cookies

Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. Mogą też stosować je współpracujące z nami podmioty. W przeglądarce można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszego portalu bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia. Jeżeli nie zgadzasz się na używanie cookies możesz również opuścić naszą stronę. Więcej informacji w naszej polityce prywatności.

Piątek, 19.04.2024

Federacja polsko-ukraińska: czy jesteśmy na nią skazani?

Jakub Wojas, 01.07.2022

Prezydenci Andrzej Duda i Wołodymyr Zełenski (fot. Jakub Szymczuk/KPRP - www.prezydent.pl))

Rosyjska inwazja na Ukrainę i wiodąca polska pomoc dla tego państwa spowodowała, że zarówno nad Wisłą, jak i nad Dnieprem rozpoczęto dyskusje nad pogłębieniem współpracy pomiędzy obydwoma krajami. Impulsem do tego stały się niewątpliwie słowa ukraińskiego prezydenta przed polskim Zgromadzeniem Narodowym. Wołodymyr Zełeński stwierdził m.in. wtedy, że między Polską a Ukrainą „nie ma już żadnych granic”, a wraz z państwami bałtyckimi „jest nas 90 milionów” i „razem możemy wszystko”. W trakcie swojego wystąpienia przed ukraińskimi parlamentem wtórował mu prezydent Andrzej Duda, zapowiadając podpisanie nowego traktatu o wzajemnych stosunkach. Na tej podstawie w dyskursie publicznym pojawiły się pomysły pójścia jeszcze dalej: zawiązania polsko-ukraińskiej unii, a nawet federacji.

Za tym ostatnim opowiedział się na łamach portalu wpolityce redaktor Marek Budzisz. Zdaniem publicysty przywódcy obydwu państw powinni przyjąć deklarację o dążeniu do budowy wspólnego polsko-ukraińskiego państwa federacyjnego w perspektywie dekady. Pomysł ten spotkał się ze sporą krytyką, jednak w obecnej sytuacji nie tylko warto, lecz nawet trzeba go rozważyć, gdyż przyszłość może wręcz zmusić zarówno Warszawę, jak i Kijów do opowiedzenia sobie na pytanie, czy chcą się znaleźć w jednym państwie?

Unia, federacja czy pogłębiona współpraca?

Spośród pomysłów na temat nowej, pogłębionej polsko-ukraińskiej współpracy należy oddzielić od siebie koncepcje integracyjne na poziomie państw, unijne – tworzące jakieś wspólne instytucje i federacyjne, gdzie te wspólne instytucje zyskują kompetencje do określenia zakresu statusu wewnętrznego i zewnętrznego zarówno Polski, jak i Ukrainy. W ten pierwszy nurt najlepiej wpisuje się niedawny artykuł Pawła Kowala i Jana Krzysztofa Bieleckiego opublikowany na łamach serwisu onet, w którym autorzy postulowali nadanie polsko-ukraińskim relacjom rangi stosunków francusko-niemieckich ukształtowanych na gruncie traktatu elizejskiego z 1962 roku – ze wspólnymi posiedzeniami rządów, parlamentów, ścisłą współpracą wojskową i gospodarczą.

Zobacz także:

 

Drugi nurt, w obecnej polskiej debacie występuje wyłącznie w formie bliżej niesprecyzowanych deklaracji i zdecydowanie częściej, i to od dawna, pojawia się na Ukrainie. Idea tzw. unii bałtycko-czarnomorskiej, będącej swego rodzaju odpowiednikiem polskiego Międzymorza, w ostatnich latach w różnych formach była postulowana przez niezależne od siebie środowiska. Mający marginalne znaczenie polityczne pułk Azow widział w tym alternatywę dla integracji w ramach Unii Europejskiej. W 2019 roku Ołeksyj Honczerko – jeden z głównych współpracowników byłego prezydenta Ukrainy Petra Poroszenki dostrzegał tu szansę na upodmiotowienie Europy Wschodniej, a dla samej Ukrainy, wzmocnienie bezpieczeństwa, nie będąc członkiem NATO. W tym miejscu warto zaznaczyć, że Kijów już uczestniczy w inicjatywie, która ma potencjał przekształcenia się w  unię międzypaństwową. Chodzi o Trójkąt Lubelski, do którego należy Litwa, Polska i właśnie Ukraina. Bardziej zinstytucjonalizowaną formę może również przybrać w przyszłości projekt Trójmorza skupiający się na współpracy państw Unii Europejskiej Europy Środkowej między Morzami Czarnym, Bałtyckim i Adriatyckim. Do niego została zaproszona Ukraina podczas wizyty prezydenta Dudy w Kijowie w maju tego roku, a w trakcie szczytu państw Trójmorza miesiąc później w Rydze Ukraina uzyskała status partnera uczestniczącego Inicjatywy.

