W PRL bardzo popularna była teoria, że gdyby Polska po 1918 roku nie poszła zdobywać ziem na wschodzie tylko skupiła się na granicy zachodniej, to II RP byłaby państwem silniejszym, bogatszym i w ogóle szczęśliwszym. Do niedawna sądziłem, że w III RP nikt tego typu dywagacji nie bierze na poważnie, a jednak... Na różnego rodzaju forach ów pogląd powraca. Zatem może warto się jemu dokładnie przyjrzeć.
Niewątpliwie w pierwszych latach odzyskanej niepodległości można było usłyszeć opinie o darowaniu sobie odległej granicy wschodniej. Pochodziły one głównie z kręgów Narodowej Demokracji, której marzyło się państwo możliwie jak najbardziej jednolite pod względem etnicznym. Dlatego środowiska endeckie chłodno nawet przyjęły propozycję wschodniej granicy przedstawioną na konferencji paryskiej przez przywódcę endecji Romana Dmowskiego. Linia Dmowskiego była jednak bardziej czymś w rodzaju wstępu do negocjacji z Ententą – punktem wyjścia do docelowej linii granicznej. Nie było też tajemnicą, że autor Myśli nowoczesnego Polaka nie zdecydował się na wysunięcie postulatu powrotu 1:1 do granic przedrozbiorowych, gdyż zależało mu na przeprowadzeniu korzystnej dla Polski korekty granicy na zachodzie.
Tylko co wówczas było do uzyskania zachodzie? Dmowski proponował przyłączenie do Polski Pomorza, Warmii i Wielkopolski, które przed 1772 rokiem należały do Rzeczpospolitej. Ponadto domagał się także Mazur oraz Górnego Śląska, które nie były pod zaborem. Całość rewindykowanych ziem wynosiła około 85,6 tys. km kw. i była zamieszkała przez około 6,7 mln ludności. Dodatkowo, lider endecji postulował stworzenie z Królewca obszaru pod protektoratem Ligii Narodów, ale połączonego unią z Polską. Z tych wielkich planów pozostało jedynie przyłączenie wywalczonej w powstaniu Wielkopolski i Pomorza Gdańskiego (bez Gdańska), a to należało się nam jak psu buda. Na Górnym Śląsku, Warmii i Mazurach miały odbyć się plebiscyty, które koniec końców przegraliśmy. I gdyby nie III powstanie śląskie, to zapewne z bogatego okręgu nie uzyskalibyśmy nic.

Na pozór wydaje się, że Polska zamiast bić się o granice wschodnią mogła bardziej skupić się na granicy zachodniej. Tyle tylko, że jest to absurd. W listopadzie 1918 roku w Niemczech wybuchła rewolucja i był to najlepszy moment do jakieś większej akcji antyniemieckiej. Zresztą jednostki POW samoczynnie przystępowały do rozbrajania Niemców i szykowały się do powstania. Te próby jednak skutecznie storpedował Józef Piłsudski. I słusznie zrobił! Na wschodzie znajdowało się jeszcze 400 tysięcy żołnierzy niemieckiego Ober Ostu, którzy w większości nie zostali zdemoralizowani przez rewolucję. Gdyby w Polsce wybuchło antyniemieckie powstanie, to z niepodległego państwa polskiego nie zostałby kamień na kamieniu. W dodatku ta odrodzona Polska w pierwszych miesiącach nie miała ani armii, ani broni. Dlatego zdaniem Naczelnika Państwa korzystnej było tym Niemcom umożliwić bezpieczny powrót do ojczyzny w zamian za dozbrojenie Wojska Polskiego. Negocjacje na ten temat toczyły się nawet w trakcie powstania wielkopolskiego, zatem trudno było oczekiwać, że Polska podejmie w tym czasie jakąś większą i oficjalną akcję antyniemiecką. Choć należy zaznaczyć, że oczywiście potajemnie wsparto Wielkopolan kadrą oficerską oraz bronią (na tyle ile było to możliwe).
