Polska zdecydowanie wykorzystała swoją szansę, jaka się pojawiła podczas I wojny światowej. Polacy wspierali wszystkie strony tego konfliktu, ale czy gdyby gremialnie opowiedzieli się za jedną opcją i w dodatku tą przegraną, to czy rzeczywiście nie odzyskalibyśmy niepodległości albo nasza sytuacja międzynarodowa byłaby gorsza?
Przeciwnego zdania był na pewno Władysław Studnicki – pisarz polityczny, publicysta, niedawno przypomniany przez Piotra Zychowicza w książce Germanofil. Studnicki był bowiem największym polskim germanofilem. Nie był stały w wyborach opcji politycznej, gdyż w swoim życiu przechodził ciągle od jednego ugrupowania do drugiego, od lewicy do prawicy, ale stały był na pewno w swoim uwielbieniu dla Niemiec. Wierzył, że właśnie sojusz z Berlinem da Polakom nie tylko niepodległość, ale również wielkość – znaczącą pozycję w tej części Europy. Tej idei był wierny do końca życia, nawet w czasie brutalnej okupacji niemieckiej w trakcie II wojny światowej. Skądinąd w pracy „Wobec nadchodzącej II wojny światowej” przewidział tragiczny los Polski po 1939 roku. Jednak apogeum swoich wpływów osiągnął podczas I wojny światowej. W 1916 roku przekonał generała-gubernatora Hansa Beselera, że Polska może dać państwo centralnym nawet milionową armię. Ale trzeba najpierw tę Polskę stworzyć.

się z książki Germanofil
Co ciekawe, podobnie myślała część niemieckich elity, w tym cesarz Wilhelm II. Kajzera kojarzy się najczęściej z firmowania akcji germanizacyjnych w zaborze pruskim, ale Hohenzollern miał także propolską twarz. Jego ulubionym malarzem był Wojciech Kossak, a przyjacielem i powiernikiem hrabia Bogdan Hutten-Czapski. To temu ostatniemu w przeddzień wybuchu Wielkiej Wojny cesarz powiedział:
Postanowiłem, o ile Pan Bóg użyczy zwycięstwa naszemu orężowi, odbudować samodzielne państwo polskie, w związku z nami, co na zawsze zabezpieczyłoby Niemcy od Rosji.
Zbieżne to było z koncepcją Mitteleuropy – pasa państw w Środkowej Europie, który oddzielałby Niemcy od Rosji i stanowiłby rynek zbytu dla niemieckich towarów. To jak miała konkretnie wyglądać Polska w niemieckiej Europie nie precyzowano. Na pewno nie byłaby w pełni samodzielna i na pewno nie miałaby co liczyć na Wielkopolskę, Pomorze czy Śląsk w swoich granicach.
Entuzjastom pomysłu stworzenia zależnej od Niemiec Polski, zwłaszcza po namowach Studnickiego był gen. Hans von Beseler. Zbiegało się to z pragnieniami niemieckich sztabowców, którym marzył się „milionowy polski rekrut”. W efekcie 5 listopada 1916 roku w imieniu cesarzy niemieckiego i austriackiego generałowie-gubernatorzy Hans von Beseler i Karl von Kuk wydali akt, w którym obwieścili wolę monarchów utworzenia „samodzielnego państwa polskiego z dziedziczną monarchią i konstytucyjnym ustrojem”, które będzie w „łączności” z Niemcami i Austro-Węgrami.
Początkowy entuzjazm, jaki wywołała ta deklaracja szybko opadł, gdy po czterech dniach zamiast od formowania polskiej władzy i administracji okupanci przystąpili do tworzenia polskiej armii, która siłą rzeczy musiała znaleźć się pod niemiecką komendą. Szybko spostrzeżono, że cała gra dotyczy głównie „polskiego rekruta”. Zresztą zabiegi o pozyskanie polskich żołnierzy czyniono już od pewnego czasu. Generał Erich Ludendorff po bitwie pod Kostiuchnówką, w której odznaczyły się polskie Legiony mówił:
Wzrok mój znowu zwraca się na Polskę. Polak to dobry żołnierz […]. Gdy Austria zawodzi, my musimy postarać się o nowe siły […]. Trzeba zrobić Wielkie Księstwo Polskie z Warszawą i Lublinem, a następnie armię polską pod niemieckim dowództwem”.

