cookies

Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. Mogą też stosować je współpracujące z nami podmioty. W przeglądarce można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszego portalu bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia. Jeżeli nie zgadzasz się na używanie cookies możesz również opuścić naszą stronę. Więcej informacji w naszej polityce prywatności.

Środa, 24.04.2024

Dlaczego wszyscy Polacy mają szlacheckie korzenie

Jakub Wojas, 13.08.2021

Polonez pod gołym niebem - obraz Kornela Szlegla

Nie ulega wątpliwości, że zdecydowana większość Polaków, jeśli nie wszyscy, mają chłopskich przodków. Warstwa włościańska w I Rzeczpospolitej sięgała ponad 70 proc. społeczeństwa. Jednak współcześni Polacy widzą najczęściej siebie w roli potomków szlachty. I wbrew pozorom, jest to w pełni uzasadnione.

Nieznośny urok szlachetczyzny

Wielu Polaków, jak już nazbiera na wkład własny i wybuduje za kredyt swój dom z ogródkiem, to okrasza go nierzadko charakterystycznym gankiem z kolumienkami, przywołującym na myśl szlacheckie dwory. W święta serwowany jest na różnych kanałach zestaw ekranizacji Trylogii Henryka Sienkiewicza według Jerzego Hoffmana, na zmianę z mickiewiczowskim „Panem Tadeuszem” w wersji Andrzeja Wajdy. W szkole, które w przeważającej większości noszą imiona herbowych, omawiane są utwory nie tylko Mickiewicza i Sienkiewicza, ale również Reja, Kochanowskiego, Sępa-Sarzyńskiego, Krasickiego, Słowackiego, Krasińskiego, Prusa czy Żeromskiego. Na studniówce obowiązkowo trzeba zatańczyć staropolski polonez. A do nieznajomego grzeczność nakazuje się zwrócić przez Pan lub Pani.

To tylko fragmenty śladów otaczającej nas szlacheckiej kultury, która zdaje się, że ciągle fascynuje Polaków. Nie brak przecież takich, którzy szukają mniej lub bardziej prawdziwych szlacheckich przodków, wyrabiają sobie sygnety z herbem, a w skrajnych przypadkach wymyślają dla siebie nowe znaki herbowe. Jak to się stało, że naród z pochodzenia w większości chłopski pokochał swoich „ciemiężycieli” i co więcej wymyśli sobie, że bliżej mu do dworu niż do chaty?

Polski szlachcic na rysunku Piotra Norblina

Sęk w tym, że to genealogiczne pochodzenie (nie mylić z genetycznym, bo tu może to wyglądać zgoła inaczej) nie ma tu większego znaczenia. Polacy należą do tzw. narodów starych, czyli takich, których świadomość ukształtowała się na długo przed przebudzeniem narodowym w drugiej połowie XIX wieku. Kiedy w tamtym czasie wśród mas ludowych budziła się świadomość narodowa, to na ziemiach polskich chłopi nie wymyślali polskości na nowo, ale przyjmowali model polskości ukształtowany przez wieki przez szlachtę.

Polska kultura narodowa jest kulturą szlachecką. Wystarczy spojrzeć na to, kto tworzył u nas lwią część najważniejszych dzieł literackich i o czym one opowiadały, jakie wzorce są przez nie przemycane, by zrozumieć, że kulturowo „my wszyscy jesteśmy ze szlachty”.

Szlachectwo polonizuje

Niby proste, ale przecież wcale tak nie musiało być. Zaborcy, którzy w mniejszym lub większym stopniu starali się sterować emancypacją chłopów woleli, żeby stawali się oni lojalnym Prusakami, Austriakami, Rosjanami względnie Polakami nowego typu – wiernymi poddanymi cesarza, który nad nimi panuje. To się nie udało z kilku powodów. Stanie się Rosjaninem czy Prusakiem wiązało się ze zmianą wiary, co dla wielu chłopów było nie do pomyślenia. Największy lojalizm panował w obdarzonej autonomią Galicji, ale niemal każda próba awansu rzymskokatolickiego chłopa z tej prowincji kończyła się przyjęciem modelu szlachecko-polskiego, bowiem to szlachta polska była wówczas elitą rządzącą, która wyznaczała wzorce myślenia i którą się naśladowało.

Dlatego dla chłopa awans społeczny oznaczał kupno majątku ziemskiego i dołączenie do nowo kształtującej się warstwy ziemiańskiej. Po uwłaszczeniu i upadku wielu szlacheckich rodzin ich dwory i folwarki kupowali nierzadko bogaci gospodarze. Najczęściej już w następnym pokoleniu przyjmowali szlachecki styl życia i wtapiali się w środowisko „obywateli ziemskich”. Świetnie zostało to uchwycone w „Ziemi obiecanej” Władysława Reymonta. Tam chłop Kaczmarek chce kupić dwór w Kurowie. W rozmowie z Karolem Borowieckim przyznaje się, że w Łodzi używa nazwiska Kaczmarski, bo go wtedy bardziej szanują. Majątek z kolei kupuje dla syna, ponieważ ten nie ma głowy do interesów, zatem „będzie se dziedzicem”.