Powstańcy wielkopolscy mieli wprawdzie w planach opanowanie Pomorza Gdańskiego, ale przy założeniu, że Armia Hallera wyląduje w Gdańsku. Wówczas wybuchnąć miało „samoczynne” powstanie, które „przypadkowo” znajdująca się w tym rejonie Błękitna Armia by wsparła. Plan ten nie został zrealizowany, bowiem Wielka Brytania nie zgodziła się na przerzut hallerczyków do Gdańska. Jednak gdyby nawet tak się stało, to plan i tak był wielce ryzykowny. Odsetek ludności niemieckiej na Pomorzu, a zwłaszcza w Gdańsku był bardzo duży, a wojsko niemieckie wtedy już dużo silniejsze niż w końcówce 1918 roku.
W lutym 1919 roku doszło do ostatecznego uregulowania sprawy wycofania niemieckich oddziałów ze wschodu. Był to moment kluczowy. Wojna z bolszewikami była dopiero w fazie początkowej, a w wojnie z Ukraińcami Lwów był w naszych rękach. Można było zatem szybko wycofać się z tych konfliktów i zawalczyć o granice na zachodzie. Tylko czy to miało sens? Żadnego. Niemcy w tym czasie uporały się już z rewolucją i pomimo przegranej wojny posiadały silną armię, dużo silniejszą i liczniejszą od polskiej. Poza tym, rozpoczęcie nowego konfliktu z Niemcami, gdy trwa konferencja pokojowa w Paryżu mogłoby pogorszyć naszą sytuację międzynarodową. I w wypadku wielce prawdopodobnej klęski zostalibyśmy z niczym. W sprawie naszej granicy zachodniej miała decydować Ententa. W grę mogło jeszcze wchodzić prowadzenie wojny hybrydowej. Inicjowanie propolskich powstań i za ich pomocą przejmowanie spornego terytorium. Powstańcy nie mieliby jednak szans z silną armią niemiecką. Taki scenariusz zastosowano jedynie w III powstaniu śląskim, ale wtedy na obszarze Górnego Śląska nie było wojska niemieckiego, lecz oddziały paramilitarne. I teraz dla porównania. Z jednej strony na zachodzie silna armia niemiecka i dyktat Ententy. Z drugiej na wschodzie słaba armia ukraińska i zaangażowana w wojnę domową Armia Czerwona. Gdzie są zatem większe szanse na zwycięstwo i wywalczenie lepszej granicy?

Był jednak czas, kiedy Polska chcąc nie chcąc byłaby zmuszona do zbrojnej walki o swoją zachodnią granicę. Sukces powstania wielkopolskiego opierał się w znacznej mierze na wykorzystaniu odpowiedniego momentu, gdy Niemcy były pogrążone w rewolucyjnym szale. Ale kiedy sytuacja się uspokoiła Berlin pałał żądzą zemsty i jako wygrany na wschodzie, nie chciał się zgodzić na uszczuplenie swojej granicy na tym kierunku. Dlatego Niemcy natychmiastowo rozpoczęły przygotowania do operacji „Wiosenne słońce”. Jej celem było nie tylko odbicie Wielkopolski, lecz dojście nawet do linii Wisły, co już w ogóle zagrażało bytowi państwa polskiego.
Naczelnik Państwa na te doniesienia zareagował natychmiastowo. W połowie maja 1919 roku na granicy polsko-niemieckiej zgromadzono od 14 do 16 z 22 dywizji Wojska Polskiego. Do struktur polskiej armii włączono również Armię Wielkopolską. Ponadto na terytorium Polski znajdowała się już również Armia generała Hallera z Francji. Wojna wisiała na włosku. W czerwcu nad Częstochową zaobserwowano niemieckie aeroplany, a na całej linii granicznej dochodziło do zbrojnych prowokacji. Jednak ostatecznie Niemcy nie zdecydowali się na atak. Kluczowa w tym momencie okazała się postawa marszałka Francji Ferdinanda Focha, który zagroził Berlinowi wznowieniem działań wojennych, gdyby odważył się najechać Polskę. Berlin ugiął się wobec tej groźby i wycofał się z planu „Wiosenne słońce”.
Niewiele jednak brakowało, a Rzeczpospolita siłą rzeczy byłaby zmuszona skupić się na walcę o granicę zachodnią zamiast wschodnią. Załóżmy zatem, że operacja „Wiosenne słońce” dochodzi do skutku...