Postulat państwa federacyjnego także nie jest nowy, choć nie był dotąd poważnie rozważany. Swego czasu mówił o nim m.in. redaktor Adam Michnik, jako „niespełnionym marzeniu”. Redaktor Budzisz tymczasem wskazuje argumenty na rzecz takiego rozwiązania: Ukraina ma nikłe szanse wejścia do Unii Europejskiej w najbliższych latach, a Rosja jeżeli nie zostanie pokonana w obecnym konflikcie, to nie zrezygnuje z kolejnej inwazji. Dla Moskwy Polska i Ukraina i tak już stanowią jedno. Z kolei brak możliwości zakotwiczenia Ukrainy w strukturach Zachodu skaże ją na samotną walkę, która może doprowadzić do całkowitej dewastacji tego kraju, co już samo w sobie stanowiłoby dla Warszawy poważne zagrożenie.

Powrót do Rzeczypospolitej

Na powyższy problem wypada spojrzeć jednak szerzej. Polska (nad)aktywność w sprawie konfliktu rosyjsko-ukraińskiego, kordialne deklaracje i gesty przywódców Polski i Ukrainy, okraszone przez sypane jak z rękawa pomysły integracji wydają się być próbą wejścia na stare historyczne koleiny państwa polskiego. Na co dzień nie zdajemy sobie z tego sprawy, ale z perspektywy prawa międzynarodowego I RP, II RP i III RP to jedno państwo. W wymiarze praktycznym ma to już minimalne znaczenie. Jedyną umową z czasów staropolskich, na jaką może powoływać się obecnie Rzeczpospolita jest traktat oliwski, w kontekście zwrotu zagrabionych przez Szwedów dóbr kultury. Podobnie z tytułu zachowania ciągłości prawnej między I, II RP a III RP możliwe jest wysuwanie roszczeń do wypłaty przez Rosję przewidzianych w traktacie ryskim z 1921 roku rekompensat finansowych za wkład ziem polskich w budowę rosyjskiej gospodarki w okresie rozbiorów.

O wiele ważniejsza jest jednak ewolucja, jaką przeszła Rzeczpospolita na przestrzeni przeszło 450 lat. I Rzeczpospolita narodziła się z unii Królestwa Polskiego i Wielkiego Księstwa Litewskiego. Była państwem federacyjnym, w którym tworzące ją państwa posiadały własny skarb, wojsko, urzędy, a nawet odrębne ośrodki prowadzenia polityki zagranicznej. Istniała granica polsko-litewska, której wojska polskie i litewskie nie mogły swobodnie przekraczać. Długo właściwie jedynym wspólnym organem był Sejm. Władca, choć wspólny – to w Koronie był królem, a na Litwie – wielkim księciem, posiadającym już inne kompetencje.

Unia Lubelska - obraz Jana Matejki

Po katastrofie rozbiorów Rzeczpospolita odrodziła się jednak jako zupełnie inne państwo. Choć na gruncie międzynarodowym rościła sobie prawa do granic I RP, to wewnętrznie zniosła swój podział na Polskę i Litwę. U nas zbyt łatwo zrzuca się niepowodzenie wszelkich pomysłów reaktywowania unii lubelskiej, lansowanych głównie przez środowiska związane z Józefem Piłsudskim na brak zainteresowania ze strony potencjalnych partnerów do takiego związku. W rzeczywistości największym hamulcowym takich pomysłów byli polscy narodowcy. W wizji Romana Dmowskiego Polska miała być państwem unitarnym, możliwie jak najbardziej jednolitym etnicznie. Było to novum w dziejach Rzeczpospolitej, ale w dobie szalejących nacjonalizmów bardzo dobrze przyjętym na polskim gruncie. Społeczeństwo polskie nie myślało w kategoriach jagiellońskich, a narodowych. Co więcej, na to myślenie nałożyła się pamięć wielkiego imperium, jakim była I Rzeczpospolita. Endecy dokonali ważnej rzeczy z perspektywy umocnienia spoistości państwa polskiego – utożsamili dawnego Polaka, który przed rozbiorami był synonimem obywatela Rzeczpospolitej z Polakiem etnicznym. Chociaż dla narodowców przynależność do narodu polskiego nie musiała wynikać z pochodzenia etnicznego, to wiązała się z przyjęciem jednego modelu etnosu, co było sprzeczne z jagiellońską tradycją, gdzie istniała możliwość podwójnej identyfikacji narodowej. To spowodowało, że dziedzictwo wielkiej Rzeczpospolitej przypadło Polakom, a pozbawieni niego zostali Litwini czy Rusini – co zresztą zbiegło się z tendencjami nacjonalistów litewskich i ukraińskich, którzy budowali swoją tożsamość na kontrze do I RP.

