cookies

Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. Mogą też stosować je współpracujące z nami podmioty. W przeglądarce można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszego portalu bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia. Jeżeli nie zgadzasz się na używanie cookies możesz również opuścić naszą stronę. Więcej informacji w naszej polityce prywatności.

Sobota, 20.04.2024

Eligiusz N. - zabójca prezydenta Narutowicza

Andrzej Jaworski, 16.12.2021

Trzy strzały. Jeden po drugim. Ciało postrzelonego osuwa się powoli na ziemię, a tłum wokół niego nieruchomieje. Zapada cisza, którą po chwili przerywają krzyki przerażenia. Jedynie jedna osoba stoi nadal nieruchomo i spokojnie. W ręku trzyma do góry uniesiony rewolwer. Tym gestem pokazuje, że to on jest mordercą.

Strzały w Zachęcie

Scena ta miała miejsce 16 grudnia 1922 r. ok. godz. 12.15 w gmachu warszawskiej Zachęty. Postrzelonym, a niedługo potem zabitym, był pierwszy prezydent odrodzonej Rzeczpospolitej Gabriel Narutowicz. Strzelającym zaś Eligiusz Niewiadomski – malarz, dobrze znany w tym miejscu, niegdysiejszy laureat złotego medalu Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych za obraz „Rodzina centaurów”.

Niewiadomski podczas zatrzymania nie stawiał najmniejszego oporu. Właściwie sam się oddał w ręce sprawiedliwości. Jak zeznawał w trakcie swego procesu 30 grudnia 1922 r.:

Czekałem, aż ktoś się zbliży. Nie zbliżał się nikt – nikt nie rozumiał, co się stało i że to ja byłem sprawcą strzałów (…) Kiedy usłyszałem, że zbliża się do mnie fala ludzka, obróciłem się. Obok mnie stał jakiś oficer – oddałem mu broń. Powiedziałem przy tym: „proszę wezwać policję”.

Eligiusz Niewiadomski strzela w Zachęcie do prezydenta - rysunek zamieszczony w tygodniku ''Ilustracja Polska''

Niewiadomski nie był niepoczytalny. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co robi. Planował to zresztą od dawna. Celem był Józef Piłsudski, lecz gdy ten postanowił nie kandydować w wyborach prezydenckich wybór padł na Gabriela Narutowicza. Ten profesor Politechniki w Zurychu i niedawny minister spraw zagranicznych po obraniu go 9 grudnia 1922 r. przez Zgromadzenie Narodowe prezydentem, stał się obiektem nienawiści sporej części społeczeństwa. Dodajmy, prawicowej części społeczeństwa. Popierany bowiem przez endecję kandydat, hrabia Maurycy Zamoyski przegrał z Narutowiczem wskutek poparcia, jakie ten uzyskał od lewicy, ludowców i, o zgrozo, mniejszości narodowych. Szczególnie to ostanie rozwścieczyło endeków: Co?! Żydowski kandydat ma nami rządzić? Niedoczekanie!

W Warszawie wybuchły zamieszki. Budowano barykady, zatrzymywano samochody, atakowano posłów, którzy poparli Narutowicza, wznoszono faszystowskie (na cześć Włoch Mussoliniego) i antysemickie hasła. Emocje jeszcze bardziej podkręcali endeccy politycy i publicyści. Stanisław Stroński pisał wówczas:

Polityk nieborak, który szyderstwami obsypywał Francję i Anglię, a wdzięczył się dziecinnie do Niemiec zostaje pierwszym Prezydentem Rzeczypospolitej Polski za sprawą Żydów, Niemców i Ukraińców, a przeciw większości posłów polskich.

Sam prezydent padł ofiarą gniewu tłumu. W drodze na zaprzysiężenie ludzie napadli na jego powóz. Ktoś strącił kijem głowie państwa cylinder, a jakaś kobieta rzuciła lodową śnieżką w prosto w oko. Pojawił się bolesny obrzęk, którego nie dało się ukryć podczas składania przysięgi.

