąd i przepraszają. Raczej z własnej woli tego nie pisali.

Drugi ciemny obraz wojny polsko-bolszewickiej, który Pani przywołuje to pogromy żydowskie.

Wiele było miasteczek, gdzie żołnierze znęcali się nad ludnością żydowską. W Jabłonnej założono obóz, w którym internowano żołnierzy pochodzenia żydowskiego. Trafił tam „Klocek” – jeden z opisywanych przeze mnie w książce żołnierzy.  Jak się spojrzy na zdjęcia tego miejsca, to po prostu był to obóz koncentracyjny.

Przemoc wobec Żydów nie kończy się jednak wraz z końcem tej wojny. Kiedyś słyszałem opinię, że społeczeństwo II RP było antysemickie, ale państwo zwalczało takie postawy.

Państwo udawało, że nie ma problemu. Dotarłam do interpelacji koła żydowskiego w Sejmie, dotyczących różnych przypadków naruszeń swobód obywatelskich I były też odpowiedzi z innych kół, np. endecji. Oni, twierdzili, że Polska musi się bronić przed zalewem ludności żydowskiej. Po wojnie polsko-bolszewickiej z Rosji uciekało wielu Żydów. Szukali schronienia w Polsce. Wielu z nich czuło się Polakami, ale endecja uważała, że zniewoloną nas gospodarczo, nakryją czapkami jak mawiał Lenin.

Spalona Synagoga Beit Chasidim po pogromie lwowskim w 1919 roku

Jak II RP wyglądała z perspektywy sali sądowej?

Jeśli chodzi o sposób sądzenia, o atmosferę, sądy były tym miejscem, gdzie mówiło się o sprawach kraju. Najczęściej robili to adwokaci. Wielu z nich było zaangażowanych politycznie. Należeli do różnych partii – od komunistów po endecję. Z tego też względu umieściłam w książce przypisy bibliograficzne niektórych. Na przykład Teodor Duracz był jawnie lewicowy do tego stopnia, że krążył dowcip, że w sprawie komunistycznej Duracz nie jest obrońcą, ale dowodem.

Taki adwokat nim doszedł w swej mowie obrończej do sedna rozpatrywanej sprawy, przez dwa dni dawał popisy oratorskie, opowiadając o sytuacji w państwie, odwoływał się do poezji romantycznej, by na końcu pochylić się nad swoim klientem.

Ale czy to miało jakikolwiek wpływ na sąd, czy była to tylko taka forma reklamy skierowana do publiczności zgromadzonej na sali?

Sądzę, że miało to wpływ na sąd. Wtedy jeszcze takie pojęcia jak ojczyzna, wolność, miały urok świeżości, wszak tak niedawno odrodziła się Polska. Nie tylko publiczność , sędziowie również wzruszali się, słuchając patriotycznych przemówień. .Przy pracy nad książką ciągle zaskakiwały mnie wydawane wyroki. Na przykład za zabójstwo orzekano bardzo niskie kary – 2 lata, 3 lata. Pomijając może procesy polityczne – zabójstwo Narutowicza, czy Pierackiego, to za pozbawienie człowieka życia można było otrzymać tylko rok w zawieszeniu. Wydaje mi się, że był to też efekt tych mów adwokatów.

Nawet przy sprawie Narutowicza pojawiły się odmienne zdania w składzie sędziowskim, co do słuszności orzeczenia kary śmierci wobec zabójcy prezydenta, Eligiusza Niewiadomskiego.

Nie należy zapominać, że Niewiadomski bardzo chciał kary śmierci. Jego wystąpienie w sądzie było częścią jego przedsięwzięcia. To była szczególna sprawa. Jednak w pozostałych procesach sąd był bardziej pobłażliwy. Może to być również wpływ stosowania różnych kodeksów. Po odzyskaniu niepodległości w poszczególnych częściach Polski obowiązywało jeszcze prawo państw zaborczych. Adwokaci stosowali zatem różne myki, by oskarżonego sądzono według korzystniejszych dla niego przepisów.

