Konstytucja 3 maja – nasza duma – obowiązywała jedynie przez nieco ponad rok. Klęska w wojnie 1792 r. uczyniła z pierwszej europejskiej ustawy zasadniczej jedynie symbol i testament I Rzeczpospolitej. A gdyby tak ten akt dostał szansę na dłuższy żywot...
Przyznaję, że z Konstytucją 3 maja mam pewien kłopot. Z jednej strony jest to dzieło jak na ówczesne czasy wręcz fenomenalne. Nie chodzi tu tylko o to, że to była druga konstytucja na świecie i pierwsza w Europie, ale przede wszystkim o to, że w bezkrwawy sposób zapewniła ona największej wówczas części społeczeństwa możliwość korzystania z przywilejów demokracji. Było to wprawdzie tylko ok. 10 proc., lecz w tamtych czasach jedynie Stany Zjednoczone mogły pochwalić się podobnym odsetkiem. Przewaga polskiej ustawy zasadniczej polegała jednak na tym, że dostęp do warstwy uprzywilejowanej został na stałe otwarty poprzez coroczne dokooptowywanie do szlachty określonej grupy mieszczan. Jak twierdził później Maurycy Mochnacki, była to prawnie ustanowiona droga do uobywatelnienia (podniesienia do szlachectwa) całego społeczeństwa.
A zatem wielka zmiana społeczna, której realizacja we Francji wiązała się z rewolucją i krwawym terrorem, w Rzeczpospolitej została uczyniona w sejmowych kuluarach poprzez ustanowienie prawnych mechanizmów. Przyznawał to m.in. ojciec konserwatyzmu Edmund Burke, który pisał:
Dziesięć milionów mieszkańców doprowadzonych do stopniowego, zatem bez szkody dla siebie i państwa wyzwolenia z więzów, nie już cywilnych i politycznych, które ducha krępują, ale z osobistej niewoli. Mieszkańcy miast dotąd pozbawieni przywilejów, dziś podniesieni do tej powagi, jaka temu pośredniemu stanowi należy. Najdawniejsza, najliczniejsza, najbitniejsza korporacja panów i szlachty, jaką kiedy w świecie widziano, postawiona tylko w pierwszym rzędzie wolnych i szlachetnych obywateli. Ani jeden człowiek, który by poniósł szkodę lub cierpiał upodlenie, wszyscy, od króla aż do wyrobnika, w lepszym, niżeli byli stanie. Każda rzecz w swoim miejscu i rzędzie pozostała, lecz każda naprawiona i uleczona. Dodajmy do tego osobliwego cudu, do tej niebywałej zgody mądrości i szczęścia, że ani jedna kropla krwi nie przelana, żadnej zdrady i krzywdy, ani sroższych od miecza potwarzań, żadnych gwałtów zadanych religii i obyczajom, nikt złupiony, więziony ni wygnany. Wszystko dokonane z rozsądkiem, miarą, jednostajnością i tajemnicą nigdy nie widzianą, a chlubny ten spisek, działający jedynie na korzyść najpierwszych, najdroższych praw ludzkości.

Jest też niestety druga strona medalu. Jeśli twórcy Konstytucji sądzili, że wprowadzając takie prawo będą mogli liczyć na przynajmniej neutralność potężnych sąsiadów, to byli bardzo naiwni. Od dawna rosło zbiegostwo rosyjskich chłopów do Rzeczpospolitej, a teraz gdy mogli oni liczyć na opiekę państwa należało przewidywać, że zjawisko to się pogłębi. Zwiększenie wojska do 100 tys. czyniło z państwa polsko-litewskiego poważną siłę militarną, co w konsekwencji powodowało, że to już np. będące o dużo mniejszym potencjale Prusy mogą czuć się zagrożone. Z kolei zapewnienie sprawnego mechanizmu ustawodawczego i wykonawczego, a także dziedziczna korona dramatycznie ograniczało możliwości wpływania przez ościenne mocarstwa w wewnętrzne sprawy Rzeczpospolitej.
Państwa rozbiorowe musiały zatem zrobić wszystko, aby obalić polsko-litewską konstytucję. Rzeczpospolita próbowała ratować sytuację niefortunnym przymierzem z Prusami, które nie tylko nie zamierzały bronić Polski i Litwy w wypadku rosyjskiej interwencji, ale nawet chciały współdziałać z carycą. Pocieszano się wprawdzie, że Rosja prowadzi wojnę z Turcją i nie będzie dążyć do otwarcia kolejnego frontu. W tym samym czasie jednak właśnie otwarcie drugiego frontu sugerował władczyni Rosji książę Potiomkin. Katarzyna II nie poparła tego pomysłu i postanowiła wrócić do tematu inwazji na zachód dopiero po wygranej z Turcją, co nastąpiło w styczniu 1792 r.
Dzięki temu Rzeczpospolita dostała trochę czasu, by przygotować się do szykującego się starcia. Niestety, był to czas w większości zmarnowany. Budowa 100-tysięcznej armii stanęła w miejscu. Ściąganie podatków szło opornie. Nie przygotowano planów obronnych, fortyfikacji, nie wyszkolono w pełni rekrutów. W dodatku przeciwko reformatorom zbierał się obóz skupiony wokół Franciszka Ksawerego Branickiego, Szczęsnego Potockiego i Seweryna Rzewuskiego. Ci trzej panowie dysponowali prywatnymi armii, których użycie nawet bez pomocy rosyjskiej mogłoby spowodować wybuch wojny domowej.
W maju 1792 r. 100-tysięczne siły rosyjskie wkroczył do Rzeczpospolitej. Przeciwko nim stanęły o połowę mniejsze dwie armie: polska i litewska. Walki na Litwie były katastrofą. Dowodzący tamtejszymi wojskami Ludwik Wittenberski okazał się zdrajcą. Jego następcy, Józefowi Judyckiemu zabrakło umiejętności. O wiele lepiej było na południu, gdzie duet Józef Poniatowski – Tadeusz Kościuszko potrafił odnosić sukcesy w walce z Rosjanami. Tak było w bitwie pod Zieleńcami 18 czerwca 1792 r. Między innymi ta batalia pokazała, że dobrze wyszkolony i sprawnie dowodzony żołnierz jest w stanie zatrzymać najeźdźcę.