Choć to zatem Józef Piłsudski jako Naczelny Wódz wywalczył granice i jako Naczelnik Państwa stworzył zręby odrodzonej Rzeczpospolitej, to uczynił to w warunkach wytworzonych przez endecję. Jak mówił sam Marszałek w grudniu 1920 roku na spotkaniu z dowództwem 2. Armii, „Polsce obce są idee jagiellońskie”. Jednocześnie jednak nieobce były jej mocarstwowe reminiscencje dawnej pozycji Rzeczpospolitej, zapominając, że nie tylko na Koroniarzach to państwo stało. Endecja czy formacje polityczne związane z narodowcami cieszyły się popularnością znaczącej części społeczeństwa do końca lat 30., co przekładało się także na określoną politykę wobec mniejszości narodowych i miało również niemały wpływ na sanacyjną elitę po śmierci Józefa Piłsudskiego.

To zatem Roman Dmowski stworzył II Rzeczpospolitą, choć uczynił to rękami Józefa Piłsudskiego. Marszałek, mimo że umierał, jako de facto najważniejsza osoba w państwie, to był politycznym przegranym. Jego koncepcje nie zostały zrealizowane. Polacy myśleli w znacznej mierze Dmowskim, a perspektywy międzynarodowe nie przedstawiały się dla Polski zbyt różowo. Trafnie ujął to Czesław Miłosz, który w swoim wierszu ukazał posępnego Naczelnika snującego się po Belwederze, głoszącego, że „koło historii zatrzymał tylko na chwilę”.

Józef Piłsudski ze sztabem w trakcie wojny polsko-bolszewickiej

Katastrofa II wojny światowej i utrzymujący się blisko pół wieku sowiecka dominacja nad Polską stanowiła skuteczną odtrutkę na mocarstwowe ambicje, a nawet więcej – wzmogła syndrom postkolonialny wobec Zachodu. Jednocześnie wyłoniona z pożogi wojennej etnicznie jednolita Polska paradoksalnie stępiła ostrze i wpływy polskiego nacjonalizmu. Do tego praca paryskiej „Kultury” Jerzego Giedroycia zmieniła myślenie o odebranych po 1945 roku Polsce ziemiach na wschodzie i państwach, które je przejęły po 1991 roku.

To znów zrodziło swoisty paradoks. II RP widziała siebie jako wielkie mocarstwo, ale zawieszona między Niemcami a ZSRR nie miała instrumentów do skutecznej polityki wschodniej. III RP słusznie dążąca do oparcia się w strukturach euroatlantyckich, bała się prowadzić bardziej ambitną politykę na Wschodzie, poza ramami wyznaczonymi przez struktury europejskie, mimo że droga, jaką w znacznej mierze przeszła z sukcesem od 1989 roku dawała jej na to większe możliwości. Próby czy pomysły ambitnej polityki wschodniej są narażone na kpiarskie oskarżenia o imperialne zapędy, dążenie do podporządkowania sobie naszych wschodnich sąsiadów czy argumenty, że takie działania to tylko „dla dużych chłopców”. Jest to oczywisty wynik bagażu historycznych doświadczeń – klęski mocarstwowego projektu II RP, jej protekcjonalnego podejścia do wschodnich narodów, upokorzeń sowieckiej dominacji i życia w cieniu wizji wspaniałego Zachodu.

Punktem wyjścia do rozmowy o współpracy, unii czy federacji Polski z Ukrainą powinno być zatem zerwanie z tymi utrwalonymi na przestrzeni 100 lat schematami. Rosyjska inwazja spowodowała, że przytłumione dotąd ambicje zaczęły się ponownie odzywać, jednak nie w formie nacjonalistycznego imperializmu, lecz współpracy między równymi narodami w obliczu wspólnego zagrożenia, co było podstawą polskich i litewskich unii od czasów Jagiełły. Gdyby nie polskie wsparcie dla Ukrainy, to państwo to prawdopodobnie uległoby rosyjskiej napaści, co jest powtórką z sytuacji, jaka miała miejsce chociażby w XVI wieku, gdy Litwa z pomocą Polski zmagała się z naporem Moskwy.

