U schyłku I wojny światowej przez Europę przeszła fala epidemii grypy, zwanej „hiszpanką”. Dotarła ona również do świeżo co odrodzonego państwa polskiego, które tak jakby nie miało innych problemów, musiało się teraz zmierzyć również z tym. Nie za bardzo jednak Polska mogła cokolwiek zrobić z postępującą zarazą.
Hiszpanka, Chinka czy Amerykanka?
Grypę powszechnie zwano „hiszpanką”, w Polsce natomiast czasem też „wołynką” lub „ukrainką”, ale tak naprawdę przywędrowała ona do Europy ze Stanów Zjednoczonych lub z Chiny. Jedni badacze wskazują bowiem jako pierwotne ognisko choroby Fort Riley w stanie Kanas, skąd ruszali amerykańscy żołnierze na front zachodni Wielkiej Wojny. Inni twierdzą, że to z chińskiego miasta Kanton wraz z sprowadzanymi stamtąd robotnikami choroba przywędrowała na Stary Kontynent. Pierwsze w udokumentowane przypadki to jednak Hiszpania, gdzie zachorowało 8 milionów ludzi, w tym sam król Alfons XIII.
Spanish influence, jak ją ochrzcili Brytyjczycy, była chorobą iście XX wieku. Korzystała z rozwoju techniki, szybkości przemieszczania, nie zważała na granice, fronty, polityczne czy społeczne podziały. Najgorzej było w tzw. ciepłych krajach. W Indiach na grypę zmarło 5 proc. ludności, na Tahiti 14 proc., a na wyspach Samoa aż 20 proc. populacji. W państwach wysoko rozwiniętych było już lepiej. W USA hiszpanka pochłonęła 675 tys. mieszkańców, we Francji 400 tys., a w Wielkiej Brytanii 250 tys. Nie ma pełnych danych dotyczących Rosji czy państw centralnych. Wiadomo jednak że sztab niemiecki wskazywał, że przyczyną niepowodzenia wiosennej ofensywy w 1918 roku było przede wszystkim zachorowanie na grypę niemal miliona żołnierzy. Z powodu hiszpanki śmierć poniosło wielu bohaterów wojennych, jak np. as lotnictwa kanadyjskiego John Henry McNeaney. Choroba zabiła również walczącego na froncie następcę włoskiego tronu, księcia Humberta Sabaudzki oraz prezydenta Brazylii Rodriguesa Alvesa. Oficjalne szacunki podają, że hiszpanka zabrała 20 mln istnień ludzkich, czyli o 10 mln więcej niż I wojna światowa. Wielu badaczy jednak twierdzi, że liczba ofiar epidemii była w rzeczywistości znacznie wyższa i w skali globu wynosiła aż 100 mln.

Hiszpanka paradoksalnie odnosiła największe sukcesy na organizmach silnych i młodych. Ze starszymi i słabowitymi obchodziła się bardzo łagodnie. W 2007 roku amerykańscy naukowcy postawili tezę, że przyczyną tego była gwałtowna reakcja układu odpornościowego, który w walce z wirusem sam uszkadzał tkanki płuc, co prowadziło w konsekwencji do zgonu. Im silniejszym był układ odpornościowy, tym ta reakcja była mocniejsza. Jednakże wysoka śmiertelność, która w zależności od kraju oscylowała od 5 do 20 proc., mogła być spowodowana powszechnym wówczas stosowaniem aspiryny. Zażywano ją bez opamiętania, uważając za lek uniwersalny. Medycyna poza tym długo traktowała hiszpankę jako chorobę bakteryjną, co także nie pomagało w walce z epidemią.
Najgorsza wydawała szybkość zarażenia i siła rażenia. Często bywała tak, że osoba młoda i w pełni zdrowa jeszcze tego samego dnia dostawała wysokiej gorączki, bólu gardła, głowy i dreszczy. To skutkowało brakiem snu, atakowany był układ nerwowy, pojawiały się napady paniki i halucynacje. Odnotowywane były przypadki, że ludzie już w takim właśnie stanie wyskakiwali w „histerycznym strachu” przez okna. Jeżeli natomiast nie mieli na to siły, to i tak nie było gwarancji, że przetrwają do rana. A nawet jeśli tak się stało, to w kolejnych dniach choroba mogła przenieść się na płuca, co powodowało, że napełniały się one krwią. Jeżeli z kolei i tego udało się uniknąć, to osłabiony organizm ciągle był podatny na różne powikłania.
Strach, ale bez paniki
Na ziemie polskie hiszpanka dotarła w końcu lipca 1918 roku. Pierwszy przypadek odnotowano we Lwowie. Następnie choroba opanowała Kraków, Warszawę i obszar Kongresówki. Do końca sierpnia 1918 roku była już na terenie zaboru pruskiego. Nie ma wiarygodnych szacunków, ile było wówczas przypadków zachorowań i zgonów z tego powodu. Historycy jednak oceniają, że praktycznie każda polska rodzina miała u siebie co najmniej jedną osobę chorą.
