cookies

Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. Mogą też stosować je współpracujące z nami podmioty. W przeglądarce można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszego portalu bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia. Jeżeli nie zgadzasz się na używanie cookies możesz również opuścić naszą stronę. Więcej informacji w naszej polityce prywatności.

Piątek, 19.04.2024

Dżuma - najgroźniejsza choroba w historii?

Zdzisław Gajda, 29.01.2021

Triumf śmierci - obraz Petera Bruegela

Chorobą, która zebrała największe żniwo śmierci w dziejach ludzkości, jest dżuma. Jej nasilenie przypada na wiek XIV, ale najprawdopodobniej dżuma była przyczyną epidemii, która wybuchła w Konstantynopolu w 530 roku i trwała tam, z różnym nasileniem, do roku 580, pochłaniając – bywało – do tysiąca osób dziennie (!). Nosi nazwę „zarazy Justyniańskiej”. Ten początek dżumy utrwali jej obecność w Europie na tysiąc lat, bowiem koniec epidemii dżumy datuje się na rok 1665, kiedy to po raz ostatni zjawiła się w Londynie. Zatem przez tyle stuleci ludność Europy była nękana przez chorobę o nieznanym źródle i żyła w ustawicznym strachu przed jej pojawieniem się w każdej chwili.

Dżuma przybyła z Azji, drogą morską z Krymu z chorą załogą dotarła do Messyny na Sycylii, a stąd z wielką gwałtownością rozprzestrzeniła się na całą ówczesną Europę. Charakteryzowała się gwałtownym przebiegiem: najpierw występowały dreszcze, za nimi szła gorączka z majaczeniem, upadek sił, śmierć. Na powłokach chorych występowały czarne plamy, od których choroba wzięła swą nazwę: „czarna śmierć” – mors nigra. Nazywano ją też: pestis, pestilentia, zaś odpowiednikiem w języku polskim były nazwy: dżuma, mór, morowe powietrze. Tę chorobę miano na uwadze w śpiewanych suplikacjach:

Od powietrza, głodu, ognia i wojny

Zachowaj nas Panie!

O chorym mówiono: ruszony powietrzem, ponieważ „zło” szło powietrzem. A jeśli tak, jedynym sensownym sposobem było „oczyszczanie” powietrza przez palenie ognisk.   

Więcej na temat chorób mających przełomowe znaczenie dla historii
można znaleźć w książce Historia medycyny dla każdego

Dżuma występuje pod dwiema postaciami:

– w lecie częściej pojawia się jej postać gruczołowa, czyli dymienicza (pestis bubonica), z obrzękiem gruczołów limfatycznych, które ulegają ropieniu i rozkładowi;

– w zimie – postać płucna z wykrztuszaniem cuchnącej wydzieliny. Przebieg choroby – w przeciwieństwie do trądu, który w tym samym czasie się pojawił – był gwałtowny. Tym większe zagrożenie, tym większa bezbronność. A zagrożenie duże: w okresie nasilenia zjadliwości zarazy (genius epidemiae) wyginęła połowa ludności, a być może nawet więcej. Przyczyna epidemii?

W Złotej legendzie czytamy:

Pewnego razu rzeka Tyber wystąpiła ze swego łożyska i wezbrała tak, że wody jej przelały się ponad mury miasta i zburzyły wiele domów. Z rzeką spływało wtedy do morza wiele wężów i ogromny smok, lecz fale zatopiły, a następnie wyrzuciły te gady na brzeg, a ich gnijące ciała zatruły powietrze, z czego powstała najstraszliwsza zaraza, którą nazywają dżumą. Nawet cielesnymi oczyma można było wtedy ujrzeć strzały spadające z nieba i przeszywające ludzi. Dosięgły one najpierw papieża Pelagiusza, który natychmiast zmarł. Później zaraza tak się srożyła wśród reszty ludności, że wiele domów w mieście zostało pustych po śmierci ich mieszkańców.