Austriacy od 1915 roku starali się rozbudowywać Legiony, co popierał nadzorujący je Naczelny Komitet Narodowy. Przeciwny temu był natomiast Józef Piłsudski. Nie chciał wiązać się za bardzo z państwami centralnym i po zajęciu przez Niemców i Austriaków Kongresówki szukał już powoli sposobności, by zerwać te sojusz. Dlatego też zaczął rozbudowywać swoją tajną armię – Polską Organizację Wojskową – niezależną od komendy „sojuszników”. Okazja do zerwania sojuszu nadarzyła się wraz z przedstawieniem roty nowej przysięgi - na wierność sojuszowi z cesarzami. Większość I i III Brygady zaprotestowała, czego konsekwencją było dla nich internowanie lub wcielenie do armii austriackiej. Piłsudskiego z kolei osadzono w Magdeburgu. W ten sposób jako więzień Niemców i nie mógł uchodzić za ich sojusznika, co na pewno pomogło sprawie polskiej po I wojnie światowej, gdy Komendant stanął na czele odrodzonego państwa polskiego.
Taki obrót spraw jednak mocno zirytował Władysława Studnickiego, nazywanego często „ojcem duchowym” Aktu 5 listopada. Znamienna jest scena, jaka miała miejsce na Zamku Królewskim w Warszawie w momencie ogłoszenia tej proklamacji. Większość zgromadzonych krzyczała „Niech żyje Polska!”, a Studnicki „ Niech żyje cesarz Wilhelm!”. Nie wywołało to zbytniego entuzjazmu i zostało zagłuszone przez propolskie okrzyki. Studnicki jednak doskonale wiedział, że dzięki cesarzowi tego święta by nie było, a sam akt jest doskonałą dla Polski okazją. Nie chodziło tylko stworzenie polskiej administracji, co w końcu też nastąpiło, ale właśnie o to na czym Niemcom zależało najbardziej, czyli wojsku. Studnicki nawet po latach twierdził,że gdyby wówczas Polacy masowo zaczęli się zgłaszać do formującej się pod niemieckimi auspicjami armii polskiej, to sytuacja Polski w 1918 roku byłaby daleko lepsza i to nawet gdyby Niemcy i Austro-Węgry przegrały tę wojnę. Jak to możliwe?
Zauważmy, że nie wszystkie państwa, jakie powstały po 1918 roku zostały stworzone z błogosławieństwem Ententy. Mam tu na myśli np. Litwę, która powstała na obszarze okupowanym przez Niemców i początkowo miała być królestwem, którego królem byłby książę niemiecki Wilhelm von Urach. Gdy Niemcy przegrały wojnę, to jednak Ententa nie zgodziła się na chociażby przyłączenia tego obszaru do Rzeczypospolitej. Tylko w myśl zasady samostanowienia narodów opowiadano się za niepodległością Litwy, choć co do zasady uznawano ją za państwo będące w obozie pokonanych.
Trzeba jednakże przyznać, że w 1916 roku wcale nie było takie oczywiste, że zwycięska koalicja będzie lansować koncepcję samostanowienia narodów. Ale już to, że sprawna i wielka armia jest w stanie dyktować warunki – tak. I załóżmy zatem, że na obszarach dawnego zaboru rosyjskiego Niemcy albo lepiej - polska administracja przy patronacie Józefa Piłsudskiego, który zamiast POW woli rozbudowywać Polnische Wehrmacht, przeprowadza wielką mobilizację do polskiego wojska.
W przeciągu roku-dwóch powstaje może nie milionowa armia, ale jedna czwarta z tego, co i tak jest dużo. W naszym scenariusz i tak musimy założyć przegraną państw centralnych, dlatego Niemcy przerzucają ze wschodu na zachód swoje siły, lecz to nie odwróca losów tego konfliktu.
11 listopada 1918 roku w Compiegne Niemcy podpisują zawieszenie broni. Z kolei w Polsce Rada Regencyjna już 7 października proklamowała niepodległość Polski. Obydwa wydarzenia miały miejsce naprawdę, lecz tym razem paradoksalnie Polska jest w dużo lepszej sytuacji. Wprawdzie jest postrzegana jako sojusznik Niemiec, ale nad Wisłą siły niemieckie są śladowe. Dalej na wschód jest ich więcej, ale dużo mniej niż w rzeczywistości było Ober-Ostu. Miejsce Niemców w ostatnich miesiącach wojny zajęły po prostu świeżo sformowane oddziały Wojska Polskiego. Józef Piłsudski ma zatem wyposażoną i sprawną armię, z którą może ruszać ku granicom dawnej Rzeczypospolitej. Dla porównania pod koniec 1918 roku Naczelnik Państwa dysponował jedynie 30 tysiącami żołnierzy i to w dodatku niezbyt dobrze uzbrojonymi. Teraz przy uwzględnieniu oddziałów z wyzwolonej po upadku Austro-Węgier Galicji jest to aż dziesięciokrotnie większa armia!

Problem stanowi jednak Pomorze i Wielkopolska. O ile raczej nie należało się obawiać likwidacji Polski z woli Ententy, to już nie przyznawanie nam terytorium zaboru pruskiego czy Górnego Śląska byłoby realnym zagrożeniem. Wywołanie sterowanego z Warszawy powstania na tych ziemiach nie wchodziło w grę. Przy pozbawionej wsparcia Zachodu konfrontacja Polski z Niemcami mogła skończyć się źle. W najlepszym razie można było zatem liczyć na utworzenie w Wielkopolsce jakiejś nowej wersji Wielkiego Księstwa Poznańskiego czy rozszerzonej odmiany Wolnego Miasta Gdańska. A Pomorze i Górny Śląsk to w tym scenariuszu tereny nie dla Polski.
Z drugiej strony, Rzeczypospolita posiadając silną i całką sporą armię mogła nie liczyć się z naciskami Ententy w kwestiach wschodnich. I tak: Litwa w starciu z Polską nie miała większych szans. Nacjonaliści litewscy zostają zdmuchnięci ze szczytów litewskich władz, a ich miejsce zajmuje propolska ekipa Stanisława Narutowicza, który doprowadza do odnowienia unii polsko-litewskiej. Na południu z kolei udaje się utworzyć Ukraińską Republikę Ludową, bowiem wojna z bolszewikami nie przekracza linii Bugu, a kończy się ostatecznie na linii Dniepru i Berezyny.
Mówi się, że można przegrać zwycięstwo, ale jak widać można także czasami wygrać klęskę. W rezultacie bowiem naszego masowego poparcia państw centralnych pod koniec Wielkiej Wojny mamy państwo rozleglejsze, federacyjne, z buforami oddzielającymi od Rosji, choć bez Pomorza, Śląska czy Wielkopolski. Ale tu nie można przecież wykluczyć, że przy sprzyjającej koniunkturze międzynarodowej Rzeczpospolita nie byłaby w stanie sięgnąć po te ziemie. Może zatem Studnicki także w kontekście I wojny światowej miał rację?
Artykuł inspirowany książką Piotra Zychowicza pt. Germanofil.