Do tego należałoby dodać wzrost znaczenia Rzeczpospolitej na arenie międzynarodowej. Naturalnie wynika on z zaistniałej sytuacji i pozwala Warszawie grać w grze powyżej swojego potencjału, ale ta chwila może trwać długo i w dalszej perspektywie przyczynić do znaczącego powiększenia polskiego potencjału nie tylko militarnego, ale poprzez wciągnięcie Ukrainy do struktur zachodnich i pogłębienia z nią współpracy – również gospodarczego. Ukraina w UE i NATO przejęłaby rolę państwa granicznego Zachodu, Polska miałaby poważne szanse na wyjście z roli półperyferii do centrum, a poprzez kooperacje w pasie bałtycko-czarnomorskim uzyskać znacząco większe możliwości dla rozwoju biznesu.

Osiągnięcie tego strategicznego celu wymaga wyzbycia się kompleksów niższości wobec Zachodu. Nie chodzi o prowadzenie nierealistycznej, samotnej polityki, lecz większą asertywność i aktywność w kontaktach z naszymi partnerami. Warszawa musi się liczyć ze zdaniem Paryża, Berlina czy Waszyngtonu, ale nie zawsze musi mieć ich aprobatę by po prostu działać na rzecz własnych interesów.

Drugim elementem jest zerwanie z nie mniej szkodliwymi kompleksami wyższości wobec Wschodu. Tu konieczne jest pozbycie się dotychczasowej wizji postrzegania naszych dziejów. I Rzeczpospolita nie była państwem polskim w dzisiejszym tego słowa rozumieniu. Dorobek tego podmiotu to wspólne dziedzictwo Polski, Litwy, Białorusi, Ukrainy, a nawet Łotwy. Odwołania do I RP, a już zwłaszcza w jej wersji wyłonionej po 1658 roku w Hadziaczu – Rzeczpospolitej Trojga Narodów nie jest przejawem „polskiego imperializmu”, ale wspólnoty politycznej opartej na POROZUMIENIU i współpracy trzech narodów. Imperialna polityka była prowadzana co najwyżej wobec naszych wspólnych wrogów, a nie między Polakami, Litwinami i Rusinami.

Krytycy pomysłów szeroko pojętej unii polsko-ukraińskiej często szafują argumentem, że nie po to Ukraina walczy teraz o swoją niepodległość z Rosją, by potem zostać podporządkowana Polsce. Już samo zestawienie rosyjskiego imperializmu z ideą porozumienia narodów pokazuje kompletne niezrozumienie tematu i pomylenie pojęć. Moskwa widzi Ukrainę jako podmiot podległy, element koncepcji wielkiej Rosji – trójjedynego narodu rosyjskiego, złożonego z Wielkorusinów, Białorusinów i Małorusinów, czyli Ukraińców. Natomiast wszelkie koncepcje wywodzące się z Rzeczpospolitej Trojga Narodów opierają się na wspólnocie interesów, dobrowolności takiego związku i równouprawnieniu tworzących ją podmiotów. Faktem jest z kolei, że rosyjska propaganda czy rosyjskie ośrodki wpływu mogą właśnie tworzyć takie fałszywe analogie, by skłócić obydwa państwa.

W interesie Ukrainy?

Alergiczne podejście niektórych polskich komentatorów do pomysłów nawiązujących do jagiellonizmu rozmijają się przy tym z coraz lepszym postrzeganiem czasów jagiellońskich i I Rzeczpospolitej na samej Ukrainie. Zwycięzca spod Orszy, hetman Konstanty Ostrogski jest obecnie patronem jednej z ukraińskich brygad wojskowych. Coraz więcej pojawia się publikacji pozytywnie odnoszących się do okresu państwa polsko-litewskiego, a jednym z popularniejszych filmów edukacyjnych na ukraińskim youtube jest materiał „1610: Jak Polacy, Litwini i Ukraińcy Moskwę brali”. Z kolei inicjatywa Trójkąta Lubelskiego, wyraźnie nawiązująca do dziedzictwa unii z 1569 roku spotkała się z większym zainteresowaniem na Ukrainie niż w Polsce.

