cookies

Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. Mogą też stosować je współpracujące z nami podmioty. W przeglądarce można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszego portalu bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia. Jeżeli nie zgadzasz się na używanie cookies możesz również opuścić naszą stronę. Więcej informacji w naszej polityce prywatności.

Czwartek, 28.03.2024

„Dobry żart tynfa wart”, czyli dlaczego w I RP nie lubiono „złotówek”

Michał Wojciechowski, 15.02.2018

Tymf (tynf) - złotówka z 1663 r.

Od II poł. XVII w. rodzimy pieniądz nie cieszył się uznaniem Polaków. Zdecydowanie bardziej wolano posługiwać się monetami zagranicznymi. Wpływ na to miał kryzys gospodarczy i „reformatorzy", którzy przystąpili do prób naprawy finansów publicznych. Najgorzej społeczeństwo przyjęło pojawienie się dobrze nam znanej „złotówki”.

Boratynki ze szkła robione

Często się zapomina, że rozpoczęty w 1648 r. długi okres wojen Rzeczpospolitej poważnie nadwyrężył stan finansów publicznych. Już wprawdzie wcześniej dochodziło do buntów wojska z powodu zaległego żołdu – zawiązywania konfederacji i łupienia dóbr królewskich, teraz jednak żądania żołnierzy stały się horrendalne. W 1658 r. przewyższały one trzykrotnie roczny dochód całego państwa!

System Rzeczpospolitej również nie ułatwiał naprawy. Podskarbi, wojewodowie i hetmani, którzy mieli dostęp do skarbca często korzystali z środków publicznych na swoje prywatne przedsięwzięcia. Sejm miał co prawda możliwości kontrolowania urzędników, lecz zrywanie obrad temu nie pomagało. W rezultacie dochodziło do takich przedziwnych sytuacji, że to państwo musiało pożyczać pieniądze od własnych podskarbich.

Boratynka koronna, rewers (Wikimedia Commons)

Po potopie szwedzkim sytuację próbował ratować pochodzący z Włoch, Tytus Liwiusz Boratini. W czasie wojny ze Szwedami z własnej kiesy wystawił on oddział, którym dowodził Stefan Czarniecki. W uznaniu zasług nadano mu polskie szlachectwo i dzierżawę mennicy królewskiej. Boratini, aby dopomóc osłabionej gospodarce państwowej zaproponował, by obiegowa moneta, dotychczas zawierająca 12% srebra była odtąd miedziana. W ten sposób państwo zaoszczędziłoby na tyle, by pospłacać zaciągnięte długi.

Miedziane szelągi, zwane boratynkami szybko wybito w ilość 3 mln sztuk. W „srebrnej” wersji monety obniżono wartość kruszcu aż o 30 %. Ludzie jednak nie przyjęli z aprobatą pomysłu Włocha. Oskarżano go, że wprowadził do obiegu tych marnych pieniędzy więcej niż przewidywała sejmowa konstytucja. Wszędzie rozgłaszano, że

te szelągi są ze szkła robione, w piasek zakopane w żużel się obracają, a masłem namazane w mąkę jakoś się mienią.

Koszmarny debiut złotego

Na błędach Boratiniego wyraźnie nie nauczył się kolejny reformator. Andrzej Tymf pochodził z Rostocku w Meklemburgii. W II poł. XVII w. zarządzał mennicami, m.in. w Krakowie, Bydgoszczy i Lwowie. By ratować państwowy skarbiec zaproponował, aby „srebrną monetę w niższej cenie bić, a wyższej wydawać”. Tak proste, że wręcz genialne. Ujął tym pomysłem nawet króla i Sejm.

W ten sposób w 1663 r. po raz pierwszy w obiegu pojawił się złoty polski (wcześniej złotymi nazywano dukaty zagraniczne). Ich nominał wynosił 30 groszy, natomiast srebra w nich było na 10-15 groszy. Na monecie znajdowała się inskrypcja w języku łacińskim: „Cenę tej monety daje zbawienie ojczyzny, które jest więcej warte od metalu” (AT PRETIVM SERVATA SALVS POTIORQ METALLO EST). Społeczeństwo jednak nie zaufało nowej walucie, nazywanej tynfem (bądź tymfem). Dla ludzi były to bezwartościowe blaszki, które wyraźnie przegrywały konkurencję z zagranicznymi pieniędzmi. Zwykło się mawiać, że „dobry żart tynfa wart”. Ponadto umiezczony na nich trzyliterowy monogram króla Jana Kazimierza "ICR" odczytywano jako: Initium Calamitatis Regni – początek nieszczęść królestwa.

XVII-wieczna rycina przedstawiająca pracę w mennicy

W rezultacie tynfy jedynie pogorszyły sytuację finansów Rzeczpospolitej. Namnożyło się różnego rodzaju fałszerzy. Gdańsk zaczął płacić za towary swoją podłą monetą. Do tego doszły te przywożone ze Śląska czy Kurlandii. Kraj zalewała fala tych prawdziwych i nie, nędznych i wartościowych – szelągów, dukatów, groszy, złotych, talarów, skudów i innych ówczesnych walut. Chaos i pieniądze bez wartości doprowadziły do drożyzny. W rezultacie złotego zaprzestano bić już po trzech latach od wprowadzenia, a sam Andrzej Tymf uciekł z Polski obciążony zarzutami malwersacji finansowych.

Ludu płacz

Od II poł XVII w. państwo „wygaszało” również mennice. Za czasów Augusta II monety wybijano już tylko w Saksonii. Jedynie na czas zmagań w wielkiej wojnie północnej w Grodnie podskarbi Ludwik Pociej uruchomił na powrót mennicę, która wybijała „szóstaki” z podobizną króla. Ich los, a raczej los ich posiadaczy okazał się także nie najszczęśliwszy. Gdy władzę w Rzeczpospolitej przejął Stanisław Leszczyński, to pieniądze wybijane przez Pocieja unieważnił. Nagle z dnia na dzień ludzie zostali z niczym. Inicjały podskarbiego na monecie, LP odczytywano wówczas ironicznie jako „ludu płacz”.

Podczas wojny północnej w Polsce i na Litwie pojawiły się też kopiejki wybijane przez Piotra I. Był to jednak dopiero początek zalewania Rzeczpospolitej marną lub sfałszowaną monetą. Przyczyniła się do tego wydatnie reforma z 1717 r. Wtedy ustalono stałą cenę dobrego pieniądza – dukatów i talarów w stosunku do pieniądza bieżącego (będących nadal w obiegu boratynek). Przyjęty jednak stosunek złota do srebra spowodował, że za srebro wywiezione z Polski można było kupić więcej złota za granicą. Na opanowanie tej niekorzystnej sytuacji trzeba było czekać aż do czasów Stanisława Augusta.





Udostępnij ten artykuł

,

Polecane artykuły
pokaż wszystkie artykuły
Reklama
Wszelkie prawa zastrzeżone. © 2017 Kurier Historyczny. Projekt i wykonanie:logo firmy MEETMEDIA