cookies

Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. Mogą też stosować je współpracujące z nami podmioty. W przeglądarce można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszego portalu bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia. Jeżeli nie zgadzasz się na używanie cookies możesz również opuścić naszą stronę. Więcej informacji w naszej polityce prywatności.

Wtorek, 23.04.2024

Dziś takich bandziorów już nie ma, czyli o przestępczości w II RP

Jakub Wojas, 16.09.2020

Proces sprawców napadu na bank w Świętochłowicach, lata 30.

Chociaż w większości przypadków kodeks karny II RP i III RP przewiduje kary za podobne czyny, to w realiach przedwojennej Polski pewne rodzaje przestępstw miały swoją specyfikę, której dziś raczej już nie uświadczymy.

Szpicbródka – król kasiarzy

Helena Kowalik w swojej najnowszej książce Przed sądem II RP zebrała opowieści, nie zawsze dotyczące najsłynniejszych spraw kryminalnych przedwojennej Polski, ale za to na pewno dla nich bardzo charakterystycznych. Cóż znaczy charakterystycznych? Ot chociażby, jeżeli myślimy o przestępcach z okresu międzywojennego, to jednym z pierwszych nasuwających się skojarzeniem jest kasiarz. Dziś rabowanie banków przez otwieranie kas pancernych raczej się nie zdarza. Wówczas było nieomal na porządku dziennym.

Bez wątpienia najsłynniejszym kasiarzem II RP, którego sława wykraczała poza granice Polski i który został unieśmiertelnionym w filmie był Szpicbródka, czyli Stanisław Cichocki – z zawodu fryzjer, ale już od młodości zajmujący się napadami na banki. Swoją karierę zaczynał jeszcze w carskiej Rosji, rabując kasy bankowe w Moskwie, Kijowie czy Odessie. W odrodzonej ojczyźnie wcale nie zarzucił swego procederu, wręcz przeciwnie – stał się królem kasiarzy. To co go wyróżniało, to nienaganne maniery i arystokratyczny styl życia. Szpicbródka w latach 20 i 30 był stałym bywalcem modnych nocnych lokali stolicy, miał dużą kamienicę w Warszawie, luksusowy apartament przy ul. Chmielnej 22 i przez pewien czas dwa teatrzyki: Czarny Kot i Eldorado. Ten ostatni aspekt jego działalności stał się kanwą filmu „Halo Szpicbródka” z niezapomnianą rolą Piotra Fronczewskiego jako króla kasiarzy.

Stanisław Cichocki Szpicbródka na zdjęciu z kartoteki policyjnej

Szpicbródka główne zyski czerpał jednak przede wszystkim z rabowana banków. Wbrew pozorom była to operacja wieloetapowa, która nie ograniczała się tylko do dostania się do bankowego skarbca. W wywiadzie dla „Gazety Polskiej” z 1932 roku emerytowany kasiarz tłumaczył, że przed zasadniczym skokiem najpierw trzeba było zdobyć pieniądze na koszty całego przedsięwzięcia. W tym celu rabowano sklep jubilerski lub futrzarski, a zebrane w ten sposób „fanty” szybko sprzedawano paserom. To pozwalało na przejście do głównego etapu. W placówce banku opłacano tzw. nadawcę, czyli osobę, która wskazuje, gdzie jest kasa i ułatwia do niej dostęp. Nadawcą był najczęściej pracownik banku. Jego informacje należało jednak zweryfikować dodatkowym rozpoznaniem. Niemniej rola nadawcy była na tyle duża, że zgarniał on aż około 40 proc. zdobyczy.

Wbrew rozpowszechnianemu mniemaniu do środka kas najczęściej nie dostawano się za sprawą sprawnych palców kasiarzy, którzy potrafili otwierać szyfrowe zamki nie znając pierwotnie ich kodu, ale dzięki siłowemu wywarzaniu drzwiczek lub pruciu palnikiem pancerza sejfu. Bardziej wyrafinowane metody były związane z wyłączeniem systemu alarmowego. Przy próbie skoku na bank w Częstochowie grupa Szpicbródki chciała się posłużyć niewielką metalową blaszką, która unieruchomiła alarmy. Ten motyw został później wykorzystany w filmie „Vabank” Juliusza Machulskiego.

Szpicbródka obrabiał banki do końca lat 30. Kilka razy też wpadał i musiał swoje odsiedzieć w więzieniu. Tam m.in. zetknął się z odsiadującym karę z powodów politycznych, pisarzem Aleksandrem Watem, który w swoich wspomnieniach wystawił królowi kasiarzy laurkę, przy okazji utrwalającą stereotypowy wizerunek złodzieja-dżentelmena:

Piękny mężczyzna lat koło czterdziestu, mówił ślicznie po francusku, pięknie po włosku i chyba dobrze po angielsku, o manierach arystokraty, o glosie miłym, wyjątkowo bogatym timbre, o bardzo subtelnym sposobie opowiadania.

Polski Al Capone

Kolejnym ikonicznym przestępcą dwudziestolecia międzywojennego był Tata Tasiemka, czyli Łukasz Siemiątkowski. Postać już zdecydowanie bliższa naszym czasom, gdyż to do pewnego stopnia typowy mafioso – postać z pogranicza polityki i przestępczości. Jego grupa zajmowała się ściąganiem haraczy na tzw. Kercelaku, czyli głównym placu targowym Warszawy. Jego ludzie wymuszali pieniądze od biednych żydowskich sprzedawców. Tych, którzy nie płacili katowali, czasem na śmierć - by pokazać, czym się kończy nie płacanie fikcyjnych długów. Zdobyte przez gangsterów Tasiemki środki szły nie tylko na wygodne życie członków bandy, ale nierzadko też na działalności partii lewicowych. Sam Siemiątkowski był zasłużonym towarzyszem jeszcze z czasów zaborów. Z tamtego okresu pochodziła jego ksywa „Tasiemka”, bowiem wtedy pracował w fabryce gumowej przy wstążkach oraz jak mówili towarzysze, plątał się przy każdej akcji jak wstążka. Jak sam się chwalił miał na swoim koncie wielu szpicli rosyjskich i niemieckich.

