Historia i teraźniejszość to nowy przedmiot szkolny, który wchodzi do pierwszych klas liceów, techników oraz szkół branżowych I stopnia od 1 września 2022 r., zastępując na poziomie podstawowym wiedzę o społeczeństwie. Już wcześniej opinia publiczna miała okazję zapoznać się z jego podstawą programową, zaś na przełomie czerwca i lipca przez media przetoczyła się debata na temat książki „Historia i Teraźniejszość. Podręcznik dla liceów i techników. Klasa 1. 1945–1979” autorstwa prof. Wojciecha Roszkowskiego. Opracowaniu, cenionego skądinąd uczonego, przeciwnicy zarzucali braki merytoryczne, stronniczość, ideologizację oraz promocję partii rządzącej. Obrońcy z kolei kontrowali, wskazując że wreszcie młodzież będzie mogła zapoznać się z wieloma wydarzeniami z dziejów najnowszych, które do tej pory były fałszywie interpretowane lub skrzętnie pomijane w procesie dydaktycznym.
Jako czynny nauczyciel historii, a niebawem także historii i teraźniejszości, postanowiłem nie ograniczać się jedynie do lektury udostępnionych przez wydawnictwo Biały Kruk fragmentów, lecz sięgnąłem po testową wersję podręcznika, żeby zorientować się na ile burza wokół niego jest uzasadniona, a na ile to kolejna odsłona zwykłej politycznej przepychanki, gdzie każda ze stron okopała się na z góry upatrzonych pozycjach, by bronić swoich racji. W swojej ocenie uwzględniłem cztery podstawowe kategorie, które należy brać pod uwagę, wybierając podręcznik dla uczniów. Zalicza się do nich: poprawność merytoryczna, język narracji, obudowa dydaktyczna oraz przydatność w samokształceniu.
Poprawność merytoryczna
Każdy podręcznik dopuszczony do wykorzystania w szkole powinien być zgodny z obowiązującą podstawą programową. Na jej bazie bowiem budowany jest program nauczania, a dopiero potem tworzone są materiały wspomagające proces kształcenia. Opracowanie Wojciecha Roszkowskiego zawiera wiele poważnych błędów lub niedociągnięć natury merytorycznej, które należałoby wyłapać i poprawić na etapie redakcji. Za dobry przykład niech posłuży tutaj głośny już cytat dotyczący ideologii politycznych:
Wśród najbardziej popularnych obecnie ideologii politycznych należy scharakteryzować socjalizm, liberalizm, feminizm, ideologię gender, współczesną chadecję, czyli chrześcijańską demokrację, której nie należy jednak utożsamiać z chadecją sprzed lat 40 i więcej (s. 19).
Autor nie tłumaczy, czym konkretnie różnią się od siebie wymienione przez niego ideologie, nie wyjaśnia również samego terminu, którym operuje. Jedynie na wstępie rozdziału czytelnik dowie się, że „pojęcie to zawsze wybrzmiewa negatywnie” i że jest to uproszczona wersja filozofii (s. 19), z kolei w jednym z innych podrozdziałów przeczytamy, że ideologia jest poglądem stworzonym na potrzeby polityczne (s. 104). Skromne rozwinięcie wywodu z pierwszych stron podręcznika odnajdziemy dopiero przy tematach „Państwo a Kościół” (s. 264-270) oraz „Rynek i wolność” (s. 284-290), gdzie okaże się, iż współczesna chadecja, w odróżnieniu od tej sprzed wielu lat, odeszła od swoich pierwotnych ideałów opierających się na społecznej nauce Kościoła i przejęła postulaty ideowe innych ugrupowań politycznych. Akcentujący zaś wolność jednostki liberałowie, spychają kwestie związane z dobrem wspólnym na dalszy plan.
Roszkowski pisze, że…
Każde imperium jest mocarstwem, ale nie każde mocarstwo musi być imperium. Potężne państwo o wielkim potencjale militarnym i gospodarczym, jak np. USA, nie musi budować swej siły na grabieży innych, wystarczy mu wykorzystywanie własnych olbrzymich możliwości (s. 61).
Całe powyższe zdanie jest z gruntu fałszywe, bowiem łatwo wykazać, iż historia Stanów Zjednoczonych to opowieść o jednym wielkim podboju, poczynając od kolonizacji Dzikiego Zachodu i zagłady plemion indiańskich tam zamieszkujących, przez aneksję Teksasu oraz Hawajów, wojny z Meksykiem (1846-1848) i Hiszpanią (1898), których skutkiem było zajęcie Kalifornii, Nowego Meksyku, Filipin, Guamu i Portoryko, po bliższe naszym czasom operacje militarne prowadzone przez Waszyngton na terenie Bliskiego Wschodu. To, że władze amerykańskie nie prowadziły podobnej polityki w Europie nie oznacza wcale, że wyrzekały się metody grabieży w stosunkach międzynarodowych.

