cookies

Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. Mogą też stosować je współpracujące z nami podmioty. W przeglądarce można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszego portalu bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia. Jeżeli nie zgadzasz się na używanie cookies możesz również opuścić naszą stronę. Więcej informacji w naszej polityce prywatności.

Czwartek, 28.03.2024

Dlaczego polscy wodzowie zawodzą swoich żołnierzy?

Łukasz Gajda, 02.08.2018

Generał Tadeusz Bór-Komorowski

W kontekście powstania warszawskiego jak nigdy widać odzwierciedlenie często powtarzanego w Polsce powiedzenia, że społeczeństwo się sprawdziło, ale elity zawiodły. Nie można bowiem nic zarzucić idącym na barykady, walczącym bez broni, którzy chcą pokonać znienawidzonego okupanta i być gospodarzem we własnym kraju. Co innego wodzowie, którzy nie dali jakichkolwiek szans, by te cele mogły się ziścić. Najsmutniejsze jednak jest to, że to nie pierwsza taka sytuacja w naszej historii.

Kiedy to się popsuło?

Jeżeli spojrzymy na polskie dzieje, to obydwa czynniki, czyli i żołnierze, i wodzowie sprawdzają się w czasach największej chwały Polski. Właściwie w XVI i XVII wieku mamy pełen wysyp znakomitych dowódców i strategów. Począwszy od bitwy pod Orszą Polsce, ale również Litwie i Rusi służą: Konstanty Ostrogski, Jan Amor Tarnowski, Krzysztof Piorun Radziwiłł, Jan Zamoyski, Jan Karol Chodkiewicz, Stanisław Żółkiewski, Stanisław Koniecpolski, Jeremi Wiśniowiecki, Stefan Czarniecki czy Jan Sobieski. Tę listę można jeszcze rozszerzać, gdyż wybitnych wodzów w tym okresie naprawdę nie brakowało. A zwykli żołnierze? Dość przypomnieć prześwietne zwycięstwa, gdzie nieliczne oddziały polsko-litewskie roznosiły wielokrotnie większe armie przeciwnika.

Po zakończeniu tej epoki potęgi i chwały jest pozornie gorzej. Pozornie, gdyż rzeczywiście wojna w obronie Konstytucji 3 maja, jak i powstanie kościuszkowskie zakończyły się klęską, jednakże abstrahując od politycznego podłoża tych porażek polski żołnierz bił się nieźle, choć wiele już można zarzucić dowodzeniu czy wyszkoleniu. Nie przynosił chwały polskiemu orężu natomiast wcześniejszy okres, wojny o sukcesję polską, gdzie liczniejsze regimenty polskie i litewskie uciekały przerażone na widok mniej licznych Rosjan.

Wojny napoleońskie to kolejny okres wielkich polskich triumfów. Polscy lansjerzy i szwoleżerowie są słynni w całej Europie. Ich wyczyny pod Hohenlinden, Wagram, Somosierrą czy Aulberą przechodzą do historii. Uznanie zdobywają też m.in. generałowie Dąbrowski, Chłopicki czy Krasiński, a Józef Poniatowski zostaje marszałkiem Francji. No i przychodzi powstanie listopadowe i ci wybitni wodzowie czasu Napoleona kompletnie zawodzą w wojnie polsko-rosyjskiej. Chłopicki ociąga się i kluczy. Zachowawczo postępuje również Skrzynecki. Torpedowane są przy tym pomysły młodych, zdolnych jak Bema czy Prądzyńskiego.

Generał Skrzynecki ze sztabem na obrazie Juliusza Kossaka

Z analogiczną sytuacją mamy do czynienia 100 lat później. W trakcie wojny polsko-bolszewickiej możemy znów bez końca wyliczać długą listę wodzów, którzy znakomicie się wtedy sprawdzili i raptem po 19 latach większość z nich, najłagodniej mówiąc, zawodzi. Juliusz Rómmel – jeden z architektów zwycięstwa nad armią Budionnego pod Komarowem w 1920 r., w 1939 r. porzuca podległą sobie armię Łódź, co stanowiły faktyczną dezercję. Podobnie postępuje inny zasłużony, Stefan Dąb-Biernacki. Nie wspominając już o Wodzu Naczelnym marszałku Edwardzie Rydzu-Śmigłym. Na palcach jednej ręki można wyliczyć generałów, którzy się sprawdzili we wrześniu 1939 r., a wśród tych największych można wskazać jedynie Kazimierza Sosnkowskiego.