Łukasz Siemiątkowski Tata Tasiemka

Znajomości na szczytach władzy i wykorzystywanie grupy Tasiemki przez sanację do rozbijania wiecy partyjnych endecji dawało Siemiątkowskiemu parasol bezpieczeństwa. Na swoje nieszczęście w pewnym momencie Tata postawił na złego konia i poparł PPS Frakcję Rewolucyjną Rajmunda Jaworskiego. Po przegranych dla tej partii wyborach w 1930 roku ekipa rządząca postanowiła zająć się Tasiemką i doprowadziła w 1932 roku do aresztowania, jak pisała prasa, polskiego Ala Capone.

Aresztowany został również jego wspólnik, mentor i polityczny opiekun Józef Łokietek. Ale ten wpływowy działacz PPS i według niektórych człowiek sanacji od czarnej roboty, potrafił nawet z więzienia wydawać dyspozycje do atakowania nieprzychylnych mu dziennikarzy.

Pomimo głośnego procesu, zeznań wielu świadków oskarżenia Tatę Tasiemkę i Łokietka spotkały tak naprawdę śmieszne kary. Siemiątkowski ostatecznie został skazany na trzy lata, ale nie odsiedział pełnej kary. W sierpniu 1935 roku ułaskawił go prezydent Ignacy Mościcki. Łokietek skazany na rok, dzięki amnestii jedynie sześć miesięcy spędził w więzieniu, z czego część kary we wspólnej celi z Tasiemką.

Przestępstwa honorowe

Szczególnym rodzajem przestępców w II RP byli oficerowie wojska. Tę grupę zawodową cechowało szczególnie wysokie poczucie własnej wartości i przeczulenie na punkcie honoru. Stąd zwłaszcza w latach 20 plagą w tym środowisku były nielegalne przecież pojedynki. Na pojedynek trzeba było jednak sobie zasłużyć. Będący wówczas w powszechnym użyciu Kodeks Honorowy Boziewicza wyklucza spośród grona osób honorowych całą listę postaci i w wypadku, gdy taki człowiek obraził oficera, to konsekwencje mogły być wręcz tragiczne.

Więcej o różnych obliczach przestępczości w II RP można
znaleźć w książce Przed sądem II RP

Zasłużony pilot kapitan Stefan Pawlikowski, gdy usłyszał w trakcie błahej sprzeczki z taksówkarzem, że jest łobuzem, to zabił delikwenta strzałem z pistoletu. W czasie procesu obrona podnosiła, że chodziło przecież o oficerski honor. Opinia publiczna również stanęła po stronie zabójcy. Sąd jednak skazał Pawlikowskiego na trzy lata twierdzy, nie mylić z więzieniem. W twierdzy osadzony mógł opuszczać cele, swobodnie poruszać się po budynku, a nawet przyjmować gości. Bardziej dotkliwsze w tym przypadku było wydalenie z wojska i pozbawienie odznaczeń, jednakże tu prezydent Mościcki postanowił skorzystać z prawa łaski i Pawlikowski po odbyciu kary kontynuował karierę w armii.

Pod sprawy honorowe próbowano również podciągnąć porachunki oficerów z kochankami lub domniemanymi kochankami ich kobiet (niekoniecznie żon). Tu jednak sądy nie zawsze były skłonne do przyjmowania zdrady za ujmę na oficerskim honorze. 22 marca 1933 roku w restauracji „Kaukaska” w Warszawie wieczór wraz z małżonką Adelą spędzał major Stefan Stawiński. W tym samym czasie w tym samym lokalu przebywała jego kochanka Helena Jakubowska. W pewnej chwili oficera zirytowało to, że do jego faworyty zaleca się inżynier Adam Jankowski. Major Stawiński długo się nie namyślając (zwłaszcza na temat tego, co na jego zachowanie powie żona) postanowił stanowczo wyperswadować zalotnikowi, że panna Jakubowska nie jest nim zainteresowana. Finalnie, inżynier wyzwał majora na pojedynek lekko policzkując oficera w twarz, a ten w odpowiedzi sięgnął po rewolwer i oddał celne strzały w serce rywala. Sąd nie uznał tego za sprawę honorową, pomimo że tak próbowała to przedstawić obrona. Wprawdzie za zabicie człowieka Stawiński dostał tylko dwa lata więzienia, ale znacznie dotkliwsze okazało się dla niego wydalenie z korpusu oficerskiego.

Bardzo ciekawie się o takich sprawach czyta i jest to niewątpliwe część tak lubianego kolorytu międzywojnia, ale przy lekturze takich rzeczy nie należy o tym zapominać, że ci elitarni przestępcy mieli swoje ofiary, a z ich perspektywy ktoś kto cię napadł, pobił lub obrabował jest bezkarny, bo jest cwany, bo ma znajomości lub cieszy się społecznym szacunkiem. I to też coś nam mówi, niekoniecznie dobrze, o tamtych czasach.

Artykuł powstał w oparciu m.in. o książkę Heleny Kowalik Przed sądem II RP 

Zobacz także:

Nasz wywiad z Heleną Kowalik na temat jej książki o słynnych procesach II RP





Udostępnij ten artykuł

,

Polecane artykuły
pokaż wszystkie artykuły
Reklama
Wszelkie prawa zastrzeżone. © 2017 Kurier Historyczny. Projekt i wykonanie:logo firmy MEETMEDIA