Malarz, endek, frustrat

Atmosfera ulicy udzielała się Niewiadomskiemu. Jednak na pierwszy rzut oka zabójstwo nie pasowało do tego człowieka. Eligiusz wywodził się drobnoszlacheckiej rodziny z Podlasia, która w XIX w. zasilała już nową warstwę społeczną – inteligencję. Przyszły zabójca prezydenta urodził się 1 grudnia 1869 r. jako syn Wincentego, urzędnika, literata i dawnego powstańca styczniowego.

Anioł miłości - obraz Eligiusza Niewiadomskiego

Eligiusz od najmłodszych lat wykazywał talenty malarskie. Studiował na Akademii Sztuk Pięknych w Petersburgu oraz Paryżu. Kształcił się pod okiem Wojciecha Gersona. Wielokrotnie jego obrazy były też nagradzane. Parał się również m.in. sztuką sakralną. Na początku XX w. stworzył polichromie w kościele św. Bartłomieja w Koninie.

Prócz działalności artystycznej Niewiadomski interesował się polityką. Z ruchami zbliżonymi do Narodowej Demokracji zetknął się już w czasach szkolnych. W 1891 r. uczestniczył w nielegalnej demonstracji z okazji rocznicy Konstytucji 3 maja. W 1897 r. związał się z tajną Ligą Narodową. W 1900 r. został członkiem Sekcji Robotniczej Towarzystwa Oświaty Narodowej, ale rok później aresztowała go carska policja za przemyt nielegalnej literatury. W słynnym Pawilonie X warszawskiej Cytadeli spędził kilka miesięcy.

Jego kariera wśród endeków załamała się, gdy w 1904 r. próbował przekonywać swoich towarzyszy do przeprowadzenia przeciwko Rosji, prowadzącej wówczas wojnę z Japonią, serii działań dywersyjnych. Dla szukających porozumienia z caratem polityków narodowych były to poglądy zbyt radykalne. Co ciekawe, w tym momencie podobne pomysły do Niewiadomskiego wysuwał późniejszy obiekt jego nienawiści, Józef Piłsudski.

Jednak nasz malarz w sporze Piłsudski-Dmowski wybierał zdecydowanie tego drugiego. W zapiskach pisanych w więzieniu pisał o nim jako człowieku „trzeźwego umysłu, świetnych zdolności, silnego charakteru, głęboko i wszechstronnie wykształconego”, który „świadom jest, jak mało który z polityków niebezpieczeństwa żydowskiego”. Żydzi, a także socjaliści byli głównymi wrogami Niewiadomskiego. Jego fobie narastały z czasem osiągając w końcu absurdalne rozmiary, które unaoczniły się w wiadomej zbrodni.

W trakcie I wojny światowej przyszły zabójca pozostał bierny. Dopiero po odzyskaniu niepodległości włączył się znów w wir spraw społeczno-politycznych. 1 marca 1918 r. został kierownikiem Wydziału Malarstwa i Rzeźby w Ministerstwie Kultury i Sztuki. Jego współpracownicy nie zapamiętali go dobrze. Jawił się jako arogant, megaloman i pozbawiony empatii pyszałek. Malarz i wiceprezes Zachęty Stanisław Okuń wspominał:

On do mnie często zachodził i dopytywał się, kiedy się usunę z tej pracowni(…) Byłem chory i nie miałem się gdzie wynieść, a pan Niewiadomski nalegał na mnie, żebym pracownię opuścił.

Wskazywano również, że Niewiadomski był „narwańcem” i frustratem. Z drugiej, dostrzegano jego uczciwość i ofiarność w pracy. Podobnie zachowywał w czasie służby w kontrwywiadzie. W 1920 r. Eligiusz bowiem z pobudek patriotycznych zgłosił się do wojska. Z powodu wieku nie został jednak przyjęty (51 lat) i wtedy dzięki rekomendacji Kazimierza Sosnkowskiego trafił właśnie do defensywy Oddziału II Sztabu Generalnego Wojska Polskiego. Był tam krótko, gdyż już latem 1920 r. walczył wraz z synem Stefanem jako zwykły szeregowiec w 5. Pułku Piechoty Legionów.