Na tych, którzy zostali na wsiach albo przeprowadzając się do miast stawali się robotnikami niebagatelny wpływ na kształtowanie się świadomości narodowej miała literatura, a zwłaszcza wspomniana „Trylogia” Sienkiewicza. Często dochodziło do takich scen, gdy wydawane w odcinkach przygody pana Michała i jego kompanów były czytane przez jedną osobę całym zgromadzeniom niepiśmiennych. Ubogie chłopstwo, które dostawało jeszcze niedawno od szlachty srogie baty, nagle na swoich idoli wybrało Skrzetuskiego, Kmicica i Wołodyjowskiego. Zafascynowano się szlachecką tradycją, kulturą, husarią, bitwami i zwycięstwami.

Zobacz także:

Jakie mity krążą wokół tematu pańszczyzny

Ten proces „polonizacji” był wzmacniany przez działalność agitacyjną działaczy endeckich i socjalistycznych, a zakończył się tak naprawdę dopiero w PRLu. To kultura popularna Polski Ludowej stworzyła coś, co niektórzy nazywają, powszechnym sarmatyzmem. W tamtym czasie takie filmy jak „Potop”, „Pan Wołodyjowski” czy seriale „Czarne chmury” i „Przygody pana Michała” biły rekordy popularności. Polak oglądający te produkcje widział na ekranie swoich bohaterów, wzorce do naśladowania.

Szlachcic polski na obrazie Piotra Norblina

Polska wybrukowana herbami

Można jednak zapytać, dlaczego chłopi nawet jeśli osiągali awans społeczny nie starali pozostać sobą, nie tworzyli własnego nieszlacheckiego modelu polskości? W gruncie rzeczy głównie z tego względu, że nie było z czego go zrobić. Bo jakich to można wymienić chłopskich bohaterów? Niektórzy próbują uczynić nim Jakuba Szelę, ale traktowanie masowego zbrodniarza jak bohatera świadczy tylko o intelektualnej kondycji tych, którzy to robią. Poza nielicznymi wyjątkami, gdzie kultura chłopska wytworzyła własną mitologię i herosów, to w Polsce stan chłopski był czymś przejściowym. Na obszarze Rzeczpospolitej z reguły nie dochodziło do masowych buntów chłopskich. Nie rodziły się wielkie napięcia klasowe, gdzie po jednej stronie stali źli panowie i chłopscy wodzowie rebelii. Tarcia społeczne rozwiązały zazwyczaj ucieczki chłopów albo do innego pana, albo do zbójników karpackich czy Kozaków. Ale nie brakowało również takich, który zaciągali się do wojska, a po zdobyciu znacznych łupów osiedlali się gdzieś na drugim krańcu rozległego państwa i udawali szlachcica. W Rzeczpospolitej nie istniał bowiem żaden specjalny urząd weryfikujący szlachectwo. Wszystko w znacznej mierze opierało się na uznaniu – przyznaniu, że mamy do czynienia z „panem bratem”, a to z kolei wiązało się z przyjęciem określonego stylu życia: noszenia się po sarmacku, posiadania majątku ziemskiego i obroną ojczyzny.

Pod tym względem charakterystyczny jest przykład chłopa Wojciecha Bartosa, który wsławił się w bitwie pod Racławicami. Przyjął niedługo później nazwisko Głowacki i zaczął naśladować ć szlachecki model. Można też przypomnieć pewną scenę z „Potopu” Henryka Sienkiewicza. W jednej z bitew pachołek księdza Michałek zdobył szwedzką chorągiew. Na wieść o tym Stefan Czarniecki powiedział:

- Wziąć go, dać mu wszelki starunek. Ja w tym, że na pierwszym sejmie równy on wszystkim waszmościom będzie stanem, jako duszą już dziś równy !

- Godzien tego! godzien! - zakrzyknęła szlachta.

Szlachta jako stan rycerski uznawała za godnego siebie tego, który wyróżniał się cnotami, przynależnymi rycerzom. Skoro Michałko zachował się jak rycerz – chłopem być już nie mógł. W konsekwencji, mimo że w czasach Rzeczpospolitej szlachta zazdrośnie strzegła dostępu do swego stanu, to szlachectwo polskie było czymś tanim. Po rozbiorach już kompletnie nieregulowane wiązało się jedynie z przyjęciem określonego stylu życia. Chłop czy mieszczanin zamiast zatem walczyć o swoją pozycję ze szlachtą wolał po prostu do niej dołączyć. To był szczyt aspiracji. To szlachta wyznaczał wzorzec dla całego społeczeństwa, które dążyło do wejścia w jej szeregi.

W rezultacie, stanie się Polakiem de facto równało się z przyjęciem szlachectwa. Taką też drogę do budowy nowoczesnego narodu wyznaczono w testamencie I Rzeczpospolitej – Konstytucji 3 Maja. Ustawa Rządowa przewidywała regularne powiększanie stanu szlacheckiego, które zakończyło by się zapewne tym, że wszyscy znaleźliby się w jej gronie. Taką drogę postulowali też m.in. Maurycy Mochnacki, któremu marzyła się Polska „w poprzek i na podłuż była wybrukowana herbami” oraz Adam Mickiewicz, który w „Panu Tadeuszu” włożył w usta Gerwazemu takie słowa:

Radzę więc aby chłopów starym obyczajem

Uszlachcić i ogłosić że im herb nasz dajem.

