19 kwietnia 1943 roku Niemcy rozpoczęli likwidację warszawskiego getta, ale ku swojemu zaskoczeniu spotkali się ze zbrojnym oporem. Tak wybuchł największy żydowski zryw w okupowanej Europie. Gdy wojska III Rzeszy dokonywały stopniowej pacyfikacji powstańców, w tym samym czasie po drugiej stronie muru toczyło się, jak na okupacyjne realia, normalne życie.
Do połowy maja 1943 roku nad Warszawą unosiły się kłęby czarnego dymu z płonącego getta. Ten kontrast między „normalnym życiem” a umierającą dzielnicą jest niekiedy źródłem pojawiających się w mediach zachodnich zarzutów, że polskie podziemie nie pomogło powstańcom. Czasem przechodzi to wręcz w pretensje, czemu Armia Krajowa nie rozpoczęła powstania warszawskiego w trakcie walk żydowskich bojowników? Czemu konspiracyjne władze nie zrobiły wszystkiego, by ratować swoich walczących obywateli?
W dniu wybuchu walk, 19 kwietnia 1943 roku oddział Armii Krajowej pod dowództwem kpt. Józefa Pszennego przeprowadził w pobliżu ul. Bonifraterskiej atak na getto. Celem było wykonanie wyłomu w murze, przez który udałoby się ewakuować powstańców z Żydowskiej Organizacji Bojowej i Żydowskiego Związku Wojskowego. Operacja jednak się nie powiodła. Siły niemieckie okazały się zbyt silne. Polacy ponieśli dotkliwe straty i musieli się wycofać. Podobne akcje próbowano wykonać jeszcze kilka razy, ale skutek był podobny.

Te zdarzenia doskonale pokazują, co polskie podziemie mogło zrobić w czasie trwającego powstania w getcie. Otóż, niewiele. Niemcy górowali uzbrojeniem, wielkością sił i nawet wydawałoby się taka prosta operacja jak zrobienia dziury w murze getta była ponad nasze siły. Wprawdzie można się uprzeć, że gdyby AK rzuciło wszystkie możliwe oddziały z miasta i okolic na pomoc walczącym powstańcom, to efekty byłyby widoczne. Tylko, że to nie miałoby sensu. Zarzucanie polskiemu podziemiu, że nie rozpętał wtedy insurekcji w całym stolicy jest idiotyzmem. W 1943 roku nie było cienia szansy na to, aby taka operacja zakończyła się sukcesem. Spłonęłoby nie tylko getto, ale i reszta Warszawy. Koniec końców i to tego doszło, lecz co by nie mówić o decyzji o rozpoczęciu powstania warszawskiego, to 1 sierpnia 1944 roku można było się przynajmniej łudzić, że Armia Czerwona wkroczy lada chwila do stolicy. Natomiast w kwietniu i maju 1943 roku wszelka walka w Warszawie była samobójczym gestem. Takim gestem było też samo powstanie w getcie. Próbą zapewnienia sobie godnej śmierci z bronią w ręku. Niektórzy mogli jeszcze liczyć na ucieczkę z likwidowanej przez Niemców dzielnicy. W takiej sytuacji podejmowanie przez Polaków boju również po drugiej stronie muru całkowicie mijało się z celem.
To co zatem można było zrobić, to wyciągnięcie z getta jak największej ilości ludzi (co jak wiadomo się nie udało) lub dostarczenie powstańcom broni. W tej drugiej sprawie, to już w grudniu 1942 roku Armia Krajowa przekazała ŻOB 10 sztuk broni. Niby niewiele, ale to pozwoliło podjąć już pierwsze działania bojowe. AK odnosiła się początkowo nieufnie i sceptycznie do działalności żydowskich bojowników. ŻOB miało wyraźne zabarwienie lewicowe, stąd obawiano się, że będzie to sowiecka ekspozytura. Ponadto nie widziano za bardzo sensu i możliwości walki w getcie. W końcu nie wierzono, że Żydzi odważą się w takich warunkach ją podjąć.
Zmiana w podejściu dowództwa Armii Krajowej nastąpiła wskutek nacisków rządu na uchodźstwie i pod wrażeniem pierwszych starć żydowskiej samoobrony z niemieckimi oddziałami porządkowymi w połowie stycznia 1943 roku. AK przekazało wtedy ŻOB 50 pistoletów z amunicją oraz ok. 80 kg materiałów do wyrobu butelek zapalających oraz granatów. Pomoc była kontynuowana, a bojownicy zdobywali też broń na czarnym rynku. W rezultacie, jak pisał jeden z przywódców powstania w getcie Marek Edelman:
W marcu 1943 każdy z naszych partyzantów miał pistolet i 10 - 15 sztuk amunicji, 4 - 5 granatów i tyle samo butelek zapalających. Dwa lub trzy karabiny przydzielone były do każdej sekcji dzielnicowej. Mieliśmy jeden tylko karabin maszynowy.

To nie broń jednak okazała się najważniejszym wsparciem Armii Krajowej dla żydowskich konspiratorów. Naturalnie, bez niej podjęcie walki byłoby niemożliwe, ale zadanie jakikolwiek strat Niemcom było przede wszystkim efektem przeszkolenia przez podziemie członka „Bundu” inżyniera Michała Klepfisza w zakresie wytwarzania materiałów wybuchowych. Dzięki temu w getcie rozpoczęła się ich masowa produkcja. W czasie powstania największą skuteczność miały właśnie bomby domowej roboty i butelki z benzyną, a nie pistolety.
Mimo wszystko wydawać się to może skromnym wsparciem, ale takich ocen nie wolno wystawiać w oderwaniu od realiów. Okręg warszawski Armii Krajowej dysponował niewielkim arsenałem. Dowództwo z kolei szykowało się do walki na koniec wojny, kiedy jak liczono byłyby szanse na zwycięstwo. I choć brutalnie to może zabrzmieć, to nie chciano za bardzo marnować broni i amunicji na godnościową walkę w getcie, zwłaszcza, że jej dramatycznie brakowało. Raczej zatem nic więcej nie dało się zrobić. Nie należy też zapominać, że przerzucenie broni na drugą stronę muru nie było wcale proste. A to, że to się udało wspólnym wysiłkiem AK i ŻOB w ogóle pozwoliło na wszczęcie powstania w getcie warszawskim.