Ale wydaje mi się, że siła adwokatów była  bardzo duża. Podczas pracy na książką zwróciłam uwagę, że w relacjach gazetowych z procesów zawsze przywoływano nazwiska obrońców. Bardzo rzadko natomiast członków składu sędziowskiego.

Proces Juliana Blachowskiego oskarżonego o zabójstwo Gastona Koehlera-Badina, Sąd Okręgowy w Warszawie

Czy w II RP władza ingerowała w przebieg postępowania?

Zdarzyło się kilka sytuacji, że prokurator przed wysłaniem do sądu udostępniał prorządowej gazecie akt oskarżenia i na jego podstawie gazeta ferowała wyrok przed jego wydaniem.  W tym sensie można mówić o ingerowaniu. Ale dzisiaj takie rzeczy też się przecież dzieją.

Tzw. przeciek z prokuratury. Jednak opisuje Pani także proces brzeski z 1930 roku i tu ingerencja władzy w jego przebieg chyba była większa?

To prawda. Sama inicjatywa wyszła od Piłsudskiego i jego przybocznych. Jednak po wygranych przez sanację wyborach postępowanie w drugiej instancji było całkiem normalne. Zresztą część oskarżonych zdążyła już uciec za granicę. Pierwszy proces przypominał poniekąd te stalinowskie.

Opisuje Pani również inny kontrowersyjny proces, majora Jerzego Sosnowskiego – as polskiego wywiadu w Niemczech, który wydaje się, że padł ofiarą, czegoś, co się dziś określa „polskim piekiełkiem”.

Tak, chodziło o pieniądze i rywalizację zwalczających się grup w polskim wywiadzie. Sosnowski trochę sam się podkładał. Jako szpieg, prowadził w Berlinie bardzo wystawne życie – konie, wyścigi, bankiety, piękne kobiety. To powodowało zazdrość. Pisano na niego donosy. Sosnowski zdobył dla Polski prawdziwy niemiecki plan wojny, ale oskarżano go, że chce wyłudzić pieniądze dla swojej kochanki. Spotkał go straszny los. Tragiczna postać.

Słynne również były rozliczenia po zamachu majowym z nieprzychylnymi Piłsudskiemu oficerami. Szeroko Pani opisuje sprawę Roli-Żymierskiego, który miał brać łapówki za korzystne rozstrzygnięcie kontraktu na maski gazowe dla wojska.

Bardzo ciekawa sprawa. Późniejszy marszałek okazał się człowiekiem bez charakteru.

W trakcie tego procesu również mieliśmy popisy oratorskie obrońców, np. o tym, że Żymierski wierną służbę ojczyźnie udowodnił m.in. przebitymi na wojnie na wylot piersiami.

Niemniej Żymierski pobierał łapówki jeszcze przed przetargiem, w czasie pobytu na szkoleniu we Francji. Dostawał wtedy marne pieniądze od wojska, musiałby oszczędzać na jedzeniu, więc dał się skorumpować. Kręgosłupa moralnego to on nie miał. Po wojnie wyparł się swojego kolegi, gen. Andersa.

Więcej o sądach, głośnych procesach i aferach II RP można znaleźć
w książce Słynne procesy II Rzeczypospolitej

Rok 1926 zmienił coś na sali sądowej?

Przygotowania do zamachu były widoczne w sądach. Często przywoływano hasło, że okradają nam państwo. Taki spraw było dużo. Piłsudczycy mówili, że trzeba zrobić z tym porządek.

Złapali Żymierskiego i…

Na przykład Huberta Lindego, prezesa PKO, któremu zarzucono marnotrawstwo państwowych pieniędzy. Był też generał Zagórski.  Zdarzały się  pomówienia. Przywołuję w książce sprawę zabójstwa prezesa Głównego Urzędu Ziemskiego, który miał rangę wiceministra. Żył tak skromnie, że służąca musiała mu łatać ubrania. W służbie cywilnej taka bieda to była norma. Uprzywilejowani byli tylko wojskowi, co się odbywało kosztem reszty społeczeństwa.