(foto: Biały Kruk, CC BY 2.5/Wikimedia Commons)
Śmiem wątpić, czy profesor weryfikował wcześniej wiadomości, które stanowią podstawę jego wywodów. Niektóre z twierdzeń znajdujących się w podręczniku są wręcz niezgodne z aktualnym stanem wiedzy, tak jest m.in. w przypadku wynalezienia pieniądza kruszcowego. Najnowsze odkrycia archeologiczne pokazują, że pierwsze monety pojawiły się w VII w. p.n.e. na terenie Lidii w Azji Mniejszej i dopiero stamtąd zaczęły się rozprzestrzeniać w obrębie basenu Morza Śródziemnego. Prawdopodobnie też od Lidyjczyków pieniądze przejęli Fenicjanie i dzięki licznym kontaktom handlowym spopularyzowali je wśród innych ludów. Nie jest jednak prawdą, co sugeruje Roszkowski, że Fenicjanie wymyślili pieniądz jako środek płatniczy (s. 284).
Warto wreszcie wspomnieć o prostych rzeczowych błędach dyskredytujących człowieka o tak poważnym dorobku naukowym, tym bardziej, że często podkreśla on wagę tradycji i patriotyzmu w wychowaniu młodzieży. Autor przekręca nazwę Narodowego Zjednoczenia Wojskowego na Narodowy Związek Wojskowy (s. 147), przypisuje zdanie „kino jest najważniejszą ze sztuk” Włodzimierzowi Leninowi – chociaż nie ma pewności, czy ten je rzeczywiście wypowiedział (s. 500), pisząc z kolei o Janie Pawle II podaje błędną datę jego śmierci – 5 kwietnia 2005 r. (s. 456). W książce, co kilka stron, możemy natrafić na wiele podobnych niedoróbek i półprawd. Będą tacy, którzy z pewnością stwierdzą, że jestem małostkowy i czepiam się na siłę, jednak nagromadzenie tylu przekłamań rzutuje na całościowy odbiór produktu oferowanego nam przez wydawnictwo Biały Kruk.
Język narracji
Język narracji u Roszkowskiego jest emocjonalny, przesycony publicystycznymi wtrętami, kolokwializmami i zdecydowanie odstaje od konwencji podręcznika szkolnego. Poniżej niewielka próbka tego, na co młody czytelnik natknie się podczas lektury:
Moralne zatrucie środowiska prawniczego owocowało potem przez wiele lat i dotrwało niestety do III Rzeczypospolitej (s. 165).
Znacznie bardziej destrukcyjny jest swego rodzaju bunt barbarzyńców, którzy negują wszelki sens życia i jakichkolwiek zasad postępowania. Godzą w podstawy egzystencjonalne naszej cywilizacji. To naprawdę nie jest problem wymyślony przez pokolenie »dziadersów” (s. 182).
Pieniądze papierowe »startują« w Europie w XVII w., by w XIX w. stać się już powszechnym środkiem wymiany (cyrkulacji) lub gromadzenia dóbr i bogactwa (tezauryzacji) (s. 284).
Trzeba mieć tego świadomość, bowiem zagraniczne media funkcjonujące w Polsce są bogate, niektóre nawet bardzo bogate, i dysponują supernowoczesnymi środkami przekazu informacji. Mają olbrzymią przewagę nad mediami niezależnymi czy publicznymi. Podsuwają nam przeróżne przekazy, wiadomości, opinie, choć o to wcale nie prosimy. Dostajemy to w »pakiecie«, za darmo” (s. 306).
Wśród działaczy opozycyjnych zaczynał umacniać się »realistyczny nurt, że z »Ruskimi« trzeba się dogadać, że nie należy domagać się pełnej suwerenności, bo to jest nierealne, ale wymóc na komunistach pakiet większych swobód (s. 491).