Niemcy z całą siłą atakują pozycje obronne Polaków. Atakujący mają przewagę liczebną jedynie na kilku odcinkach, głównie tam, gdzie regularne oddziały Wojska Polskiego nie zdążyły wkroczyć. Niemniej armia niemiecka jest dużo nowocześniejsza i lepiej ostrzelana. Po kilku dniach zaciętych walk upada Poznań. Armia Wielkopolska gwałtowanie wycofuje się na wschód. Grozi im okrążenie, bowiem od Pomorza Zachodniego nacierają jednostki niemieckich ochotników. W innym miejscu armia polska skutecznie zatrzymuje niemiecką ofensywę na Łódź.
I teraz nasz scenariusz może przebiec w trzech wariantach. Wariant pesymistyczny zakłada, że Niemcy są tak silni, że nie udaje się ich zatrzymać, a Ententa nic z tym nie robi. W takim wypadku należy liczyć jedynie na łaskawość zwycięzców i zachowanie przynajmniej zależnego, kadłubowego państwa polskiego. Drugi wariant zakłada, że jednak Ententa, a zwłaszcza Francja podejmuje pewne działania, które zmuszają Niemców do zatrzymania ofensywy. By jednakże nie skończyło się to tak jak w historii rzeczywistej, to załóżmy, że Niemcy podpisują rozejm, ale zatrzymują przy sobie terytorium dawnego zaboru pruskiego. I w końcu opcja trzecia. Polakom udaje się nie tylko odeprzeć Niemców spod Warszawy, ale też odwojować Wielkopolskę i zająć Pomorze Gdańskie, Warmię, Mazury i Górny Śląsk. Osiągamy maksimum tego czego oczekiwaliśmy na zachodzie. Pokonany Berlin, pod naciskiem Ententy podporządkowuje się rewizji traktatu wersalskiego, w którym Polska odbiera Niemcom o wiele więcej niż Prusacy zabrali Rzeczypospolitej w rozbiorach. Przyjrzyjmy się dokładnie tej najkorzystniejszej dla nas opcji.

Skoro skupiliśmy się na granicy zachodniej, to nie należy oczekiwać, że udało się nam przyłączyć całą Galicję Wschodnią. Ententa zapewne w trudnej dla nas sytuacji, podobnie jak to było w rzeczywistości ze Śląskiem Cieszyńskim, wymogłaby na nas rozgraniczenie ziem z Ukraińską Republiką Ludową. Niemniej Lwów, a także Wilno (zajęte w kwietniu 1919 roku) znalazłyby się najprawdopodobniej w polskich granicach. Zakładając również optymistycznie, że bolszewicy nie ruszą na zachód, to zatem odrodzona Rzeczpospolita jest terytorialnie bardziej zbliżona do obecnej Polski, z małym przesunięciem na wschód – zamiast Wrocławia jest Lwów, a zamiast Szczecina – Wilno.
W rezultacie, pomimo mniejszego terytorium II RP jest krajem bogatszym z szerokim dostępem do morza i bogatym śląskim zagłębiem przemysłowym. Są też problemy. Jest to kraj wielu mniejszości narodowych. Szczególnie liczna jest mniejszość niemiecka, pałająca żądzą zemsty, wrogo nastawiona do państwa polskiego.

Marszałka do kupienia tylko w Sklepie Wokulskiego
Jednak inny kształt terytorium raczej by nie zmienił dalszego biegu dziejów Polski. Być może tylko mniej wysunięta na wschód Polska mogłaby po II wojnie światowej liczyć na zachowanie przy sobie przynajmniej Lwowa albo uzyskanie równej terytorialnie rekompensaty na zachodzie lub północy.
Można więc uznać ten skrajnie optymistyczny scenariusz za nieco lepszą opcję niż rzeczywisty przebieg dziejów II RP. Ale warto podkreślić, że jest to właśnie skrajnie optymistyczny scenariusz, a każdy inny wariant spowodowałby, że historia byłaby dla nas mniej łaskawa niż była naprawdę.