Niemniej z uwagi chociażby na istniejące nadal po obydwu stronach granicy stare schematy myślenia postrzegające I Rzeczpospolitą jako rodzaj polskiego zaboru nad Ukrainą, co mogłoby być wykorzystane przez Rosję, należy się wystrzegać wysuwania na szczeblu oficjalnym projektów, które mogłyby polegać na znaczącej ingerencji w suwerenność obydwu krajów. Wszelkie zatem pomysły federacji, a nawet konfederacji powinny wyjść najpierw ze strony Kijowa lub być upublicznione po wspólnym porozumieniu w tej sprawie Polski i Ukrainy. Bez zgody, zaangażowania, a nawet inicjatywy ze strony władz ukraińskich tematu po prostu nie ma. Warszawa może co najwyżej wysyłać sygnały o możliwości zawarcia takiego układu.

Majdan Niezależności w Kijowie (foto: pixabay)

Ukraina jednak wydaje się być zainteresowana jakąś formą integracji z Polską. Słowa prezydenta Zełeńskiego o wspólnocie 90 milionów można było do niedawna postrzegać, jako chwyt na użytek polskiej publiki, gdyby przedstawiona po wizycie prezydenta Dudy w Kijowie propozycja wspólnych kontroli celnych, co miałoby być „wstępem do integracji ze wspólną przestrzenią celną Unii Europejskiej”. Aspiracje euroatlantyckie nad Dnieprem odgrywają dominującą rolę. Problem w tym, że ich realizacja może być rozciągnięta na długie lata, jeśli w ogóle się ziścić. Jeżeli Rosja nie zostanie złamana w obecnie trwającym konflikcie, to jego ponownie zagonienie jest wysoce prawdopodobne jeszcze przed 2030 rokiem. Redaktor Budzisz przestrzega, że powtórnego ataku Moskwy Ukraina może nie przerwać i straci w konsekwencji szansę na realną odbudowę. Ratunkiem może być objęcie jej parasolem NATO i usadowienie w strukturach UE – na to jednak muszą się zgodzić wszyscy członkowie tych organizacji, a nadzieje są tutaj marne.

Ukraina może zatem być zainteresowana pośrednią integracją z tymi gremiami – przez Polskę, a w przypadku NATO również przez USA, jako jej najważniejszy pozanatowski sojusznik. W założeniach Kijów na tyle miałby się zintegrować swój system prawny, gospodarczy, podjąć współpracę wojskową na ile jest to możliwe między członkiem UE i NATO a państwem nieczłonkowskim. Do tego można zresztą użyć formatu Trójkąta Lubelskiego, który przyjąłby wówczas kształt Unii Beneleksu. Efekt tego byłby taki, że Ukraina nie będąc w strukturach euroatlantyckich będzie z nimi ściśle zespolona – przez Polskę.

Pomysł ten ma jednak swoje mankamenty. Integracja, a już zwłaszcza w warunkach powojennej odbudowy wymaga pieniędzy, a tych Polska nie jest w stanie zagwarantować, a na pewno nie od razu i w odpowiedniej wysokości. Na razie Rzeczpospolita jest przewidywana jako wiodące państwo przy odbudowie obwodu charkowskiego. Dodając do tego planowane inwestycje w infrastrukturę graniczną, to może być maksimum naszych możliwości. W dodatku trzeba by było przemyśleć formę współpracy wojskowej. Warszawa nie może wysłać swoich żołnierzy do walki z Rosją na Ukrainie, gdyż w razie rosyjskiej odpowiedzi na polskim terytorium, szanse na wsparcie sojuszników będą minimalne. NATO jest sojuszem obronnym, zatem to Polska musiałaby zostać zaatakowana jako pierwsza, a do tego momentu należy ograniczyć się do poziomu pomocy zbliżonego do obecnego.

Federacja – lek na całe zło?

Na te dylematy rzeczywiście najlepiej odpowiada koncepcja polsko-ukraińskiego państwa federacyjnego, ale tu trzeba zrobić jedno ważne zastrzeżenie. Z perspektywy prawa międzynarodowego musiałoby dojść do inkorporacji terytorium Ukrainy do Polski, czyli w skrócie do Polski musiałaby zostać przyłączona Ukraina. Konieczne jest bowiem zachowanie ciągłości prawnej między państwem polskim, będącym członkiem UE i NATO. Taka ciągłość zostaje zerwana, jeśli dojdzie do utraty suwerenności danego podmiotu. Wykluczone jest zatem stworzenie nowego państwa, będącego połączeniem Polski i Ukrainy, gdyż w takim wypadku obydwa wyzbywają się swojej suwerenności na rzecz wspólnych organów. Takie nowe państwo siłą rzeczy nie byłoby członkiem organizacji międzynarodowych, do których należały Polska i Ukraina.