Pani udzieli jednym wioskom Półkozica,

Drugim niech swą Leliwę nada Pan Soplica.

Natenczas i Rębajło uzna chłopa rownym,

Gdy go ujrzy szlachcicem Wielmożnym, herbownym.

Sejm potwierdzi.

Wydaje się, że ta wskazywana przez wieszcza ścieżka - uobywatelnienia poprzez przyznanie wszystkim herbów, w sposób symboliczny, już została przebyta. Polskie szlachectwo przez wieki zastrzeżone, w czasach porozbiorowych stało się ogólnodostępne. Państwa zaborcze weryfikowały wprawdzie tytuły szlacheckie po swojemu, ale wielu herbowych albo nie przeszło tego procesu, albo w ogóle nawet się jemu nie poddało. Kiedy zatem zniknęły warunki prawne, pozostały wyłącznie wyróżniki w postaci określonych cech. Chłopi w naturalny sposób naśladowali szlachtę, ale ta nie była jakimś dalekim wzorcem. Polski szlachcic pod względem majątkowym zazwyczaj się nie odznaczał niczym od chłopskiego sąsiada. Polska warstwa szlachecka była na tyle duża, że mieścił się tu cały przekrój społeczeństwa: biedni, bogaci, klasa średnia. Było to zjawisko bardzo rzadko spotykane w innych krajach Europy, gdzie szlachta była na ogół zamożna i stanowiła do 2 proc. społeczeństwa. W Rzeczpospolitej warstwa ta przekraczała w szczytowym okresie 10 proc., a niejeden szlachcic mógł nawet w przeszłości klepać tę samą biedę i odrabiać pańszczyznę u tego samego pana, co chłop. Od reszty różniły go tylko prawa obywatelskie, które w pewnym momencie stały się powszechne i obowiązek obrony ojczyzny, co również zostało przeniesione na wszystkich.

XVIII-wieczna szlachta polska w mundurach wojewódzkich

Już w czasach II RP swoje „nowe szlachectwo” szczególnie podkreślano mniej lub bardziej naciąganą genealogią. Jak pisał Franciszek Kusiak w „Życiu codziennym oficerów Drugiej Rzeczypospolitej”:

Ulubioną lekturą niektórych oficerów stały się różnego rodzaju herbarze. Jeśli któremuś z nich udało się natrafić na własne nazwisko, zamawiał sygnet z wygrawerowanym herbem rodowym. Ta – jak wówczas mawiano – „choroba sygnetowa” najbardziej trapiła kadrę pułków kawaleryjskich i dywizjonów artylerii konnej. Kuriozalny jest fakt, że w miarę upływu lat wraz ze wzrostem procentowym oficerów pochodzenia robotniczego i chłopskiego zwiększała się również liczba tych, którzy posiadali sygnety. W latach 1938-1939 w niektórych jednostkach jezdnych nosiło je prawie 100 proc. kadry.

Jeśli poszukiwania w herbarzach okazały się bezskuteczne, to jeżdżąc na ćwiczenia w różne strony Rzeczypospolitej można było jeszcze trafić na właściciela majątku o identycznym nazwisku, co oficer. Nobilitowało to przynajmniej w oczach najbliższych kolegów. (…)

Były jednak nazwiska, które jednoznacznie wskazywały na proletariacki rodowód oficera, studiowanie herbarzy w takich wypadkach byłoby szczytem naiwności i optymizmu. Te, które miały najbardziej rażącą treść zmieniano, a nie był to w II Rzeczpospolitej łatwe. Jednak po wielu zabiegach Smolidupa stał się Smolibowskim, Pomożybida – Pomorzańskim, a Kasza – Kaszyńskim.

Po II wojnie światowej, kiedy wiele ksiąg parafialnych, z których można by było wywieść genealogiczny rodowód zginęło bezpowrotnie, podszycie się pod jakąś szlachecką familię jest jeszcze prostsze. Tylko po co to robić? Po 1945 roku polskie społeczeństwo jest już tak przemieszane pod względem klasowym, że zapewne każdy ma jakiegoś herbowego przodka, a jeśli nie, to już na pewno takiego, który swoim życiem wpisał się w szlacheckim model – walcząc ofiarnie za ojczyznę stał się równy tym, którzy za podobne czyny przed wiekami otrzymywali herby. To z kolei daje już wystarczającą legitymację, by czuć się równoprawną częścią tego wielowiekowego kulturowego i historycznego dziedzictwa szlachty polskiej. 





Udostępnij ten artykuł

,

Polecane artykuły
pokaż wszystkie artykuły
Reklama
Wszelkie prawa zastrzeżone. © 2017 Kurier Historyczny. Projekt i wykonanie:logo firmy MEETMEDIA