Podobnie było latem 1944 r. Generałowie Chruściel, Okulicki czy Pełczyński, którzy parli do powstania nie dostali swoich stopni za nic. Tak samo Tadeusz Bór-Komorowski, który podjął fatalną z militarnego, i jak się później okazało również politycznego, punktu widzenia decyzję o rozpoczęciu walk w Warszawie, a następnie mimo braku jakichkolwiek szans na zwycięstwo nie był w stanie przerwać tego szaleństwa.

Zasmuca to, że przy tych wszystkich wydarzeniach sprawdzali się zwykli żołnierze, a nawet niżsi dowódcy. We wrześniu 1939 r. swoje talenty wykazał przecież generał Stanisław Maczek. Do legendy przeszła z kolei obrona prowadzona na wybrzeżu przez pułkownika Stanisław Dąbka. Były przecież też legendarne reduty jak Wizna, Węgierska Górka czy Westerplatte.

Generał generałowi nierówny

Gdzie tkwi zatem tajemnica tego, że wszystko kiedyś grało, a potem już nie? W przypadku żołnierzy rzeczą podstawową wydają się być morale. Wśród przyczyn upadku husarii wskazuje się często znaczne rozprężenie, jakie dokonało się w XVIII w. Służba w tej dumie polskiego oręża coraz częściej miała charakter korespondencyjny, a nadawane stopnie - tytularny. Gdy dochodziło już do wojny, to żołnierze nie za bardzo wiedzieli: jak, dlaczego i po co, a najlepiej to wszystko skończyć. Jak słusznie wskazywał krytykujący postawę antynapoleońskich Hiszpanów bohater „Popiołów” Stefana Żeromskiego Krzysztof Cedro, „kto u nas by się bił o tak lub inne następstwo tronu?” No i rzeczywiście nikt za bardzo nie chciał się bić w 1733 r. Zauważmy, że podobnie postrzegano początek potopu szwedzkiego, jako spór w rodzinie Wazów o koronę polską, co również nie wzbudziło wtedy większego zainteresowania szlachty.

Bitwa pod Somosierrą na obrazie Horace`a Verneta

Potem stawka była większa i już było widać, że żołnierz bił się lepiej. Jednak braki w wyszkoleniu były ewidentne w czasie zarówno wojny 1792 r., jak i powstania kościuszkowskiego. Dopiero wojny napoleońskie dawały szerokie możliwości doskonalenia wojskowego rzemiosła. Polscy żołnierze bijąc się za ojczyznę wykazywali wielką determinację, ale co warto podkreślić, nie mieli wtedy szans (poza Poniatowskim) na prowadzenie samodzielnych kampanii. Sprawdzali się co najwyżej jako dowódcy średniego szczebla. Dalsza kariera nie była dla nich. Gdy przyszło im samemu prowadzić regularną wojnę, to po prostu ich to przerosło: jedna dywizja tak, ale nie całe armie.

Ważne jest też to, że wodzowie powstania listopadowego, ale także pozostałych zrywów narodowowyzwoleńczych uczyli się sztuki wojennej w polu – można powiedzieć „rozpoznanie bojem”. To samo dotyczyło czasów II RP, gdzie niestety najgorzej sprawdzali się generałowie z rodowodem legionowym, czyli (przy całym szacunku dla ich poświęcenia) amatorzy, pasjonaci, którzy na początku swojej drogi nie różnili się zbytnio od członków dzisiejszych stowarzyszeń paramilitarnych. Gdy jednak na horyzoncie pojawiały się talenty, które oszlifowano w regularnej, zawodowej armii wyglądało to już z goła inaczej. Można tu przywoływać wspomnianych Bema, Prądzyńskiego, ale również Traugutta, który jako były carski oficer zdawał sobie sprawę ze słabości powstania styczniowego i w znacznej części uporządkował pozostawiony bałagan po poprzednikach, amatorach-entuzjastach.