Nie oznacza to jednak, że powiększona o Ukrainę Rzeczypospolita nie mogłaby wrócić do formy ustrojowej znanej cztery wieki wcześniej. Pamiętajmy, że państwo to w swojej historii było zdecydowanie dłużej federacją niż państwem unitarnym. Bezpodstawne jest zatem myślenie, że zakończenie trwającego ponad wiek projektu „Rzeczpospolita – państwo jednolite” oznacza – jak wieszczą co niektórzy internetowi prorocy –  w ogóle koniec Polski. Federacja to w istocie powrót do korzeni Rzeczpospolitej. Co więcej, przekształcenie państwa unitarnego w państwo federalne, połączone ze zmianą nazwy i stolicy nie powoduje zerwania ciągłości prawnej na gruncie prawa międzynarodowego. Co za tym idzie, Ukraina może zostać  przyłączona do Rzeczpospolitej na zasadzie całkowitej odrębności. Państwo ukraińskie zachowałoby wszystkie swoje kompetencje, lecz ostateczna decyzja co do ich zakresu musiałaby odtąd należeć do wspólnego organu/ów polsko-ukraińskich. W praktyce w wersji najbardziej luźnej nic by się nie zmieniło: Polska ma swój rząd, parlament, prezydenta, administrację i Ukraina ma swój rząd, parlament, prezydenta i administrację, ale ponadto istnieje wspólny ośrodek polityczny, np. Polsko-Ukraińskie Zgromadzenie Parlamentarne, które ma uprawnienia, by przykładowo ograniczyć kompetencje polskiego rządu czy znieść urząd ukraińskiego prezydenta. Oczywiście by uniknąć takiego scenariusza można obudować te kompetencje bezpiecznikami w postaci: jednomyślności przy podejmowaniu tego typu decyzji czy zachowania możliwości wystąpienia z federacji. Obydwa państwa mogłyby się też porozumieć, co do prowadzenia skoordynowanej polityki zagranicznej i obronnej. W warunkach unii lubelskiej poselstwa w sprawach ważnych wysyłano za wspólną zgodą, ale dyplomację na kierunku wschodnim i częściowo północnym prowadziła Litwa, a na kierunku zachodnim, południowym i częściowo północnym Polska. Dziś mogło to wyglądać tak, że politykę w ramach UE prowadzi Polska, a w ramach NATO Ukraina, choć pod jednym szyldem „Rzeczpospolitej Polski i Ukrainy”.

Mapa I Rzeczypospolitej z XVIII wieku

Rzeczpospolita wróciłaby zatem do swojej pierwotnej formy, która po rozbiorach została całkowicie wypaczona. Takie rozwiązanie, choć niewątpliwe radykalne, to jednak z miejsca powoduje, że Ukraina jest w NATO i UE. Zupełnie inne są wówczas perspektywy kolejnej konfrontacji z Moskwą czy pozyskiwania oraz korzystania ze środków na odbudowę Ukrainy. Dla Kijowa profity z takiego rozwiązania są oczywiste. Opór mogłoby wprawdzie budzić formalne włączenie Ukrainy do państwa polskiego, ale poza wspomnianym zagwarantowaniem luźności takiego związku, także możliwościami wyjścia z federacji, pewną rekompensatą dla Ukraińców mógłby być wybór Ukraińca na prezydenta wspólnego tworu.

Wyrażone przez niektórych obawy wynikające z różnic kulturowych czy językowych pomiędzy obydwoma krajami wydają się być przesadzone. W ostatnich miesiącach ukraiński stał się w Polsce drugim językiem. Pojawił się na ulicach, szyldach, plakatach, urzędach, dworcach, w radiu i telewizji. Różnice kulturowe, owszem są, jak pomiędzy wszystkimi narodami, ale integracja Ukraińców w polskim społeczeństwie przebiega jak na razie dobrze. Z drugiej strony gro ukraińskiej inteligencji posługuje się językiem polskim.

Większe kontrowersje mogą wzbudzać kwestie finansowe. Czy Polska będzie dotować Ukrainę? Niekoniecznie. Obydwa państwa mogą w ramach wspólnej federacji zachować całkowitą odrębność budżetową. Pamiętajmy, że dla Ukrainy wartością samą w sobie będzie automatyczne wejście do struktur NATO i UE. Oczywiste jest jednak wsparcie w dostosowaniu systemu prawnego, gospodarczego i wojskowego do standardów zachodnich. Konieczne będzie też sfinansowanie projektów infrastrukturalnych integrujących obydwa państwa. A co Polska z tego będzie miała?