(wyk. Maciej Szczepańczyk/Wikimedia Commons/CC BY-SA 3.0)
Wojna mogłaby zresztą trwać dłużej. Wisła stanowiłaby skuteczną zaporę przed Rosjanami. Jednak brak wiary króla w zwycięstwo, który pod koniec lipca przystąpił do Targowicy, przypieczętował klęskę. Poniatowski i Kościuszko chcieli go wówczas porwać, by zmusić do zmiany decyzji, lecz było już za późno.
Jednakże i tak kampania 1792 r. pokazała, że Rosjan można zwyciężać. Gdyby okres, podczas którego caryca kończyła konflikt z Turcją, poświęcilibyśmy na przygotowania do wojny, armia rzeczywiście powiększyła się do 100 tysięcy i była dobrze wyszkolona, to...
Wojna mogła trwać długo i raczej toczyłaby się jak większość XVII-wiecznych wojen z Rosją, gdzieś na rubieżach. To by już wystarczyło, aby Rzeczpospolita mogła swobodnie funkcjonować pod nowymi prawami.
Stale skonfederowany Sejm uchwala nowe prawa. Rozwija się fachowa administracja, a elity zasilane są corocznie „świeżą krwią” pochodzącą z mieszczaństwa. Nie wszystko pewnie przebiega idealnie. Poprawienie ściągalności podatków musi trochę potrwać, podobnie jak budowa profesjonalnych organów państwowych. Lecz w porównaniu z tym co było, to jak niebo a ziemia.
Długofalowo w Rzeczpospolitej utrwala się system monarchii konstytucyjnej. Odrębności między Polską a Litwą na poziomie ustrojowym nadal istnieją, co zagwarantował akt Zaręczyn Królestwa Polskiego i Wielkiego Księstwa Litewskiego, lecz proces polonizacji wraz z upowszechnieniem szkolnictwa postępuje do tego stopnia, że Litwa funkcjonująca bez Polski uznawana jest za równie realną opcję jak kolonizacja Słońca. Inaczej jest z Rusią, która nie mogąc cieszyć się odrębnością ustrojową będzie jej szukała na własną rękę i to nie tylko w ramach Rzeczpospolitej.

Na początku XIX w. polsko-litewski związek stanąłby przed ważną decyzją. Zwycięstwa Napoleona dotarłyby również tutaj. I wszystko wskazywałoby na to, że interes Polski i Litwy związany by był z interesem Francji. Naturalnym byłoby, że „wstająca z kolan” Rzeczpospolita będzie chciała odzyskać zagarnięte przez sąsiadów po I rozbiorze ziemie, a to umożliwiałaby walka u boku cesarza Francuzów. Tym samym w 1807, 1809 i 1812 r. państwo polsko-litewskie stanęłoby do wojny z zaborcami. W naszym scenariuszu Rzeczpospolita dostarczyłaby Francji potężnego wsparcia. Nie chodzi tu tylko o 100 tys. żołnierzy już od 1807 r., a nie jak w rzeczywistości od 1812 r., ale również wyprawa na Moskwę rozpoczęłaby się znacznie bliżej dzisiejszej rosyjskiej stolicy, co mogłoby przesądzić o wyniku całej kampanii. Jednak niezależnie od ostatecznego rezultatu wojen napoleońskich, Kongres Wiedeński na pewno nie zlikwidowałby Rzeczpospolitej, chociażby ze względu na zasady legitymizmu i restauracji.
Konstytucja 3 maja, która ustanowiła mechanizmy sprawdzania co 25 lat funkcjonalności obowiązujących przepisów chroniłaby nas przed zatrzymaniem się w miejscu, co cechowało poprzedni ustrój. Dlatego z czasem nastąpiłaby zapewne pełna demokratyzacja społeczeństwa. Niewykluczone, że odbyłoby się to w sposób, który przewidywała część pisarzy politycznych w XIX w. - powszechnego uszlachcenia tj. stopniowego wprowadzania do warstwy szlacheckiej, cieszącej się pełnią praw obywatelskich, przedstawicieli pozostałych stanów. Ustawa zasadnicza z 1791 r. wyznaczyła taką ścieżkę dla mieszczan i być może ćwierć wieku później również znalazłyby się tam analogiczne przepisy dotyczące chłopów.
W takim układzie Konstytucja 3 maja obowiązywałaby również dziś. Rzeczpospolita nadal by była państwem Polski i Litwy, a być może, zakładając pozytywny scenariusz, również Rusi. Bylibyśmy krajem o potężnym terytorium i znacznymi wpływami w świecie. A Polacy zapewne obecnie ekscytowaliby się kolejnym zbliżającym się ślubem w rodzinie królewskiej...