cookies

Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. Mogą też stosować je współpracujące z nami podmioty. W przeglądarce można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszego portalu bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia. Jeżeli nie zgadzasz się na używanie cookies możesz również opuścić naszą stronę. Więcej informacji w naszej polityce prywatności.

Środa, 24.04.2024

„Drogi wolności”, czyli chyba coś (znowu) nie wyszło [recenzja]

Tomasz Boruta, 17.10.2018

Julia Rosnowska jako Lala Biernacka w serialu "Drogi wolności". Jednym z walorów tej produkcji jest dbałość o scenografię i kostiumy. Niestety, z innymi sprawami jest już gorzej.

Powoli kończy się flagowy serial TVP przygotowany z okazji obchodów 100-lecia odzyskania przez Polskę niepodległości. Choć jak zapowiadał prezes Jacek Kurski, iż na „Drogi wolności” pieniędzy nie szczędzono, to trudno nie oprzeć się wrażeniu, że cały projekt po prostu się nie udał.

„Drogi wolności” w reżyserii Macieja Migasa (znanego z „1920.Wojna i miłość”) są drugim już w ostatnich latach nawiązaniem do serialu Andrzeja Wajdy „Z biegiem lat, z biegiem dni”. Utrzymana w podobnej stylistyce produkcja TVN sprzed półtora roku „Belle epoque” okazała się kompletną klapą. Niestety, niewiele lepiej z tą tematyką poradziła sobie Telewizja Publiczna.

Skojarzeń do dzieła mistrza Wajdy nie ukrywali sami twórcy „Dróg wolności”. Oto akcja również toczy się w Krakowie i rozpoczyna się w momencie, w którym „Z biegiem lat, z biegiem dni” się kończy, czyli w 1914 r. Zarówno w jednej, jak i drugiej produkcji przedstawione są losy tamtejszego mieszczaństwa na tle wielkich wydarzeń historycznych. W dodatku, chcąc jeszcze wyraźniej podkreślić związek serialu „Jedynki” z dziełem sprzed niemal 40 lat do obsady zaangażowano Annę Polony – odtwórczynie jednej z głównych ról u Wajdy. Można śmiało zaryzykować tezę, że „Drogi wolności” są czymś w rodzaju sequelu „Z biegiem lat, z biegiem dni”. Niestety, jak to nierzadko w takich przypadkach bywa druga część okazuje się gorsza od pierwszej. Tym razem nawet dużo gorsza.

„Drogi wolności” są opowieścią o rodzinie Biernackich. Główną osią fabuły jest historia trzech sióstr: Aliny (Katarzyna Zawadzka), Maryni (Paulina Gałązka) i Lali (Jula Rosnowska), które wspólnie wydają gazetę „Iskrę”. W tle mamy wątki m.in. związane z ich ojcem Ignacym (Adam Cywka), wydawcą Karolem Dosterem (Mateusz Janicki), no i oczywiście wielką historią. Oczami bohaterów obserwujemy I wojną światową, odzyskanie niepodległości, powstanie wielkopolskie, wojnę polsko-bolszewicką czy plebiscyt na Górnym Śląsku. Przewijają się też na ekranie historyczne postaci: Józef Piłsudski (w ogóle niepasujący Marcin Bosak), Wincenty Witos (Tomasz Sobczak), Wojciech Korfanty (Grzegorz Wons).

 

Twórcy nie cukierkują swoich bohaterów. Wielu z nich ma na swoim koncie czyny dwuznaczne moralnie, co jednak ich całkowicie nie przekreśla w oczach widza. Podziw budzi znakomita scenografia wnętrz mieszczańskich i strojów z przełomu XIX i XX w. Na tle całej obsady błyszczy, co nie powinno budzić zaskoczenia, Anna Polony grająca rolę nestorki rodu Biernackich. Inni aktorzy również starają się wykrzesać ze swoich postaci to co się da najlepszego, chociaż w niektórych przypadkach sprawdza się powiedzenie, że „co się nie do gra, to się do wygląda”. Przynajmniej na początku postacie Maryni i Lali to żywe archetypy „ładnych panienek z dobrego domu”. Odpowiednio ich umiłowani są wyjęci jak z żurnala.

Na tym dobre słowa się kończą, a lista zarzutów jest tak długa, że aż nie wiadomo od czego tu zacząć. Przede wszystkim akcja serialu, choć w założeniach wydaje się ciekawa, to nie porywa. Niby są tu problemy nieobce współczesnym nam rodzinom, ale jest to przedstawione tak bez polotu, że nie potrafimy ani związać sią z bohaterami, ani nie chce się nam śledzić ich dalszych losów. Główne bohaterki wydają się dość jednowymiarowe. U pozostałych postaci ta głębia psychologiczna może i jest, ale znów tak płasko napisana, że możemy jedynie wzruszyć ramionami nad ich zachowaniem.  