Problem elit

W przypadku powstania warszawskiego zaistniało jeszcze inne zjawisko. Nie można odmówić Tadeuszowi Komorowskiemu, że nie był zawodowym oficerem, który przeszedł przez porządne austriackie szkoły wojenne. Przyszło mu jednak podejmować decyzje nie tylko wojskowe, a może przede wszystkim polityczne. Jeżeli założymy, że generał nie jest pozbawiony talentów militarnych, to nie oznacza to automatycznie, że nadaje się do polityki. W czasach rządów sanacyjnych model rządów pułkowników sprawdzał się o tyle, że ich zadaniowa natura ułatwiała Józefowi Piłsudskiemu sterowanie państwem. Owszem, zdarzyć się mogą talenty, które dobrze sobie radzą w obydwu dziedzinach, lecz nie musi to wcale być regułą. Naturalnym wydaje się podział, gdy politycy i wojskowi robią swoje, ale paradoksalnie model ten nie sprawdził się na początku odzyskiwanej niepodległości. W czasie wojny polsko-bolszewickiej to Józef Piłsudski grał pierwsze skrzypce w obydwu dziedzinach i mechanizm ten, mimo chwil kryzysów, działał dobrze. Z kolei w trakcie III powstania śląskiego odpowiedzialność wojskowa i polityczna zostały rozdzielone i dało o sobie znać polskie piekiełko. Wiele sukcesów pierwszych dni zrywu zostało zaprzepaszczonych przez tarcia między piłsudczykowską Polską Organizacją Wojskową Górnego Śląska a dyktatorem powstania Wojciechem Korfantym.

Wizja żołnierska. Obraz Wojciecha Kossaka

Również w czasach I Rzeczpospolitej hetmani odgrywali jednocześnie ważną rolę w życiu politycznym i wojskowym. Przez długi czas nie powodowało to problemów. Zaczęło się psuć, gdy model ustrojowy zaczął nie domagać, a prywata co niektórym pomyliła się z dobrem publicznym. O jakże daleko, przywódcy Targowicy hetmanowi Franciszkowi Branickiemu do hetmana Jana Karola Chodkiewicza, który z własnej kieszeni łożył na kampanię inflancką? Wracając do powstania listopadowego, to nieudolność jej wodzów wynikała z niemożności zdecydowania: czy walczyć o pełną niepodległość i bić ruskich ile wlezie, czy ubłagać cara, by nie mścił się na Królestwie Polskim. Te same dylematy dotyczyły większości zrywów: bić się czy się dogadywać? Uniknąć tego może jedynie jasne i wyraźna kierownictwo, które każdy akceptuje. Jednak do tego potrzeba dojrzałości elit. Ustalenia pewnych priorytetów i wytworzenia ogólnego konsensusu wokół nich. Bo gdyby przywódcy powstania warszawskiego uznali, że najważniejsza jest ochrona ludności cywilnej, to wszystko wyglądałoby inaczej. Lecz wówczas wielu jeszcze roiło, że demonstracja zbrojna potrafi coś zmienić i to myślenie dotyczyło nie tylko przywódców, ale też tych na dole.

Dlatego być może mamy takie elity, na jakie zasłużyliśmy. Są one przecież odbiciem całego społeczeństwa. I być może bić się to potrafimy, ginąć także, ale myślenia politycznego u nas, w narodzie polskim, niewiele. Jeżeli sami nie nauczymy się brutalnych reguł Realpolitik, to możemy jedynie liczyć na szczęśliwe przypadki osób, które działając na tych podstawach, będą w chwilach próby nas prowadzić.





Udostępnij ten artykuł

,

Polecane artykuły
pokaż wszystkie artykuły
Reklama
Wszelkie prawa zastrzeżone. © 2017 Kurier Historyczny. Projekt i wykonanie:logo firmy MEETMEDIA