Te doświadczenia jeszcze bardziej pogłębiły frustrację przyszłego zabójcy. Niewiadomskiego denerwowało w kontrwywiadzie torpedowanie jego pomysłów, opieszałość (w jego opinii) wykonywania zadań, a w końcu, co się tyczyło również pracy w ministerstwie, nadmierna biurokracja. W jednostce frontowej było jednak nie lepiej. Eligiusz jako szeregowiec domagał się audiencji u ministra wojny, bowiem opracował plan reformy armii. Drażniło go powszechne lekceważenie, braki w wyposażeniu oddziału i błędy dowódców. Winowajcą tego wszystkiego był zdaniem Niewiadomskiego nie kto inny, jak Józef Piłsudski – Naczelny Wódz.

Józef Piłsudski i Gabriel Narutowicz

Komendant już od pewnego czasu działał na wrażliwe nerwy malarza. Uważał go wprawdzie za silnego i niezwykłego człowieka, ale tym bardziej nie mógł mu darować jego decyzji. Piłsudski, który przecież po 1918 r. był dyktatorem zdecydował się na demokrację. Powołał także rząd znienawidzonych socjalistów, szanował mniejszości narodowe. W „Kartkach z więzienia” Niewiadomski pisał:

Piłsudskiemu, człowiekowi z tak fenomenalnym szczęściem, z twarzą wspaniałą, w której każdy Polak rad by widzieć bohatera, można by darować wiele błędów postępowania i braków charakteru.

Potem jednak dodawał:

Nie mogę mu darować jednego tylko, że okazał się w czasach wielkich tak małym duchowo. Tak niedorosłym do roli, jaką podjął…Wszystko, co zrobi Polsce złego i co jeszcze zrobi, to nie dlatego, żeby chciał miał wolę zła i niszczenia. To tylko pospolita małoduszność i nieudolność. Czy można go za to winić? Czy można go za to winić – a raczej jego tylko? Czy nie jesteśmy współwinni my wszyscy, żeśmy go nie poznali i utrzymali na stanowiskach – nie na jego miarę?

Niewiadomskiego rozwścieczyło nadanie praw mniejszością narodowym, a w szczególności Żydom, których uważał za wrogów Polski i polskości. Według niego był to czyn „ludzi bezmózgich albo zaprzedanych”. Żydzi zdaniem malarza tylko zewnętrznie się asymilują, z kolei Polacy „ulegają żydostwu wewnętrznie”, gdyż semitów jest coraz więcej w Polsce:

Dla Polaków ta siła jest tak zabójcza, że otwiera już dziś przed nami zagadnienie bytu i niebytu. Być – to znaczy zachować w czystości to, co stanowi istotę naszej odrębności, a więc geniusz rasy, duch narodowy i cały świat idei, uczuć, sił twórczych […] Nie być – to znaczy ulec skażeniu ducha pod wpływem semitów – utracić indywidualność rasową – przestać być sobą.

Najbardziej zaskakujące wydają się jednak poglądy Niewiadomskiego o swojej ofierze – prezydencie Gabrielu Narutowiczu, którego całkowicie odhumanizował:

Narutowicz jako człowiek dla mnie nie istniał. Nie widziałem go nigdy, nie znałem go, nie rozmawiałem z nim ani razu; ani ja, ani – zaznaczam to z naciskiem – nikt z mojej rodziny.Wszystkie przypuszczenia na ten temat są fantazją. Wierzę, że jako człowiek, jako profesor, jako mąż, jako ojciec był dobrym, szlachetnym, czcigodnym człowiekiem. Jest to moje głębokie przekonanie, dla mnie jednak nie istniał jako człowiek, ale jako symbol sytuacji politycznej, symbol zupełnie oderwany od człowieka. Podkreślam to ze względu na jego rodzinę, żeby to co powiem nie było dla niej bolesne.

W dalszych słowach wypowiedzianych w trakcie procesu, zabójca przyznał, jaką rolę pełniła dla niego ofiara:

Był dla mnie symbolem sytuacji politycznej, symbolem hańby. Tę hańbę moje strzały starły z czoła żywej Polski.

Było to doskonale odzwierciedlenie nagonki, jaka trwała na Gabriela Narutowicza tuż po jego wyborze. „Wybrany przez Żydów”, „zawada” do uzdrowienia Polski – tak traktowała endecka prasa pierwszego prezydenta Rzeczpospolitej. Było to wezwanie do zbrodni, na które odpowiedział Niewiadomski.