Przystępny język to oczywiście podstawa każdego dobrego podręcznika, ale jednocześnie język taki powinien informować, a nie być zbiorem opinii autora na każdy z opisywanych tematów. Wojciech Roszkowski nie jest obiektywny w swoich sądach, nie zostawia też miejsca na dyskusje i zapoznanie się z inną oceną opisywanych wydarzeń. Jego rozważania zasadzają się na schemacie – najpierw informacje, potem wykładnia tego, jak należy je rozumieć. Nierzadko z przesadnie moralizatorskim komentarzem, co jest szlachetne, a co godne potępienia. Bawi momentami nadużywanie epitetów przy ocenie różnych postaci historycznych. Stalin np. określany jest mianem „krwawego”, zupełnie tak jakby autor obawiał się, że któryś z uczniów pomyśli nie daj Boże, że dyktator ZSRR był dobrodusznym starszym panem.
Innym zabiegiem stosowanym w warstwie tekstowej są cytaty, które urozmaicają narrację, ale służą również wzmocnieniu stawianych tez. Najlepiej manifestuje się to w odwołaniu do wulgarnych słów Daniela Cohn-Bendita (s. 349), na które z lubością rzuciły się media, imputując Roszkowskiemu promowanie pedofilii. O rewolcie 1968 r. należy oczywiście mówić, tak samo jak o radykalnych poglądach jej przywódców, ale na pewno bez uciekania się do tego typu wątpliwych zabiegów retorycznych. Uczony pisząc swoją książkę albo nie miał świadomości do jak młodego odbiorcy jest ona kierowana, albo ją miał i pomimo tego cynicznie postanowił wykazać zepsucie środowiska politycznego, za którym nie przepada, ignorując jednocześnie wrażliwość młodego czytelnika. Współcześni nastolatkowie obcują rzecz jasna z dużo bardziej skandalicznymi treściami w Internecie, ale nie ma powodów, dla których twórcy materiałów edukacyjnych mieliby podążać w stronę zdegenerowanego świata mediów.
W toku lektury podręcznika natknąłem się na wiele punktów, które są zbieżne z aktualną polityką prowadzoną przez Prawo i Sprawiedliwość. Dotyczą one zarówno stosunków międzynarodowych (proamerykańskość, antyniemieckość i antyrosyjskość), jak i spraw wewnętrznych (batalia o kształt systemu sądowniczego w Polsce, edukacja w duchu patriotycznym, zwalczanie szeroko pojętego marksizmu kulturowego, promocja PKN Orlen jako zakładu osiągającego ogromne zyski dla budżetu państwa). Oprócz tego pojawiają się w tyradach Roszkowskiego zwykłe przytyki względem konkretnych przywódców opozycji:
Warto na przykład zastanowić się nad sensem hasła jednego z czołowych polityków polskich, które demonstrowano w całym kraju na wielkich bilbordach w 2010 r.: »Nie róbmy polityki. Budujmy mosty«. Był to slogan bardzo popularny, czy jednak chodziło w nim o dobro wspólne? (s. 177).
Nie jest wielką tajemnicą, iż w powyższy cytat odnosi się do Donalda Tuska. Zróbmy jednak eksperyment i wyobraźmy sobie, co stałoby się, gdyby opracowanie pisał ktoś nieprzychylny obozowi rządzącemu i w podrozdziale dotyczącym dobra wspólnego umieścił słowa Jarosława Kaczyńskiego o „gorszym sorcie”? Z pewnością ze strony osób, które dziś zachwalają jedyny – jak na razie – dostępny podręcznik do nauczania historii i teraźniejszości słyszelibyśmy głosy oburzenia i słuszną krytykę, że to nie jest odpowiednie miejsce na prywatne wycieczki personalne.
W innym miejscu z kolei obcujemy z kryptoreklamą wydawnictwa, w którym publikuje profesor. Muszę przyznać, że odkąd pracuję w szkole i co roku przeglądam różne podręczniki do historii, pierwszy raz natrafiam na coś tak kuriozalnego, dodatkowo jeszcze z wykorzystaniem autorytetu Jana Pawła II:
Na początku okupacji napisał najważniejsze swoje wiersze i poematy, jak np. »Renesansowy Psałterz«, wydany dopiero w 1998 r. w ulubionym krakowskim wydawnictwie papieża »Biały Kruk«, które opublikowało blisko 150 jego lub jemu poświęconych książek (s. 457).
Nawet jeżeli właściciel Białego Kruka posiada jakikolwiek wywiad lub nagranie z papieżem, w którym ten mówi o swoim stosunku do wydawnictwa, to podręcznik szkolny z pewnością nie powinien być przestrzenią do prowadzenia kampanii marketingowej prywatnego podmiotu gospodarczego.