Choć sąd potraktował Lindego pobłażliwie, dosięgła go „ręka sprawiedliwości” ze strony zwykłego obywatela. Takich przypadków samosądów było więcej. Józef Muraszko w 1925 roku zabił schwytanych sowieckich agentów, których miano wymienić na Polaków przetrzymywanych w ZSRR.

Zamierzałam pokazać, jak w II RP  modyfikowało się pojęcie przestępstwa, kary. W 1921 r. za dezercję groziła kara śmierci, a potem już tylko rok więzienia. Wraz ze zmianą sytuacji w kraju zmieniała się ocena czynów, ale jednocześnie takie pojęcia, jak patriotyzm czy ojczyzna ciągle są na wielu ustach.  Muraszko zabija sowieckich agentów, bo uważa to za patriotyczny obowiązek  Tak to zresztą przedstawiał jego obrońca na procesie. Przemilczał, że Muraszko swoim czynem odebrał nadzieję Polakom,  którzy czekali na granicy po tamtej stronie, aby ich wymieniono na sowieckich agentów.

Ale to też świadectwo braku zaufania do wymiaru sprawiedliwości.

Być może, w każdym razie po broń wówczas sięgano bardzo często. Na sali sądowej adwokaci jednak podkreślali, że nie wolno oddawać sądzenia społeczeństwu. Oto, co powiedział adwokat Stanisław Szurlej podczas sprawy Lindego:

Pan prokurator żądając wysokiej kary dla mojego klienta, miał wzgląd na społeczeństwo, które jakoby tego oczekuje. Niebezpieczny to argument, bo robimy ze społeczeństwa sędziów, a z sądu tylko wykonawcę tego wyroku. A do społeczeństwa nie trzeba się ustosunkowywać, jak sługa do pana, słuchać jego rozkazów i płynąć z falą…

Wpływ społeczeństwa był chyba widoczny w czasie procesu dotyczącego rajdu na Myślenice. Grupa narodowców pod wodzą Adama Doboszyńskiego splądrowała żydowską część miasta, następnie uciekała przed policją przez południową Polskę, padali zabici – sceny jak z westernu, a przed sądem cała grupa odpowiada z wolnej stopy. 

W książce jest nawet zdjęcie jak zadowoleni idą na rozprawę. Tak to wtedy było z tzw. wolną stopą. W aresztach siedzieli mali złodzieje, takie szprotki. Poważni przestępcy odpowiadali z wolnej stopy, co dla ludzi stanowiło atrakcję, pewien rodzaj rozrywki. Społeczeństwo ekscytowało się, czym oskarżeni przybywają do sądu, jak się zachowują na wolności. Czasami przybierało to formę widowiska. Zdarzało się np., że domniemani zabójcy podjeżdżali pod sąd w karocy.

Z Pani książki wypływa raczej niewesoły obraz II RP – państwa niestabilnego, z samosądami, przemocą państwa i partyjnych bojówek na ulicach, terroryzmu, korupcji niedawnych bohaterów, pobłażania dla przestępców, nierówności społecznych, spisków politycznych i szpiegowskich.

Nie padam na kolana przed II RP. Muszę powiedzieć, że dopiero w czasie lektury sprawozdań procesów sądowych zmieniła się moja opinia o tym okresie w historii państwa polskiego. Przez cały PRL towarzyszyło mi przeświadczenie, że był najpiękniejszy okres – czas Najjaśniejszej. Po lekturze ówczesnych gazet zobaczyłam, że Najjaśniejsza jest bez blasku.





Udostępnij ten artykuł

,

Polecane artykuły
pokaż wszystkie artykuły
Reklama
Wszelkie prawa zastrzeżone. © 2017 Kurier Historyczny. Projekt i wykonanie:logo firmy MEETMEDIA