Upragniona śmierć

Wyrok zapadł już pierwszego dnia procesu, 30 grudnia 1922 r. Była to kara śmierci, o którą sam zresztą prosił oskarżony. Sędziowie jednak nie byli zgodni w tym orzeczeniu. Odrębne zdanie zgłosił sędzia Jan Kozłowski, który opowiadał się za karą dożywotniego więzienia. Prawdopodobnie słusznie obawiał się, że śmierć spotęguje kult zabójcy prezydenta.

Sam Niewiadomski jedynie cieszył się z takiego rozstrzygnięcia. Uważał się za męczennika za sprawę Polski. Przed egzekucją pisał:

Śmierć moja jest koniecznym uzupełnieniem mego czynu. Bez niej był on nie tylko bezpłodny, ale leżałby na nim cień mordu. Śmierć to zatrze, czyn mój zakwitnie dopiero podlany krwią moją. Zakwitnie to znaczy przemówi do Narodu. Głupcy i hipokryci widzą w nim akt szaleństwa albo fanatyzmu. Tak nie jest! Byłoby źle z Polską, gdyby odrobina charakteru wystarczała aby być uznanym za wariata, a odrobina uczucia wychodzącego poza normy przeciętne dawała kwalifikacje na fanatyka. Czyn był straszny, bo musiałem uderzyć w naród. Nie słowem bezsilnym, lecz gromem. Gromem równym tej hańbie, jaką go opanowała spółka cynicznych hultajów i jawnych wrogów Polski. Musiałem uderzyć gromem, aby zbudzić tych co mniemają, że Polska już się ciałem stała, że minął czas wysiłków i ofiar i że broń można już złożyć. Tak nie jest! To, na co patrzą oczy nasze, nie jest jeszcze Polską. Nie o takiej śniły wielkie serca poetów naszych, nie za taką cierpiały, walczyły i ginęły pokolenia.

Gdy Eligiusz Niewiadomski zmierzał na spotkanie z przeznaczeniem, rzekł jeszcze towarzyszącemu mu kapłanowi:

Ta Polska, na którą patrzymy to Polska Piłsudskiego: Judeo-Polska. Szczęśliwy jestem, że nie patrzę, bo nie będę patrzył na to, co z Polski zrobiono (…) Choćby mi powiedzieli, że będę żył sto lat w najświetniejszych warunkach nie chciałbym żyć.

Tuż przed rozstrzelaniem zabójca prezydenta zachował całkowity spokój. Powiedział:

Strzelcie mi w głowę i w serce. Umieram dla Polski, którą Piłsudski zniszczył.

Następnie padła seria z karabinów. Niewiadomski upadł na ziemię. Po kilku chwilach skonał. Była 7.19, 31 stycznia 1923 r.

Epilog

Pogrzeb Eligiusza Niewiadomskiego odbył się 6 lutego 1923 r. na warszawskich Powązkach. Mimo że rozpoczął się o 7. rano, a informacji o nim starano się nie rozpowszechniać, to w uroczystości uczestniczyło ok. 10 tys. ludzi. W kręgach narodowców pojawiły się pomysły, aby słupek, przy którym zginął zabójca Narutowicza stał się formą pomnika albo części jego trumny rozdać żałobnikom jako formę relikwii.

Grób Eligiusza Niewiadomskiego po pogrzebie

W kolejnych miesiącach na grobie tego nieszczęsnego malarza niemal codziennie składano kwiaty, wystawiano warty honorowe, odbywano zebrania polityczne. W dziesiątkach kościołów w całej Polsce odprawiano też msze ku czci Niewiadomskiego, na których wygłaszano skrajnie prawicowe kazania. Doszło nawet do tego, że hierarchowie kościelni musieli oficjalnie zakazać tych praktyk.

Z czasem kult Eligiusza Niewiadomskiego malał, lecz do końca II RP istniała całkiem spora grupa ludzi, dla której ten zbrodniarz był nieomal świętym.





Udostępnij ten artykuł

,

Polecane artykuły
pokaż wszystkie artykuły
Reklama
Wszelkie prawa zastrzeżone. © 2017 Kurier Historyczny. Projekt i wykonanie:logo firmy MEETMEDIA