Podobnie jak na całym świecie, hiszpanka w Polsce nie oszczędzała ani biednych, ani bogatych. Zachorowała na nią m.in. pisarka Maria Dąbrowska, generał Kazimierz Sosnkowski i biskup grekokatolicki Andrzej Szeptycki. Duża śmiertelność była na wsiach. Umierali także lekarze, w tym ci znani i uznani jak Ludwik Karlsbad czy Aleksander Bernatowicz. Do grupy szczególnie narażonych należeli również księża, którzy nie zaprzestali posługi u chorych. Dochodziło nawet do sytuacji, że w pewnym momencie brakowało kapłanów do odprawienia mszy żałobnych. Podobnie nie miał kto chować zmarłych, gdyż kolejną grupą wysokiego ryzyka byli grabarze. Ci, którzy się ostali wraz z karawaniarzami domagali się wyższych opłat, na które nie wszystkich było stać.

Dla odradzającego się państwa polskiego hiszpanka stała się nie lada wyzwaniem. Walka z nią była o tyle trudna, że było na nią praktycznie żadnego środka ochronnego, żadnej szczepionki. W październiku 1918 roku co prawda prasa podała, że doktor Władysław Kornasiewicz wynalazł taką szczepionkę, ale okazało się to być całkowitym fake newsem. Pojawiło się też naturalnie wiele reklam i ogłoszeń na „cudowny lek na hiszpankę”, ale ich skuteczność niewiele ustępowała niektórym poradom lekarzy. Medycyna wobec choroby mogła bezradnie rozłożyć ręce i co najwyżej zaproponować: zażywanie rozgrzanej rycyny, pocieranie się kamforą, bańki, herbatki brzozowe, tabletki napotne czy przeczyszczające. Zresztą służba zdrowia nie wytrzymywała ataku grypy. Lekarzy było niewielu, a do przebadania po 50-60 osób dziennie. Na wsiach nawet nie liczono na lekarza i szukano ratunku u różnego rodzaju znachorów.
W rezultacie największą skuteczność w walce z epidemią dawało przestrzeganie zasad higieny. Placówki medyczne, które zdecydowały się przede wszystkim na działania odkażające i tworzenie sterylnych warunków osiągały najlepsze wyniki. Pomagała także izolacja. Na plakatach i ogłoszeniach społecznych zalecano mycie rąk, picie przegotowanej wody i unikanie zgromadzeń. Jesienią 1918 roku władze zdecydowały o zamknięciu większości szkół i urzędów. Ograniczono ruch tramwajów, pociągów oraz działanie poczty. Część instytucji czy podmiotów zresztą i tak nie była w stanie funkcjonować, bo wielu „rozłożyła” choroba. Ze względu na to jednak, że granice dopiero się wykuwały zasięg tych ograniczeń stosował się do jedynie części obszaru Rzeczypospolitej.
Co charakterystyczne przy tym wszystkim, o ile bowiem dostrzegany jest w pamiętnikach czy doniesieniach gazetowych strach przed hiszpanką, to w Polsce nie wybuchała jak w niektórych krajach histeria z tego powodu. Pomimo że składy redakcji wielu gazet zostały przetrzebione przez grypę, to nie stała się ona tematem nr 1. Już jesienią na czołówkach periodyków królowała polityka, na czele z walkami o Lwów. Wiele mówiono też o sytuacji międzynarodowej, a epidemia i zmagania z nią były gdzieś na dalszych stronach albo wcale. Jedynie nekrologi młodych ludzi, którzy „zmarli nagle z powodu choroby” mogły coś sugerować o trwającej zarazie. Historyk Andrzej Chwalba widział w tym przejaw autocenzury, która miała właśnie uchronić przed społeczną paniką. Jest to w pewien sposób zrozumiałe. O epidemii i tak wiedzieli wszyscy. O jej skutkach także. Państwo zrobiło wszystko co w swojej mocy, by ograniczyć rozprzestrzenianie się choroby, a przekazywanie informacji o przemęczonych i umierających lekarzach czy braku skutecznego lekarstwa więcej mogło zaszkodzić niż pomóc. Poza tym na obszarach, które doświadczyły w ostatnich kilku latach przemarszu różnych wojsk wprowadzone obostrzenia nie robiły większego wrażenia. To że państwo musi się na jakiś czas zatrzymać było powtarzanym co kilka miesięcy rytułałem. Były to prawdziwie ciężkie czasy, a epidemia grypy była tylko jednym z licznych problemów, z jakimi ludzie musieli się wtedy się zmagać. I nawet jeśli by jej nie było, to życie wielu obywateli, np. z powodu trwających konfliktów, wyglądałoby równie uciążliwie.
Wiosną 1919 roku grypa-hiszpanka, jak to choroba sezonowa, zaczęła ustępować. W kolejnych latach zdarzały się jej nawroty, ale już nie tak silne. Z czasem pojawiły się szczepionki, nowe leki, bardziej dbano o higienę, nastąpiło też uodpornienie organizmów na poszczególne odmiany wirusa. I tak grypa przestała być taka straszna.