Wobec nowej, nieznanej choroby sztuka lekarska była bezradna, a ludzkość bezsilna. Jedynie dobra znajomość Pisma Świętego nasuwała rozwiązanie, przynajmniej częściowe. Co robili starotestamentowi żydzi w takich przypadkach? Odosobniali chorych. Nie jest to co prawda środek leczniczy, ale zapobiegawczy, a w działaniu skuteczny. Trzeba zatem chronić regiony nieobjęte chorobą przed wdarciem się zarazy. Dżuma przyszła drogą morską: niech zatem statki stoją na redzie przez 40 dni, zanim wpłyną do portu. To samo dotyczy wędrujących drogą lądową: jeśli po 40 dniach nie wystąpią objawy chorobowe, mogą wejść do miasta. Okres 40 dni wzięto z Hipokratesa. Jego zdaniem chorobę, która w tym czasie nie ustępuje, można uznać za przewlekłą. Czterdzieści to quaranta. Stąd okres czasowej izolacji do dziś nosi nazwę kwarantanny.

Maciej z Miechowa zapytany, jak strzec się przed zarazą, odpowiedział traktatem Contra saevam pestem regimen accuratissimum wydanym w 1508 roku. Wymienia w nim szereg czynników, których należy unikać, i podaje tyleż samo zaleceń. Aby je było łatwo zapamiętać, używa chwytu mnemotechnicznego i układa swe rady w wyrazy zaczynające się od litery F.

Lekarz w stroju mający chronić przed miazmatami dżumy

Tak zatem pamiętaj, co ci szkodzi: fatiga (zmęczenie), fames (głód), fructus (owoce), femina (kobiety), flatus (wyziewy). A teraz, co ci sprzyja: flebotomia (upusty krwi), fuga (ucieczka), focus (ogień), fricatio (nacieranie), fluxus (wycieki).

Nie ulega wątpliwości, że największe znaczenie miała fuga, czyli ucieczka, z czego też korzystano nader chętnie, jeśli tylko istniała sposobność. Miasta wyludniały się, pozostawał grabarz, któremu rada miejska – w razie śmierci – zobowiązywała się wywianować córkę. Uniwersytet krakowski przenosił się do Bronowic lub Niepołomic. Wytworne towarzystwa włoskie uciekały w góry. W takich okolicznościach powstał słynny zbiór opowiadań Dekameron Boccaccia. W Wenecji dżuma szalała w latach 1557–1577. Wspaniała bazylika Santa Maria della Salute, którą możemy i dziś oglądać, została zbudowana jako wotum za wygaśnięcie zarazy.

Skuteczność izolacji, odsuwania się od chorych, od miejsc nawiedzonych zarazą wypływała z prostej obserwacji, a ta doprowadziła do innego niż dotąd rozumienia istoty choroby. A zatem o chorobie nie decydują, jak do niedawna przypuszczano, czynniki kosmiczne, atmosferyczne, ziemskie i ich kombinacje lub wpływ gwiazd, co nazywano influentia astrorum (a co przetrwało w angielskiej nazwie grypy – influenza). Miechowita wyraźnie podkreśla, że swe porady pisze, aby „w razie pojawienia się zarazy, nie z przyczyn niebieskich, lecz na skutek styczności z przybyszami” można się uchronić i zabezpieczyć przed zarazą. Choroba jest zatem czymś co istnieje, co się przenosi z człowieka na człowieka, a zatem stanowi jakiś byt (ontos). Stąd mówimy o ontologicznym pojęciu choroby. Jeśli istnieje możliwość zarażenia się chorobą przez bezpośredni kontakt, to znaczy, że jest to jakiś czynnik ożywiony, a zatem: contagium animatum.

Pod koniec XIX wieku Aleksander Yersin (1863–1943), lekarz działający w koloniach, odkrył Baccillus pestilence. Inni odkryli drogę jego przenoszenia się ze szczurów na ludzi przez pewne gatunki pcheł. Wtedy stało się jasne, dlaczego tak długo dżuma utrzymywała się w Europie, zwłaszcza w Londynie, gdzie pojawiała się co jakiś czas, by w 1665 roku pojawić się po raz ostatni. W tym czasie wybuchł wielki pożar Londynu, po którym przebudowano miasto na nowo, na innym niż przedtem planie. Z rozbiórką starych budynków uległy zniszczeniu gniazda szczurów, nośników tej choroby.

Artykuł jest fragmentem książki Zdzisława Gajdy Historia medycyny dla każdego.

Tytuł artykuł nadany przez redakcję.





Udostępnij ten artykuł

,

Polecane artykuły
pokaż wszystkie artykuły
Reklama
Wszelkie prawa zastrzeżone. © 2017 Kurier Historyczny. Projekt i wykonanie:logo firmy MEETMEDIA