Zaangażowanie całego Paktu Północnoatlantyckiego w wypadku ponownej agresji rosyjskiej, to niebagatelna szansa to pozbycie się zagrożenia ze strony Moskwy nie na dekady, ale na wieki. Po drugie, integracja z Ukrainą daje naszemu biznesowi możliwości wejścia na ogromny rynek i szansę na wspomniane przejście do europejskiego centrum gospodarczego.

Jest jeszcze jeden istotny argument za federacją z Ukrainą: tzw. federalizacja Unii Europejskiej. Jeżeli francusko-niemieckie tendencje do centralizacji struktur UE połączonej z preferowaniem dużych państw nadal będzie się utrzymywać, to wobec niemożności zablokowania tego procesu, ratunkiem dla Warszawy może być właśnie „powiększenie” Polski o Ukrainę. Taki podmiot miałby około 80 milionów mieszkańców i siłę głosów zbliżoną do Niemiec czy Francji. Z miejsca stalibyśmy się jednym z trzech najważniejszych krajów Wspólnoty, choć z uwagi na zaległości gospodarcze nadal ustępującym Paryżowi i Berlinowi.

Większe szanse, ale i jeszcze większe zagrożenia

Ten piękny obraz ma również swoje cienie. Ukraina od początku powstania zmaga się z potężnymi problemami. Oligarchia, korupcja, źle działająca administracja, zapóźnienia gospodarcze – to bolączki, które nie zniknęły po 24 lutego 2022 roku. Wręcz przeciwnie. Można przewidywać, że się wzmogą zaraz po ustabilizowaniu sytuacji. Choć rozważany tu związek federacyjnym miałby luźny charakter, to jednak bylibyśmy jednym państwem, a Polska mogłaby zostać „zarażona” ukraińskimi standardami. Wystarczy sobie wyobrazić, jak ukraińscy oligarchowie działaliby na polskim rynku. By tego uniknąć Rzeczpospolita musiałaby się poważnie zaangażować w uzdrowienie ukraińskiej państwowości, a wiedząc, że nie wszystko u nas działa jak należy, to można mieć poważne wątpliwości, co do powodzenia tej misji. Ponadto wykorzystanie potencjału gospodarczego obydwu państw wymaga czasu i inwestycji. Dotąd Ukraina nie była najlepszym miejscem do prowadzenia interesów przez polskich przedsiębiorców. Otwarcie się na polski biznes nie będzie zatem proste. Nie należy zapominać, że Warszawę i Kijów nadal antagonizują kwestie dotyczące wspólnej historii, z rzezią wołyńską na czele.

Lista problemów i wyzwań, z jakimi obydwa kraje muszą się uporać jest zatem długa i można wręcz stwierdzić, że bez uporania się z nimi tworzenie z Ukrainą wspólnego państwa przyniesie więcej szkody niż pożytku. Federacja daje wprawdzie większe możliwości niż integracja na poziomie zwykłej współpracy międzypaństwowej czy unijnej, ale i zagrożenia są znacznie większe. Ponadto z polskiej perspektywy pytań o sensowność takiego projektu jest więcej. 

Ukraina już spełnia rolę, jaką jej wyznaczył Józef Piłsudski. Wolna Ukraina jest dla Polski zaporą przed rosyjskim imperializmem. Z tej perspektywy Marszałek zza grobu zwyciężył, mimo że za życia przegrał. W wizji Naczelnika Ukraina nie miała być jednak częścią federacji, lecz buforem-sojusznikiem. Idąc dalej za tą koncepcją wojna z Rosją powinna się toczyć nie na polskim terytorium, a Ukraina albo zatrzymać najazd, albo dać Polsce czas na przygotowanie się do obrony. Upadek bufora obniża nasze bezpieczeństwo, ale nie czyni jeszcze sytuacji beznadziejną. W takiej sytuacji kluczowe będzie zaangażowanie NATO, co wyklucza udział polskiego wojska w tym konflikcie bez Paktu Północnoatlantyckiego. Nie bez znaczenia jest też pytanie, na ile Rosja jest w stanie podbić całą Ukrainę? Obecnie można mieć ku temu poważne wątpliwości. Podobnie przesadzona wydaje się obawa, że kolejna inwazja rosyjska mogłaby doprowadzić Ukrainę do kompletnej ruiny i uczynić coś na kształt państwa upadłego. Mamy do czynienia z rozległym krajem, gdzie szanse na utrzymanie obszarów niedotkniętych wojną jest większe. Nie zapominajmy też, że z pożogi II wojny światowej udało się podnieść Polskę, to dlaczego teraz nie miałoby się to udać z Ukrainą?