Obudowa dydaktyczna
Trudno napisać cokolwiek sensownego na temat obudowy dydaktycznej, która w zasadzie nie istnieje. Krakowskie wydawnictwo nie działało bowiem wcześniej w branży oświatowej i nie widać jak na razie z jego strony chęci wypuszczenia na rynek zeszytów ćwiczeń, kart pracy, nie mówiąc już o uruchomieniu platformy multimedialnej, gdzie zarówno uczeń, jak i nauczyciel odnaleźliby dodatkowe teksty, mapy lub prezentacje wspomagające proces kształcenia. Ciekawym rozwiązaniem są kody QR, przekierowujące do dość dobrze dobranych krótkich filmów video oraz przed każdym rozdziałem – do krótkiego wprowadzenia nagranego przez Wojciecha Roszkowskiego. Zaskakuje natomiast brak w samym podręczniku źródeł pisanych, z których można byłoby skorzystać w czasie lekcji. W wielu miejscach aż prosi się o to, żeby one właśnie uzupełniły, lub nawet zastąpiły wszystkie publicystyczne dywagacje profesora.
Przydatność w samokształceniu
Od strony edytorskiej podręcznik również nie powala. Oczywiście pełno w nim kolorowych fotografii, papier jest najwyższej jakości, ale kiedy przejdziemy do spisu treści zaczynają się schody. Całość została podzielona na osiem części, które mogą odpowiadać działom omawianym na lekcjach, przy czym liczba tematów w każdym rozdziale jest inna – od siedmiu do nawet dwudziestu trzech. W środku nie odnajdziemy żadnych ramek ze skróconymi biogramami czy statystykami, wytłuszczonych ważniejszych terminów, rzadkością są też nie najlepszej jakości mapy, przy których nie ma najczęściej legendy. Pytania ułatwiające powtórzenie przerobionego materiału, podobnie zresztą jak literatura uzupełniająca, znajdują się zaś po każdym rozdziale, a nie jak w większości tego typu opracowań – pod każdym tematem.

Autor zdobył się na dość ryzykowne rozwiązanie polegające na wpleceniu treści z zakresu kształcenia obywatelskiego do swojego wywodu na temat dziejów najnowszych. W rezultacie czego nie ma oddzielnego rozdziału objaśniającego młodzieży czym jest rodzina, naród, państwo lub prawa człowieka. Operacja ta wyszła dość nieudolnie, ponieważ wiadomości omawiane niegdyś przez nauczycieli na wiedzy o społeczeństwie, porozrzucane są po różnych rozdziałach książki i wypada zastanowić się dlaczego np. zagadnienie państwa Roszkowski wprowadza na s. 177, pomimo tego, że wcześniej swobodnie pisze o jego różnych typach.
W osi narracyjnej podręcznika dominuje wielki chaos poprzetykany dygresjami i luźnymi spostrzeżeniami. Profesor zaczyna jakąś myśl na początku jednego z rozdziałów, później od niej odchodzi, aby ją następnie dokończyć kilkanaście stron dalej, ale już w zupełnie innym rozdziale. Nie jest to korzystne dla ucznia, który do samodzielnej pracy potrzebuje przejrzystego kompendium z dobrze nakreślonymi granicami między danymi partiami materiału.
Podsumowanie
Taki przedmiot jak historia i teraźniejszość prędzej czy później musiał zawitać do polskich szkół. Na ten moment podstawy programowe nauczania historii są tak przeładowane treścią, że każdy temat wykraczający poza cezurę zakończenia II wojny światowej stanowi nie lada wyzwanie dla nauczyciela. W szkole średniej niezwykle rzadko udaje się przerobić materiał do 1989 r. i dalej. Nowy przedmiot byłby więc szansą na ciekawe połączenie nauczania o dziejach najnowszych z kształceniem obywatelskim. Nie ulega bowiem wątpliwości, iż wydarzenia sprzed kilkudziesięciu lat poważnie rzutują na współczesność i wpływają na rozumienie procesów zachodzących w sferze społeczno-politycznej, ekonomicznej oraz kulturowej, jednocześnie determinując nasze wybory życiowe. I zdaje się, że taką właśnie mądrość Wojciech Roszkowski chce nam przekazać. Problem polega na tym, że albo stosuje w swej opowieści toporną propagandę, albo bawi się w moralizatorstwo i stara się narzucić za wszelką cenę własną wizję świata, ośmieszając w wielu miejscach promowane idee. Jego praca na pewno nie przyczyni się do wzmożonego zainteresowania historią najnowszą wśród młodzieży, za to może wpłynąć negatywnie na jej odbiór i postrzeganie dziejów XX w. wyłącznie w kategoriach broni używanej w bieżących sporach politycznych.