Nie chcę się pastwić, ale jeżeli porównamy, to z serialem Andrzeja Wajdy, to tam atmosfera Krakowa fin de siècle’u aż wylewała się z ekranu. Epizody (oparte na młodopolskich utworach) nie tylko angażowały widza, ale też przedstawiały dogłębnie los Polski w tym czasie. W „Drogach wolności” z kolei akcja niby toczy się w Krakowie, ale ja tu dostrzegam więcej Lublina niż stolicy Małopolski. Moje odczucia okazały się słuszne, gdy dostrzegłem w napisach końcowych miasto Lublin jako patrona. To już nie lepiej było przenieść akcję właśnie tam? Podobny zabieg przecież zrobił kilka lat temu Filip Bajon, który przeniósł wydarzenia „Pań Dulskich” z Krakowa (czy może raczej Lwowa) do Lublina właśnie. Ujęcia z każdej strony zbiegu ulicy Jagiellońskiej z Gołębią (która nie wiedzieć czemu udaje tu Sławkowską) oraz parę scenek z Sukiennic i kościoła Bożego Ciała (do którego nie widzieć czemu idąc przez pół miasta uczęszczają bohaterki) tutaj stanowczo nie wystarczą, by oddać atmosferę Krakowa z początku XX w.

"Drogi wolności" to przede wszystkim rodzinna saga, co też chciano oddać w materiałach promocyjnych stylizowanych na dawne fotografie. 

Wątki fikcyjne przeplatają się tu z historycznymi i to w taki sposób, że pozostaje tylko zgrzytać zębami. Adwersarzem fikcyjnej „Iskry” jest niejaki Dembiński (Zbigniew Stryj), który jest właścicielem istniejącej w rzeczywistości, znakomitej gazety jaką był „Ilustrowany Kurier Codzienny”. Nietrudno rozszyfrować, że pod postacią Dembińskiego kryje się Marian Dąbrowski – największy prasowy magnat II RP, ale też wielki filantrop. Nie wiem, dlaczego twórcy chcieli zohydzić tego człowieka. Zamiast autentycznego „ICK” wystarczyło wstawić jakiś wymyślony tytuł. Co więcej, przedstawione na ekranie wydarzenia historyczne ukazane są, nomen omen, bez iskry. Deklamuje się podręcznikowe formułki, a inscenizacje walk wypadają co najmniej blado.

Jednym z wątków serialu jest emancypacja kobiet, jednak pomysły realizatorów, jak to przedstawić są po prostu śmieszne. Nie dość, że kobiety wydają własne pismo, to jeszcze w tych czasach wyjeżdżają jako korespondentki wojenne. Mężczyźni stoją natomiast wyraźnie w ich cieniu i to nawet, gdy chodzi o działalność stricte polityczną (np. plebiscyt na Górnym Śląsku). Chwała za to, że chciano pokazać walkę kobiet o uobywatelnienie, ale ważmy proporcje. To jest początek XX w., a nie XXI. Tymczasem tutaj mamy takie nagromadzenie wykonywanych przez kobiety uznawanych wówczas (a nawet dziś) za typowo męskie zajęć, że wypada to niewiarygodnie.

W „Drogach wolności” miałem też okazję oglądać najbardziej bezsensowną, wciśniętą na siłę scenę erotyczną w dziejach polskiego serialu, podczas której widz widział jedynie nagie plecy, również mało znaczącej, postaci. Zresztą liczba niepotrzebnych scen zbliża się tu do przekroczenia akceptowalnych norm. Akcja wprawdzie wydaje się nie dłużyć, ale jakby zastanowić się nad każdym z odcinków, to wiele epizodów jest tam zupełnie niczemu niesłużących.

Mam olbrzymie poczucie, że zmarnowano doskonały temat, by porządnie ukazać Kraków na początku odzyskanej niepodległości. W rezultacie otrzymaliśmy produkt, w którym i prawdziwej historii, i prawdziwego Krakowa jest po prostu mało.

Nasza ocena: 4,5/10





Udostępnij ten artykuł

,

Polecane artykuły
pokaż wszystkie artykuły
Reklama
Wszelkie prawa zastrzeżone. © 2017 Kurier Historyczny. Projekt i wykonanie:logo firmy MEETMEDIA