Jednakże złamanie Rosji w takim wypadku byłoby znacznie trudniejsze, a stworzenie z Ukrainy państwa prawdziwie zachodniego opóźniłoby się o kolejne dekady. Co za tym idzie Polska nadal tkwiłaby w strefie półperyferii, a gdyby, uchowaj Boże, zagrożenie rosyjskie było stałym elementem ukraińskiej rzeczywistości, to Polska również na tym traci. Jako sąsiad państwa pogrążonego w wojnie jesteśmy narażeni na przeniesienie się konfliktu na nasze terytorium, co naturalnie hamuje inwestycje we wschodnich regionach.

Federacja - środek do celu, a nie cel

Podstawą polskich starań powinno być zatem stworzenie z Ukrainy stabilnego, bezpiecznego, rozwijającego się i szeroko kooperującego z Polską państwa. Można to osiągnąć poprzez rozwój współpracy dwustronnej, względnie tworząc unię międzypaństwową, np. w ramach formatu Trójkąta Lubelskiego i tą drogą integrując państwa dawnej Rzeczpospolitej.

Problem polega na tym, że ta droga może okazać się niewystarczająca. Jeżeli dojdzie do czasowego przerwania konfliktu rosyjsko-ukraińskiego, a zatem zagrożenie ze strony Moskwy nadal będzie występować, a w państwach Zachodu ciągle utrzymać się opór w sprawie wejścia Ukrainy do struktur euroatlantyckich, to Kijów i Warszawa będą musiały w perspektywie kilku lat opowiedzieć sobie na pytanie, czy chcą tworzyć federację? Odpowiedź będzie zależeć od powodzenia podjętych wysiłków na rzecz podniesienia gospodarki i państwa ukraińskiego z kryzysu, oraz uporania się ze wzajemnymi problemami w relacjach dwustronnych. Jeśli to się uda, to koszty udziału Polski w takim projekcie znacząco by spadły, a wobec utrzymania obecnej polityki Rosji i tendencji federacyjnych UE na aktualnych zasadach, to polsko-ukraińskie państwo federacyjne może stać się po prostu nie tyle już naturalnym wyborem, co wręcz koniecznością. Oczywiście nie wszystkim na zachodzie i wschodzie, to się spodoba i pojawią próby zablokowania tego projektu, ale niewykluczone, że większe straty poniesiemy, gdy nie podejmiemy tego ryzyka.

Czy ten scenariusz się ziści, odpowiedzieć dziś nie sposób. Możemy sobie przecież wyobrazić również inny optymistyczny rozwój wydarzeń. Rosja upada, przestaje stanowić zagrożenie. Ukraina z polską pomocą się odbudowuje, staje się stabilnym, rozwijającym się państwem z wieloma związkami gospodarczymi, kulturalnymi i politycznymi z Polską. Po uzyskaniu akcesu do struktur euroatlantyckich obydwa państwa osiągają swoje cele bez uciekania się do tworzenia związku o charakterze federacyjnym. W ramach UE powstaje oś Warszawa-Kijów, która z powodów gospodarczych nie w pełni, ale w jakimś stopniu na pewno równoważy wpływy Berlina i Paryża. Jednocześnie przy założeniu zwiększenia potencjału militarnego Polska i Ukraina są gwarantem bezpieczeństwa w regionie.

Dlatego, wbrew temu co sugeruje redaktor Budzisz, to nie federacja powinna być punktem docelowym polsko-ukraińskiej współpracy, lecz głębokie usadowienie Ukrainy w strukturach Zachodu, co się wiąże w naturalny sposób z integracją z Polską. Państwo federacyjne jest tu tylko jednym z możliwych środków do osiągnięcia tego celu, a nie celem samym w sobie. Ale Kijów i Warszawa muszą mieć jednocześnie świadomość, że może się okazać, że jest to jedyny środek do osiągnięcia tego celu.





Udostępnij ten artykuł

,

Polecane artykuły
pokaż wszystkie artykuły
Reklama
Wszelkie prawa zastrzeżone. © 2017 Kurier Historyczny. Projekt i wykonanie:logo firmy MEETMEDIA